Na Facebooku można podziwiać Pani kunszt. Pod zdjęciami brwi wykonanych Pani ręką – mnóstwo pozytywnych komentarzy. Skąd takie zainteresowanie tym – wydawałoby się – drobnym szczegółem kobiecej fizjonomii? Dlaczego brwi mają dla kobiet takie znaczenie?
Jeśli miałabym wymienić trzy istotne elementy w zakresie urody, to zdecydowanie znalazłyby się na tej liście brwi. Są ramą twarzy. Ich zadaniem jest także otwarcie oka, co powoduje, że spojrzenie, a także cała twarz stają się młodsze. Dobrze wyrysowane brwi w dobrze dobranym, nie za jasnym, ale i nie za ciemnym kolorze, sprawiają, że mniej widoczne stają się wszelkie mankamenty urody, takie jak naczynka czy przebarwienia. Brwi muszą być wyraźne, mogą zwracać uwagę, co nie znaczy, że mają ją całkowicie pochłaniać. Trzeba wyczuć granicę, by efekt nie był przerysowany. Gdy brwi są właściwie zarysowane, do wykonania codziennego makijażu już niewiele potrzeba – często wystarczy odrobina pudru.
Idealne brwi każdego dnia i to od razu, przy pierwszym porannym spojrzeniu w lustro – dzięki Pani wiele kobiet zrealizowało swoje marzenie.
Przyznaję – jest szał na brwi. Nawet osoby, które są zdecydowanymi przeciwnikami poważniejszych trwałych ingerencji w urodę, dla microbladingu robią wyjątek. I choć jest to odmiana makijażu trwałego – permanentnego, to efekt z jego użyciem jest tak naturalny, że zabieg traktują raczej jako niezbędną korektę niż fanaberię. Wiele z nich miało bowiem brwi niedoskonałe z natury lub popsute nadmierną regulacją. Także z wiekiem włosków robi się mniej, stają się jaśniejsze. Na ich kondycję mają też wpływ rozmaite choroby, w wyniku których się przerzedzają, a nawet mogą wypaść całkowicie. Wtedy już nie pomoże henna. Henną i regulacją nie pomożemy też, jeśli brwi są asymetryczne lub chcemy nadać im inny, mocniej otwierający oko kształt.
Na czym zatem polega microblading?
Technicznie jest to makijaż permanentny, barwnik jest aplikowany na poziomie warstwy kolczystej naskórka. Wykonuje się go ręcznie za pomocą piórka składającego się z płaskich połączonych igieł. Rysunek, który z ich użyciem powstaje, imituje włoski – wyrysowane w ramach łuku brwiowego mieszają się z prawdziwymi, co daje trójwymiarowy efekt, a brwi są łudząco podobne do naturalnych. Metoda pojawiła się w Polsce niedawno. Uczestniczyłam w pierwszym kursie, który odbył się niespełna dwa lata temu. Teraz sama szkolę, także za granicą, gdyż microblading zdobywa kolejne kraje. Właśnie podpisałam umowę z firmą, która organizuje szkolenia we Włoszech, gdzie jest ogromne zapotrzebowanie na specjalistów w tej dziedzinie.
Wykonuję różne rodzaje trwałego makijażu. A jednak ta metoda najmocniej przyciąga do gabinetu – stanowi ponad 70 proc. całego makijażu permanentnego. Wcześniejsze sposoby trwałego rysowania brwi nie sprawdziły się zbyt dobrze. Efekt był daleki od naturalnego, głównie dlatego, że rysunek, który wykonywany był za pomocą maszyny, często kojarzył się ze zbyt mocnym, ciemnym efektem. Dopiero microblading, który jest ulepszoną metodą piórkową, pozwolił na indywidualne dopasowanie kierunku rysowania włosków, tak by biegły w odpowiednią stronę i były uzupełnieniem naturalnych włosów w brwiach. Jest jedną z dwóch metod, która bierze pod uwagę to, jak rosną naturalne włoski, w którą stronę się układają. Druga to metoda maszynowo-włoskowa, lecz włos poprowadzony piórkiem daje efekt naturalnej lekkości.
