StoryEditor
Rynek i trendy
23.11.2013 00:00

Leki szturmują drogeryjne półki

Farmaceutyki już raz się w drogeriach nie przyjęły. Teraz znów do nich wracają. Czy tym razem będzie inaczej? Nadzieje detalistów są duże, bo mowa o produktach wysokomarżowych. Ale nie brak też sceptycznych głosów.

Moda na sprzedaż leków OTC, czyli dostępnych bez recepty, w sklepach, drogeriach i na stacjach benzynowych przyszła do Polski z Zachodu. Od ponad 1,5 roku ten asortyment rotuje w kanale pozaaptecznym coraz lepiej. Wszystko za sprawą obowiązującej od 1 stycznia 2012 roku nowelizacji prawa farmaceutycznego, które m.in. wprowadziło zakaz reklamy aptek oraz ich działalności. Brak możliwości korzystania z gazetek promocyjnych, ulotek, plakatów reklamowych i programów lojalnościowych przełożył się na wyraźny spadek sprzedaży leków, w efekcie czego blisko co piąta apteka w Polsce została zamknięta. – To się odbiło na całym rynku, a producentów zmusiło do spojrzenia przychylniejszym okiem na rynek pozaapteczny. Od ponad roku obserwujemy intensyfikację działań skierowanych do tego kanału – mówi Dorota Ruszkowska, dyrektor zarządzająca w firmie UpPharma. Dziś takie produkty oraz suplementy diety, można kupić w większości czołowych sieci handlowych – m.in. w Auchan, Real, E.Leclerc, sklepach Społem oraz mniejszych sieci regionalnych. Klient dostanie je także w sieciach drogeryjnych.
Na wzór Rossmanna
W drogeriach sieci Rossmann półka z lekami była w ostatnim czasie regularnie powiększana i dziś jej długość dochodzi nawet do 3 metrów. – Głównym asortymentem drogerii Rossmann są kosmetyki do pielęgnacji ciała i twarzy, a parafarmaceutyki to kategoria będąca uzupełnieniem naszego asortymentu – przekonuje Eliza Panek, rzecznik prasowy sieci. Czy konsument też tak postrzega ofertę Rossmanna, w którym są środki przeciwbólowe, na przeziębienie, na ból gardła, żołądka, przeciw chorobie lokomocyjnej, suplementy diety, przeróżne zestawy witamin, preparaty ziołowe, a nawet prezerwatywy i lubrykanty, termometry, testy ciążowe oraz owulacyjne? Można w to wątpić, bo wizyta w niemieckich drogeriach spokojnie zastąpi sporej części klientów odwiedziny apteki. Mimo to, niektórzy detaliści podchodzą do tego asortymentu sceptycznie. – To są chyba zapychacze, bo nie można zatowarować 400 mkw. samymi kosmetykami. Dlatego Rossmann wypełnia półki środkami chemii gospodarczej, karmą dla zwierząt, żywnością, a nawet lekami. Ale czy to jest tego warte? Czy tak duża półka zarabia na siebie? – zastanawia się Grzegorz Nowicki, prowadzący kilka niezależnych drogerii. Dorota Ruszkowska nie ma wątpliwości, że tak:
– Współpracujemy z 12 producentami leków, którzy przyznają, że Rossmann jest dla nich bardzo dużym i ważnym klientem. Kiedyś ten asortyment zajmował tam metrową półkę, a dziś jest to 2-3 razy więcej.
Wychodząc z założenia, że nikt nie rozwija półek z niechodliwym towarem, kolejne drogerie – m.in. Vica, Laboo oraz Drogerie Polskie – zdecydowały się wejść w ten asortyment. Ta ostatnia zdecydowała się na taki ruch, mimo iż już kiedyś na lekach się sparzyła.

