
Już teraz kosmetyki wyprodukowane w Polsce wysyłane są na ponad 160 rynków świata, co plasuje nasz kraj na szóstym miejscu w Unii Europejskiej. Wkrótce jednak ta pozycja jeszcze się wzmocni. W wyniku brexitu, który jest praktycznie faktem, awansujemy na piątą pozycję. Co prawda polscy eksporterzy mogą lekko ucierpieć, choć nie tak mocno jak ich klienci z Wysp – pisze „Puls Biznesu”.
W swojej analizie gazeta powołuje się słowa Blanki Chmurzyńsieja-Brown, dyrektor generalnej Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego, która mówi, że kosmetyki z Polski zajmują trzecią pozycję pośród najchętniej wybieranych przez Brytyjczyków, po francuskich i niemieckich.
Aktywność eksportowa polskich producentów kosmetyków wynika z wewnętrznej konkurencji. W Polsce współistnieją światowe koncerny, jak choćby zakład Kosmepol L’Oréal w podwarszawskich Kaniach, duże rodzime podmioty, jak Ziaja, Inglot, Oceanic czy Laboratorium Kosmetyczne Dr Irena Eris, a także mali i średni producenci oraz kosmetyczne start-upy, jak Naturativ, Mokosh czy Clochee. Według danych GUS w Polsce działa obecnie około 1 tys. firm kosmetycznych.
Gazeta pisze, że firmy, mając tak dużą konkurencję w kraju, muszą uciekać na rynki zagraniczne, na których mogą budować marżowość. – Co drugi kosmetyk produkowany w Polsce trafia na eksport. Nasz bilans w handlu jest dodatni i wynosi ok. 30 proc., podczas gdy Niemcy mają w handlu kosmetykami 39 proc. nadwyżki handlowej — mówi Blanka Chmurzyńska-Brown, cytowana przez „Puls Biznesu”.
Dziś 66 proc. eksportu z Polski trafia do krajów UE. Jeszcze 10 lat temu największym odbiorcą naszych kosmetyków była Rosja, dziś są to Niemcy, gdzie konsument jest bardziej wymagający, świadomy i chce wysokiej jakości. To potwierdza, że marka polskich kosmetyków jest mocna — uważa dyrektor generalna PZPK, na którą powołuje się gazeta.