Klientki są microbladingiem zachwycone. Byłam świadkiem wielu łez, bo ładne brwi potrafią odjąć 10-20 lat. Brak brwi lub brwi szczątkowe bardzo postarzają.
Microblading nie jest jednak tani. Z pewnością wiele kobiet, którym bardzo by pomógł, nie może sobie na niego pozwolić.
To prawda. Koszt 800 zł nie dla każdego jest do udźwignięcia. Bywa, że np. dwie córki składają się na zabieg dla matki. Czasem to ja jestem sponsorką – w przypadku osób, które straciły brwi w wyniku przebytej choroby. Mam ustalony harmonogram takich zabiegów, gdyż postanowiłam, że będą one stałym elementem mojej pracy. Dojrzałam do decyzji, że chcę w ten sposób pomagać. I muszę powiedzieć, że jest to cudowne doświadczenie, widzieć radość tych kobiet, zarówno młodych, jak i starszych. W niektórych przypadkach wystarczy, że zobaczę radość na twarzy, usłyszę dziękuję lub otrzymam uścisk wdzięczności. Z wieloma moimi klientkami pro bono mam stały kontakt – piszą, dzwonią, opowiadają, jak im się żyje z nowymi brwiami. Czasem informują o swoich dalszych losach w związku z chorobą i jej leczeniem. To tak, jakbym miała nowe przyjaciółki i bywa, że są to bardzo ciepłe relacje. Bardzo sobie je cenię, dlatego chcę się dalej rozwijać w tym kierunku. Zamierzam nauczyć się odtwarzania brodawki po rekonstrukcji piersi. Ostatnio miałam klientkę w wieku 75 lat. Opowiadała, że parę dni po wizycie u mnie idzie właśnie na rekonstrukcję piersi. Bez względu na wiek i stan zdrowia chcemy się czuć kobieco i pięknie. Nigdy nie jest za późno, aby o to zadbać.
Modne brwi, czyli jakie?
Naturalne – tak w każdym razie wyglądające.
A co z kolorem? Co bierzemy pod uwagę, tworząc nowe, naturalnie wyglądające brwi, zgodne z dzisiejszymi trendami? Oprawę oczu, karnację skóry, kolor włosów?
Wszystko razem. W przypadku włosów farbowanych muszę się też dowiedzieć, czy ich kolor jest na stałe, czy może klientka lubi częste zmiany lub planuje jakąś metamorfozę. Aby dobrać odpowiednią tonację kolorystyczną – ciepłą lub chłodną – muszę wiedzieć, czy dzisiejsza platynowa blondynka nie zamierza niebawem zostać rudzielcem. Dobór koloru to precyzyjny etap. Do dyspozycji mamy ogromną paletę barw – są jasne blondy i orzech, jest cappuccino i złota jesień. Czasem mieszam rozmaite kolory i odcienie, by uzyskać pożądany efekt. Równie precyzyjne jest wyrysowanie kształtu przyszłych brwi. Dbam o to, by zachować proporcje twarzy. Dlatego nie wykonuję niesamowitych, nietypowych brwi na życzenie. Ich rysunek musi pasować do twarzy i być zgodny ze sztuką. Praca na tym etapie to precyzyjne wytyczanie łuku w odniesieniu do rozmaitych punktów, takich jak kąciki czy środek oka oraz boki nosa. Następnie negocjujemy z klientką ostateczny ich kształt lub szerokość. To ona musi być zadowolona z mojej propozycji albo naszego consensusu, bo takie brwi będą jej towarzyszyć przez długi czas, choć ostatecznie trwałość makijażu zależy od codziennej pielęgnacji, wieku czy właściwości cery.
A o co najczęściej pytają dziewczyny na Facebooku, gdzie zamieszcza Pani efekty swojej pracy?
Czy to boli?
I co Pani odpowiada?
Klientki, śledząc moje wpisy i komentarze, zachęcają kolejne panie do zabiegu, pisząc, że nie ma się czego obawiać. Jest dyskomfort, ale jest on niczym wobec późniejszego efektu.