Apteki idą w stronę drogerii i na odwrót

– 2-3 lata temu farmacja się u nas nie przyjęła. Być może to była kwestia cen – przyznaje Leszek Rzeszótko, dyrektor ds. rozwoju sieci Drogerie Polskie. Tym razem ma być inaczej. – Na pewno musimy patrzeć na największego gracza, ale w tej chwili wszystkie drogerie rozszerzają asortyment, by klientki mogły kupić tam wszystko, co może je interesować. Apteki wprowadzają kosmetyki i stają się apteko-drogeriami, dlaczego więc my nie mamy iść w drugą stronę? Czemu na lekach mają zarabiać tylko apteki? – pyta dyrektor Rzeszótko. Ponieważ w Drogeriach Polskich nie ma obecnie farmaceutyków, trwa tworzenie nowej kategorii produktowej od podstaw. W sumie w typowej placówce znajdzie się około 50 SKU, ale, zależnie od powierzchni sali sprzedaży, liczba ta będzie wahała się od 40 do 70 indeksów. – We wszystkich sklepach chcielibyśmy wprowadzić metrowe półki. W mniejszych wykorzystamy półki naladowe – informuje Dorota Ruszkowska z UpPharmy, która odpowiada za wdrożenie tego asortymentu w Drogeriach Polskich w ramach projektu „Zachowaj zdrowie”. Od września trwają testy – w kilku placówkach analiza sprzedaży ma pozwolić na ustalenie optymalnego asortymentu.