Rozmawiała: Anna Zawadzka-Szewczyk
Zdjęcia: archiwum Urszuli Ifkowicz
To, co zwraca przede wszystkim uwagę to fakt, że latem 2025 towarzyszyć nam będzie makijaż lekki, subtelny, zrobiony prawie "od niechcenia". Pożegnaliśmy mocny, wyrazisty róż na policzkach, jaki towarzyszył nam ubiegłego lata. Teraz – jak się wydaje – do łask powrócił make up bardziej minimalistyczny, skupiony na pielęgnacji skóry i ochronie jej przed promieniowaniem słonecznym.
Trendy (także te widoczne na social mediach) wskazują, że tego lata będziem skłaniać się ku makijażowi “noszalnemu”, bez mocno zarysowanych brwi, rzęs czy ust. Konsumentki szukać będą kosmetyków, pozwalających na pielęgnowanie skóry, skupienie się na jej zdrowym blasku i minimalizmie.
Trend 1. Kremy koloryzujące z filtrem SPF
Dermatolodzy od dawna podkreślają, że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić dla stanu swojej skóry, jej jędrności, gładkości i jak najpóźniejszym tworzeniu się zmarszczek, nie są zabiegi typu botoks czy wypełniacze, ale codzienne używanie kosmetyków z filtrem SPF. Taki trend od bardzo dawna obecny był w kosmetykach z Azji (głównie koreańskich), teraz zaczyna się coraz powszechniej przebijać do świadomości konsumentek na Zachodzie.
Tradycyjne kremy przeciwsłoneczne i filtry SPF kupowało się najczęściej przed wyjazdem na wakacje – były one przeważnie albo zbyt tłuste, albo zbyt białe, aby nadawały się do noszenia na co dzień pod makijaż. Dlatego teraz prawie każda marka kosmetyczna wypuszcza swoją odpowiedź na ten problem: pigmentowane kremy z filtrem SPF.
– Jednym z największych błędów w makijażu, jakie zauważam, jest to, że ludzie nie stosują filtrów SPF pod makijażem – podkreśla Charlotte Tilbury. – Bardzo ważne jest, aby stosować filtr SPF każdego dnia, nawet gdy na zewnątrz nie jest słonecznie, dlatego stworzyliśmy bazę podkładów z UV – dodaje popularna brytyjska specjalistka od makijażu i twórczyni marki.
Na wzrost tego trendu wpływa niesłabnąca popularność K-beauty, co przekłada się też na letnie trendy w make-upie. Nacisk kładziony jest na ochronę skóry i jej pielęgnację.
W porównaniu z popularnymi do tej pory kremami BB lub CC, lekko napigmentowany krem z filtrem SPF jest lżejszy, zapewnia przy tym bardziej naturalny wygląd zgodny z trendem “no make-up, Dodatkowo, w przeciwieństwie do większości baz, im częściej się go stosuje, tym lepsze jest działanie na wygląd i kondycję skóry – zapobiegając przebarwieniom i zaczerwienieniom.
Trend 2. Oko w chłodnej oprawie
Po raz kolejny wraca nostalgia do początku lat 2000 – do łask powrócić mają kolory białe, lawendowe, błękity. “Tym razem jednak nie w wydaniu Paris Hilton, ale bardziej Hailey Bieber” – zaznacza portal theindustry.beauty.
– Chociaż lodowo-chłodne cienie do powiek były niesamowicie popularne pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku XXI wieku, często były one kredowe, trudne do roztarcia – dodaje Tilbury.
Teraz, dzięki nowym formułom kosmetyków i technikom makijażu, “chłodne” oko na tle czystej cery i neutralnych ust może wyglądać elegancko i gustownie. Dla osób, które nie są przyzwyczajone do chłodnej kolorystyki makijażu, specjalistki mają wiele rad na włączenie nowych tonacji do dotyczasowych rutyn – np. zamiana ciepłych czy złotych odcieni na kolorystykę inspirowaną szarością, albo łączenie ich.
Trend 3. “Niewidzialne” rzęsy
Subtelne, prawie niezauważalne rzęsy stały się największym trendem tego lata. Noszenie makijażu pozbawionego maskary może budzić obawy u wielu osób – jednak jedno jest pewne: grube warstwy tuszu do rzęs i efektowne wachlarze sztucznych rzęs zdecydowanie nie są już na topie.
Makijażystka Mira Parmar określa ten trend jako „minimalistyczny look pozbawiony maskary lub z ledwo co widocznymi rzęsami”, który stał się hitem na czerwonych dywanach. Polubiły go takie gwiazdy, jak Zendaya, Sophie Turner, Hailey Bieber i Lily-Rose Depp.
– Ten niewymuszony styl daje rzęsom tak bardzo potrzebną przerwę od ciężkich produktów, wygląda naturalnie elegancko i oszczędza czas, dzięki czemu idealnie pasuje do estetyki „clean girl” – tłumaczy Parmar.
Jej zdaniem to może stać się czymś więcej, niż tylko sezonowym trendem. “To oznacza zmianę w kierunku naturalnego piękna i makijażu, który opiera się na autentyczności, minimalizmie i dbaniu o siebie” – dodaje ekspertka.
Trend 4. Usta bez (ostrych) granic
Mocne, zdecydowanie obrysowane konturówką usta o idealnym kształcie przestają być modne. Teraz na topie są usta o miękkim obrysie, “rozmyte”, pozornie nonszalanckie i subtelnie zaznaczone – zgodne z zasadami paryskiego szyku.
Zdaniem specjalistek od makijażu, zmierzamy obecnie w kierunku bardziej transparentnych metod krycia, gdzie usta zaznaczone konturówką wypełnia się jedynie błyszczykiem. Naturalnie wyglądające usta, z lekkim połyskiem – to trend rosnący w bardzo szybkim tempie.
Byredo w rękach Puig, Le Labo pod szyldem Estée Lauder, prawa do marki Serge Lutens przejęte przez Shiseido. Lista kultowych marek niszowych perfum trafiających do korporacyjnych portfeli wydłuża się z każdym rokiem. Niezależność przestała być warunkiem niszy, a sama nisza stała się narzędziem w rękach wielkich. Dział perfum przechodzi transformację, w której duch rzemiosła i eksperymentu coraz częściej spotyka się z logiką skali, dystrybucji i wzrostu.
Jeszcze dekadę temu marki takie jak Byredo, Le Labo czy Diptyque uchodziły za oddech świeżości w świecie perfum - dalekie od masowości, skupione na emocji, konceptualnym podejściu i twórczej wolności. Wzbudzały lojalność nie tylko zapachami, ale i stylem komunikacji, który świadomie odcinał się od mainstreamu. Nazywano je niszowymi, bo faktycznie operowały na marginesie głównego nurtu – artystycznie i komercyjnie.
Dziś wiele z nich stanowi integralną część globalnych portfeli takich graczy jak Estée Lauder, Shiseido, L’Oréal czy Puig. Pytanie o granice niezależności, o to, co naprawdę definiuje perfumeryjną niszę, staje się coraz bardziej zasadne. Czy można nadal mówić o „niszy”, kiedy za kreatywną decyzją stoi komitet, a zapach trafia do setek sklepów w kilkunastu krajach? A może właśnie to jest nowy model niezależności – świadomej, skalowalnej i atrakcyjnej biznesowo?
Nowy rozdział niszy
Byredo – marka, która przez lata uchodziła za wzorzec nowoczesnej niszy – oficjalnie przestaje być niezależna także pod względem wizji artystycznej. Po wcześniejszym przejęciu przez hiszpański koncern Puig, w maju 2025 roku jej założyciel Ben Gorham ogłosił definitywne odejście z firmy. Choć jego nazwisko już od dawna znikało z materiałów promocyjnych, a obecność medialna była coraz bardziej symboliczna, to właśnie teraz kończy się pewna epoka – nie tylko dla Byredo, ale i dla całej kategorii marek, które zbudowały perfumeryjną niszę początku XXI wieku.
Zobacz też: Ben Gorham, założyciel Byredo, odchodzi z firmy. Czy to koniec epoki dla perfumowej niszy?