Sprzedaż nakręciły specjalnie oznakowane szafy

– Nie ukrywam, że wzorujemy się na tym, co jest na Zachodzie – Super-Pharm, Hebe, Rossmann – oni wprowadzają leki, więc my też. Zresztą sami klienci pytali o takie produkty – mówi Tomasz Skrzypiec, dyrektor handlowy Polskiej Sieci Drogerii Vica. Sieć wprowadziła leki OTC rok temu. – Rozwijamy tę kategorię, bo dostrzegamy powolny, ale jednak zauważalny, wzrost sprzedaży i coraz większe zainteresowanie konsumentów. Tak naprawdę handel tym asortymentem ruszył dopiero po wstawieniu specjalnych szaf oznakowanych jako „Moja apteczka”. W przypadku parafarmaceutyków widoczność jest kluczowa, bo nie każdy przychodzi do drogerii po takie produkty – dodaje nasz rozmówca. Jego zdaniem leki OTC to asortyment uzupełniający o charakterze impulsowym – klient przychodzi po inne rzeczy, a te kupuje przy okazji, zwiększając wartość koszyka. Dlatego muszą one koniecznie znaleźć się w strefie kasy. Podobnie myśli Jerzy Guentzel, właściciel sklepu sieci Laboo w Chojnicach: – Farmaceutyki, a zwłaszcza witaminy i suplementy diety, są asortymentem dobrze korespondującym z produktami do pielęgnacji urody. Kobieta, której zależy na dobrej kondycji włosów, kupuje odżywkę, a przy okazji skusi się też na suplement diety poprawiający ich witalność.
Podobnych zestawów kosmetyk plus lek, mających wzajemnie uzupełniające się działanie, jest więcej, czego przykładem mogą być produkty do opalania. 
100 proc. marży?
W drogeriach Vica dobrze sprzedają się przede wszystkim suplementy diety, np. przeciwdziałające wypadaniu włosów czy wspomagające odchudzanie, świetnie idą też plastry, słabo rotują prezerwatywy. Z konkretnych produktów trzeba byłoby wymienić Polopirynę S, Cerutin, Rutinoscorbin, różne odmiany magnezu. Jerzy Guentzel z Laboo asortyment farmaceutyków dobiera, zwracając uwagę na kilka aspektów, m.in. sezonowość, działanie uzupełniające dla kosmetyków oraz na to, czy dany produkt jest aktualnie reklamowany w telewizji i prasie kobiecej.
– Aflofarm cały czas wypuszcza nowości i robi ogromne kampanie marketingowe. W ten sposób rozkręciło się wiele kategorii, które wcześniej praktycznie nie istniały. Dobrym przykładem jest  Vocaler – środek na chrypę i suchość w gardle – tłumaczy Dorota Ruszkowska. Jednak, jak zauważa Jerzy Guentzel, najpopularniejszą grupą leków są środki przeciwbólowe. To podstawa każdej sklepowej apteczki. Według danych Nielsena segment tych leków w kanale pozaaptecznym był w 2012 roku wart ponad 300 mln zł i odnotował 5-proc. wzrost w porównaniu z 2011 rokiem. W tym czasie sprzedaż przeciwbólowych leków OTC w kanale aptecznym wzrosła o 3 proc. Szacuje się, że w bieżącym roku różnica na korzyść kanału pozaaptecznego będzie jeszcze większa.
Choć leków przeciwbólowych sprzedaje się najwięcej, z reguły są one tanie. Dlatego najlepszy interes robi się na suplementach diety. – To wdzięczne produkty dla handlu, bo są mocno reklamowane i ludzie o nie pytają, a większość kosztuje powyżej 20 zł. – twierdzi Tomasz Skrzypiec. W drogeriach Vica marże na parafarmaceutyki oscylują wokół 25-30 proc. W Drogeriach Polskich są wyższe i dochodzą nawet do 40 proc. Mimo tak wysokich marż, sieć zapewnia, że pozostanie konkurencyjna nie tylko wobec sieci handlowych, ale również  Rossmanna. Na pytanie, czy wynika to z tak dobrych warunków zakupowych UpPharmy, czy może sklepy narzucają na leki tak wysokie marże, dochodzące do 100 proc., nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
– Wszystko zależy od indywidualnych potrzeb klienta, kategorii oraz produktu. W przypadku parafarmaceutyków bardzo ważna jest cena i często to ona determinuje wybór – mówi Katarzyna Jagiełowicz, starszy specjalista ds. marketingu Drogerii Hebe. To kolejny gracz, który stawia na ten asortyment.
Lek jako impuls do odwiedzenia drogerii
W zeszłym roku Jeronimo Martins ogłosiło, że chce mieć w Polsce docelowo 600 sklepów kosmetycznych Hebe, których integralną część będą stanowić punkty apteczne. Równocześnie w drogerie zostały przekształcone wszystkie apteki Na Zdrowie. Przedstawiciele sieci zapewnili, że nie zamierzają już otwierać w Polsce pojedynczych aptek, a wszystkie nowe zlokalizowane będą wewnątrz drogerii Hebe. Obecnie Hebe posiada 45 sklepów kosmetycznych, a w czterech z nich działają apteki. We wszystkich pozostałych leki OTC można znaleźć w sekcji dermopharm.  – Do tej pory segment drogeryjny nie oferował szerokiej gamy farmaceutyków. Tworząc ofertę Hebe chcemy to zmienić. W związku z tym rola tej kategorii, w kolejnych etapach rozwoju sprzedaży, będzie się zmieniać. Dziś możemy powiedzieć, że oferta jest zarówno uzupełniająca jak i budująca przewagę, ale coraz częściej staje się impulsem do odwiedzenia Hebe – mówi Katarzyna Jagiełowicz. Jedną z istotniejszych grup w portugalskich drogeriach są suplementy zwiększające odporność w okresie grypy i przeziębienia. Jak informuje przedstawicielka sieci, te pozycje w sezonie odnotowują nawet kilkudziesięcioprocentowe wzrosty sprzedaży. Podobne spostrzeżenia ma Eliza Panek z Rossmanna: – Parafarmaceutyki to kategoria sezonowa, wzrost liczby zachorowań, okres jesienny i zimowy, sprzyjają zwiększonej sprzedaży  Mocno sezonowe są również suplementy diety. – Po sylwestrze i wiosną, gdy wszyscy chcą się odchudzać, rośnie sprzedaż preparatów typu Linea, a latem środków, takich jak Lokomotiv czy Belissa Sun, wspomagająca opalanie – wylicza Tomasz Skrzypiec.
Leki a kosmetyki
Choć leki OTC to produkty wysokomarżowe i dobrze sprzedają się w dużych sieciach, nie zawsze ma to przełożenie na inne placówki. – Nie wiem dlaczego w Rossmannie leki idą tak dobrze. U nas rotują głównie tabletki na ból głowy i suplementy diety. Ceny mamy dobre, ale generalnie sprzedaż jest słaba i wynosi kilkadziesiąt opakowań miesięcznie. Trochę ratuje ją reklama telewizyjna – mówi Anna Grzyb z drogerii Wispol. Grzegorz Nowicki z drogerii Noel, który leki OTC oferował kilka lat temu, ale w końcu zrezygnował, ma swoją teorię. – Ten asortyment kłóci się z najważniejszym towarem w drogerii, czyli kosmetykami. Klientki przychodzą tu, bo chcą sobie poprawić urodę i nastrój. Konotacją leków jest choroba – ten towar przypomina o złym samopoczuciu, a ludzie zazwyczaj nie chcą tego pamiętać – przekonuje Nowicki. Niektóre drogerie, jak Jasmin, oferują tylko suplementy diety. – Na takie artykuły jak Colostrum, zwiększający odporność, Antydetoks czy Collagen firmy Noble Health, mamy stałych klientów, którzy przychodzą regularnie.  W tej chwili takiego asortymentu, jak leki OTC, nie mamy. Może wprowadzimy go w przyszłym roku – informuje Teresa Stachnio, wiceprezes sieci Drogerie Jasmin.
Ile to kosztuje?
Drogeria, która chciałaby zacząć handlować takim asortymentem, musi się liczyć z wydatkami na starcie.  Szafa z zatowarowaniem to wydatek kilku tys. zł, ale można zacząć od naladowej apteczki ze środkami przeciwbólowymi. – To podstawa, do tego dochodzą leki gastryczne i na ból gardła, które najlepiej rotują w okresie jesiennym i zimowym. W sumie na start potrzeba 20-25 indeksów, aby zaspokoić najważniejsze potrzeby. Stawiamy wtedy na silne marki znanych producentów, takie jak Apap, Ibuprom, Panadol, Gripex, Aspiryna, Etopiryna, Polopiryna, Cholinex, Nurofen, Rennie – doradza Adam Łysakowski, dyrektor handlowy Hurtowni Farmaceutycznej „Monika”. Jak przestrzega, leki słabo sprzedają się w placówkach ladowych.
– Parafarmaceutyki wymagają samoobsługi, bo klient musi mieć miejsce i czas, by na spokojnie przeczytać, jaki skład ma lek i do czego służy – kończy nasz rozmówca.
Sebastian Szczepaniak


ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
25.04.2024 15:53
Neo Make Up, Neonail: Burgund kolorem sezonu
Patrycja Jewsienia, nail artist, ambasadorka Neonail, mówiła jak wykorzystać bordowy kolor w stylizacjach paznokciwiadomoscikosmetyczne.pl
Burgund w tym sezonie zastępuje klasyczną czerwień – przekonują styliści marek Neonail i Neo Make UP. Jak może być wykorzystywany w manicure i w makijażu?

Burgund jest kolorem ponadczasowym – taki pierwszy wniosek przekazują styliści marek Neonail i Neo Make Up.

– Wielu projektantów i wiele gwiazd w tym sezonie postawiło na ten kolor i widać, że przebija on się w dodatkach, total lookach, na wybiegach.  Jest ponadczasowy i elegancki i nawet gdy za 20 lat spojrzymy na zdjęcia nie będziemy się czuły jak ofiara chwilowej mody. W stylizacji paznokci można traktować go jako monokolor, ale może być też dodatkiem, np. jako french, może pojawić się w bardzo modnych dziś wzorach panterki i węża czy w metalicznej odsłonie – podawała przykłady Patrycja Jewsienia, ambasadorka Neonail, nail artist, podczas spotkania dla mediów, które odbyło się 17 kwietnia w Warszawie, w restauracji Poranki i Wieczory nad Wisłą.

Kinga Kowalska, make up artist Neo Make Up, zdradziła kilka trików makijażowych, które pozwolą być w burgundowym trendzie.