Dla wielu miłośników zapachów to moment symboliczny. Gorham – były koszykarz, outsider bez formalnego wykształcenia perfumeryjnego – stworzył markę na styku kultury, sztuki i designu. Po zakończeniu kariery sportowej i krótkim epizodzie akademickim rozpoczął studia na sztokholmskiej uczelni artystycznej, gdzie eksperymentował z różnymi formami wyrazu. Przypadkowe spotkanie z perfumiarzem skierowało jego uwagę na zapach jako niewidzialną, emocjonalną formę komunikacji. Zafascynowany tą ideą, Gorham dostrzegł w perfumach medium zdolne do opowiadania historii: przystępne, demokratyczne i dalekie od elitaryzmu. Tak narodziło się Byredo: marka, która nie tylko redefiniowała podejście do zapachu, ale też zbudowała własny język emocji, estetyki i opowieści.
Byredo stało się synonimem wolności twórczej: łączyło nieoczywiste akordy, tworzyło limitowane kolekcje z artystami, ilustrowało zapachy minimalistyczną grafiką. To właśnie dzięki takim markom nisza przez lata miała wyraźną tożsamość – była alternatywą dla ujednoliconego świata masowej perfumerii.
Dziś ta alternatywa staje się częścią większego mechanizmu. Przejmowane przez globalne koncerny marki niszowe trafiają do szerokiej dystrybucji, debiutują na lotniskach, budują linie bestsellerów i wpisują się w korporacyjne strategie. Czy to koniec niezależnego perfumiarstwa? Niekoniecznie. Ale bez wątpienia to koniec jego pierwszego rozdziału.
Od kontrkultury do strategii premium
Perfumeryjna nisza, zanim stała się kategorią rynkową, była przede wszystkim postawą – kontrą wobec zapachów projektowanych pod gusta masowej publiczności. W latach 90. i na początku XXI wieku niszowe marki wyróżniały się nie tylko składem (często bardziej wymagającym, niestandardowym, szlachetniejszym), ale też sposobem komunikacji: nie reklamowały się w telewizji, nie podpisywały kontraktów z gwiazdami, nie były dostępne w każdej perfumerii. Ich siłą była ograniczona dostępność, ale też autorski punkt widzenia.
Marki takie jak L’Artisan Parfumeur, Serge Lutens, Annick Goutal czy Diptyque nie działały według zasad typowego marketingu. Opierały się na opowieści, atmosferze, tajemnicy. Ich założyciele - często perfumiarze, artyści, osoby spoza świata beauty - nie chcieli tworzyć marek dla wszystkich. Zamiast tego oferowali doświadczenia: intymne, inne, często trudne do sklasyfikowania.
Zmiany zaczęły się, gdy nisza zaczęła przyciągać uwagę rynku luksusowego. W świecie, gdzie konsumenci coraz częściej szukają „czegoś wyjątkowego”, „spersonalizowanego” i „prawdziwego”, to właśnie nisza zaczęła odpowiadać na nowe aspiracje. Wielkie koncerny beauty dostrzegły potencjał w markach, które niegdyś działały poza głównym nurtem: zamiast kopiować ich estetykę, postanowiły je kupić. To właśnie wtedy nisza zaczęła przekształcać się z kontrkultury w narzędzie strategii premium.
Co się zmieniło? Przede wszystkim zasięg i skala. Marki niszowe zaczęły pojawiać się w butikach na lotniskach, w perfumeriach sieciowych, w kampaniach digitalowych. Zachowały pozory ekskluzywności, ale zostały włączone w struktury korporacyjne, z zespołami marketingu, planami sprzedaży i targetami kwartalnymi. Dla jednych to zdrada ideałów. Dla innych – naturalna kolej rzeczy i dowód, że nisza odniosła sukces.
Nowi właściciele starej niezależności
W świecie niszowych perfum zmiana właściciela nie musi oznaczać utraty tożsamości. Ale też nie gwarantuje jej zachowania. Dziś wiele kultowych marek działa pod skrzydłami koncernów lub funduszy inwestycyjnych – niektóre zyskały dzięki temu nowe życie, inne zatrzymały się w bezpiecznym status quo:
1. Serge Lutens: od poetyki do mechanizmu
Legenda i pionier. Serge Lutens zbudował perfumeryjną świątynię ciszy i mroku. Jego kompozycje były literackie, często inspirowane orientem i osobistymi wspomnieniami. Choć marka od początku istniała pod skrzydłami Shiseido, Lutens długo cieszył się pełną swobodą. Choć dziś sam twórca rzadziej występuje dziś na pierwszym planie, jego estetyka wciąż silnie definiuje markę. Jej aura, nadal spójna i charakterystyczna, zdaje się dziś bardziej pielęgnować przeszłość niż eksplorować nowe ścieżki. To nie tyle zmiana kierunku, co świadome trwanie przy własnym języku.
2. L’Artisan Parfumeur: piękno w sieci sprzedaży
Założona w 1976 roku, była jedną z pierwszych marek, które pozwoliły perfumom być nie tyle modnymi, co intrygującymi. Jej eksperymentalne kompozycje i artystyczna swoboda przyciągały odbiorców szukających czegoś poza głównym nurtem. Po przejęciu przez Puig marka przeszła proces odświeżenia: uproszczona identyfikacja wizualna, większa dostępność, bardziej przejrzysty przekaz. Zyskała na rozpoznawalności i sile dystrybucji, ale dla części dawnych odbiorców straciła nieco ze swojej ekscentrycznej duszy. To nadal piękno, ale już w bardziej uporządkowanej formie.
3. Goutal (dawniej Annick Goutal): nowy rozdział w duchu klasyki
Marka zrodzona z osobistej wrażliwości – Annick Goutal, pianistka i perfumiarka, tworzyła zapachy inspirowane wspomnieniami i emocjami, nadając im niemal biograficzny charakter. Przez lata Goutal była symbolem francuskiej elegancji i intymności. W 2011 roku markę przejął koncern Amorepacific, inicjując proces estetycznej i komunikacyjnej transformacji: nowa identyfikacja wizualna, uproszczona nazwa, większy nacisk na storytelling. Zmiany te pozwoliły marce odnaleźć się w nowym kontekście rynkowym, choć dla niektórych oznaczały też częściowe oddalenie się od ducha założycielki. To kontynuacja – z inną narracją, ale podobną wrażliwością.
4. Le Labo: rzemiosło w rytmie globalizacji
Le Labo od początku opowiadało historię zapachu poprzez rytuały: ręczne etykiety, personalizację, surowy minimalizm i filozofię „slow perfumery”. Przejęcie przez Estée Lauder Companies w 2014 roku nie zmieniło tych znaków rozpoznawczych, a marka zachowała estetyczną niezależność i styl komunikacji, który nadal przyciąga świadomych odbiorców. Skala jednak uległa zmianie: dziś butiki Le Labo spotkamy w największych miastach świata, a Santal 33 stał się symbolem nowoczesnej zapachowej tożsamości. To przykład marki, która pozostała sobą – choć już w znacznie szerszym zasięgu.
5. Frederic Malle: sztuka pod skrzydłami Lauderów
Editions de Parfums Frederic Malle od początku były kuratorskim projektem: to Malle wybierał perfumiarzy, oni tworzyli bez ograniczeń. Po przejęciu przez Estée Lauder w 2015 roku marka zachowała swój unikalny model pracy i wysoki poziom artystyczny. Dziś to nadal nisza z duszą – ale już w ramach globalnego systemu.
6. Byredo: estetyka XXI wieku
Ben Gorham stworzył markę, która była odpowiedzią na zmęczenie klasyczną niszą. Byredo było chłodne, artystyczne, opowiadane obrazem. W 2022 roku marka została kupiona przez Puig, ale dopiero odejście Gorhama z funkcji dyrektora kreatywnego w 2025 roku może zwiastować głębszą zmianę. Czy Puig utrzyma balans między komercją a konceptem? To pytanie pozostaje otwarte.