Rozsmużony eyeliner w kolorze bordo? Nie musicie mieć kolejnej kredki do oczu w tym odcieniu. Taki efekt uzyskacie przy pomocy burgundowej pomadki – najlepiej żeby była zastygająca, matowa – i płaskiego pędzelka, którym rozetrzecie odrobinę pomadki na linii rzęs. Tak samo uzyskacie modny odcień burgundowych rzęs nakładając czystą szczoteczką troszkę pomadki na już pomalowane maskarą rzęsy – podpowiedziała. – Usta mogą być matowe lub błyszczące, w chłodnym burgundowym odcieniu idącym w stronę wina lub w nieco cieplejszym wiśniowym. Dobry odcień to taki, w którym czujesz się dobrze – mówiła Kinga Kowalska.

image
Kinga Kowalska, make up artist Neo Make Up opowiadała o trendach w makijażu i prowadziła nas przez zabawę w tworzenie własnej pomadki
wiadomoscikosmetyczne.pl

Na spotkaniu dla dziennikarzy i internetowych twórców marki zaprezentowały swoje nowości – w tym czarną pomadkę, która zmienia odcień pod wpływem pH skóry – oraz gamę lakierów, w tym burgundowy i jego warianty kolorystyczne. Ciekawym doświadczeniem była możliwość zrobienia własnej pomadki – mogłyśmy ją skomponować na matowej lub błyszczącej bazie i z wykorzystaniem czystych pigmentów w wielu odcieniach. Hitem okazały się burgund i wariacje na temat – od zgaszonych nudziaków po intensywne róże.

  

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
23.04.2024 13:53
Produkty zapachowe do okolic intymnych: szkodliwy trend czy szansa biznesowa?
Dezodoranty i mgiełki intymne budzą słuszne kontrowersje.DALL-E 2024
Mgiełki zapachowe i inne perfumowane produkty do pielęgnacji okolic intymnych stają się coraz bardziej popularne na rynku. Jednak pomimo ich rosnącej obecności, istnieją poważne kontrowersje i wątpliwości dotyczące ich stosowania. Te produkty, choć kuszące swoim zapachem i obietnicą świeżości, niosą ze sobą ryzyko zdrowotne i psychologiczne, o których warto mówić otwarcie.

Zacznijmy od kulturowego aspektu problemu. Współczesne społeczeństwo narzuca wiele standardów dotyczących wyglądu, higieny i zapachu ciała. W szczególności kobiety są poddawane silnej presji, aby ich ciała były nie tylko czyste, ale i pozbawione naturalnych zapachów. Perfumowane produkty do pielęgnacji intymnej są sprzedawane jako rozwiązanie, które zapewnia uczucie świeżości i czystości. Tymczasem, promują one nienaturalne i tworzone sztucznie przez kulturę standardy, które wzmacniają poczucie dyskomfortu związanego z naturalnym zapachem czystego ciała ludzkiego.

Kobiety żyją w kulturze, która poddaje ciągłej patologizacji ich ciała oraz naturalne, niechorobowe zjawiska z nimi związane. Doskonałym przykładem jest cellulit, który dotyka prawie 90% populacji kobiet, a mimo to jest traktowany jak objaw chorobowy, a nawet dowód na zaniedbanie czy brak ruchu. Ta kulturowa narracja o „wadach” ciała nie kończy się na cellulicie. Oferowanie produktów, które sprawiają, że organy płciowe zaczynają pachnieć jak kwiaty czy owoce, a nie jak zdrowe organy płciowe, to nie tylko przejaw tej patologizacji, ale i działanie mogące mieć daleko idące konsekwencje zdrowotne i psychologiczne. Podkreśla to, jak głęboko zakorzenione są nienaturalne oczekiwania względem ciała kobiet, skłaniając je do ciągłego modyfikowania swojej naturalności w pogoni za nierealistycznymi standardami piękna.

Zdrowie kosztem zapachu

Co więcej, użycie tych produktów może prowadzić do poważniejszych konsekwencji zdrowotnych niż tylko poczucie zawstydzenia naturalnym zapachem. Okolice intymne są wyjątkowo wrażliwe i mają swoje naturalne mechanizmy obronne, które mogą być zakłócone przez stosowanie silnie perfumowanych produktów. Składniki chemiczne zawarte w mgiełkach i innych podobnych kosmetykach mogą prowadzić do podrażnień, suchości, a nawet infekcji poprzez zaburzenie równowagi pH i mikroflory bakteryjnej oraz drożdżakowej, która utrzymuje okolice wulwy w zdrowiu. Zaszkodzenie populacji choćby jednego z tych gatunków mikroorganizmów może sprawić, że okolice intymne staną się hotelem dla szkodliwych drobnoustrojów.

Niestety, maskowanie naturalnego zapachu może również utrudnić wczesne wykrycie i diagnozę infekcji, które często mają swoje charakterystyczne wonie. Symptomy te są naturalnymi wskaźnikami, które informują nas o ewentualnych problemach zdrowotnych, więc ich maskowanie może opóźnić podjęcie odpowiednich działań leczniczych. Sformułowania takie jak "skutecznie neutralizuje bakterie odpowiedzialne za powstawanie nieprzyjemnego zapachu" czy "przywraca poczucie komfortu którego pozbawia nieprzyjemna woń" są zwodnicze, ponieważ nieprzyjemny zapach w tym rejonie ciała powstaje z dwóch różnych powodów; chorobowych, w którym to wypadku rozwiązaniem jest wizyta u lekarza, albo z powodu higienicznego, i wtedy następnym krokiem powinien być prysznic. Ani jeden, ani drugi kazus nie powoduje, że zapachowa mgiełka staje się produktem niezbędnym, ani nawet potrzebnym.

Problem ten jest szczególnie ważny, gdy zauważymy, że rynek produktów do higieny intymnej jest coraz bogatszy w różnorodne kosmetyki, które obiecują nie tylko świeżość, ale także lepsze samopoczucie. Jednak zamiast korzystać z takich produktów, warto zwrócić uwagę na odpowiednią higienę i naturalne metody dbania o delikatne okolice ciała. Używanie łagodnych, nieperfumowanych mydeł czy specjalnych emulsji do higieny intymnej, które są dostosowane do pH tej strefy, może być zdrowszą i bezpieczniejszą alternatywą.

Czy warto wchodzić w ten biznes?

Dla wielu przedsiębiorców i firm kosmetycznych, produkty perfumowane do okolic intymnych mogą wydawać się atrakcyjną szansą biznesową. Na rynku, który coraz częściej docenia specjalizację i personalizację oferty, takie produkty wydają się obiecującym dodatkiem do asortymentu. Niewątpliwie, są one postrzegane jako sposób na zaspokojenie potrzeb klientów, którzy poszukują nowości oraz indywidualizacji swojej codziennej higieny. Jednak za potencjalnymi korzyściami kryją się poważne wyzwania etyczne i odpowiedzialność, które muszą być starannie rozważone przez producentów tych towarów.

Podejmując działania związane z badaniami i rozwojem (R&D) produktów zapachowych do pielęgnacji intymnej, firmy muszą być świadome, że wkraczają na teren pełen delikatnych tematów oraz pajęczej sieci powiązań psychologicznych i kulturowych. Wprowadzenie na rynek produktów, które wpływają na sposób, w jaki kobiety postrzegają własne ciało, może łatwo zaburzyć ich samopoczucie i zdrowie psychiczne, zwłaszcza młodych kobiet, które wciąż uczą się asertywności i akceptacji własnej naturalności. Należy pamiętać, że tego rodzaju innowacje mogą nie tylko oddziaływać na indywidualne przekonania i praktyki, ale również na szersze społeczne dyskursy dotyczące zdrowia i cielesności. Dlatego też, każda decyzja w obszarze R&D powinna być podejmowana z pełną świadomością potencjalnych konsekwencji, aby nie wyrządzić niechcący krzywdy zarówno na poziomie fizycznym, jak i psychicznym.

Czytaj także: Dawid Gzyl, Angry Beards: nic nie było i jakoś się żyło, ale my zapełniamy tą niszę.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
27. kwiecień 2024 01:40