7. Maison Francis Kurkdjian: klasyka w nowoczesnym wydaniu
Marka założona w 2009 roku przez perfumiarza gwiazd. Po przejęciu przez LVMH w 2017 roku, Maison Francis Kurkdjian zaczęło funkcjonować jako marka premium o dużym zasięgu, łącząc tradycję z nowoczesnym podejściem do rynku. Kurkdjian nadal aktywnie tworzy w ramach własnej marki, jednocześnie pełniąc rolę dyrektora kreatywnego w Christian Dior Parfums. Marka balansuje między niszowym dziedzictwem a globalnym prestiżem.
8. Diptyque: luksusowy styl życia z korzeniami niszy
Choć nie należy do koncernu beauty, Diptyque od 2005 roku znajduje się w rękach funduszu Manzanita Capital (który ma też Penhaligon’s czy Malin+Goetz). Marka konsekwentnie rozwija się na rynku międzynarodowym, otwierając butiki i poszerzając ofertę o świece, tekstylia i kolekcje sezonowe. Zachowując charakterystyczną estetykę, Diptyque łączy tradycję z nowoczesnym podejściem do stylu życia.
Co zostaje z ducha niszy?
W miarę jak kolejne niszowe marki przechodzą pod skrzydła globalnych graczy, nasuwa się pytanie: co tak naprawdę znaczy dziś „nisza”? Czy to nadal obietnica wolności twórczej, eksperymentu i wyjścia poza mainstream, czy już tylko estetyka i strategia opakowana w mit autentyczności?
Duch niszy to coś więcej niż minimalistyczna etykieta czy niski nakład produkcji. To często filozofia pracy oparta na niezgodzie z rynkowym kompromisem: odwadze w wyborze tematów, zapachów, języka. Tymczasem w nowych realiach wiele z tych elementów zostaje zastąpionych kalkulacją. Portfolio ujednolica się, a ryzyko – kreatywne i finansowe – staje się niepożądane. Nisza coraz częściej oznacza „perfumy, które wyglądają na niszowe”, a nie „perfumy, które powstały poza systemem”.
Z drugiej strony: czy sukces niszy nie polegał właśnie na tym, by wyjść z undergroundu i zdobyć słuchaczy? Dla wielu założycieli przejęcie przez koncern było nie tyle odejściem od ideałów, co szansą na rozwój: większe projekty, szerszy zasięg, nowy etap.
Nie zawsze jednak za sukcesem podąża ciągłość. Marki takie Maison Francis Kurkdjian czy Le Labo utrzymały spójność między innymi dlatego, że ich twórcy przez pewien czas pozostali na pokładzie. Gdy jednak odchodzą (jak Ben Gorham) pojawia się pytanie: czy kolejne odsłony marki to jeszcze jej duch, czy już tylko jego stylizacja?
Nisza przyszłości: niezależna, przejmowana czy „zaprogramowana”?
Perfumeryjna nisza nie jest już wyłącznie przestrzenią artystycznej swobody i buntu wobec rynku. Stała się ważnym segmentem rynku premium, który w coraz większym stopniu łączy tradycję z mechanizmami współczesnej gospodarki.
W tym nowym kontekście niezależność przybiera różne formy. Z jednej strony mamy twórców, którzy, często z niewielkimi środkami, realizują osobiste wizje, tworząc perfumy z pasją i zaangażowaniem, które trafiają do odbiorców poszukujących autentyczności i emocji.
Z kolei nisza przejmowana to proces transformacji: z jednej strony marka zyskuje dostęp do większych zasobów, globalnej dystrybucji i profesjonalizacji, z drugiej – ryzykuje utratę części swojej pierwotnej duszy i unikatowości.
Istnieje również trzeci wymiar, coraz częściej obserwujemy zjawisko niszy „zaprogramowanej”: marek tworzonych od podstaw przez agencje brandingowe, z jasno określoną strategią i planem szybkiego wejścia na rynek, które oferują „niszową” estetykę i narrację, lecz pozostają pod kontrolą inwestorów.
Zobacz też: Sieć The Perfume Shop otwiera perfumerie w nowym formacie – klienci chcą więcej niszy
W takim układzie kluczową rolę odgrywają sami odbiorcy. To oni, kierując się swoją wrażliwością, wartościami i oczekiwaniami, będą decydować, co dziś i w przyszłości oznacza „nisza”. To oni wyznaczą granice między autentycznością a jedynie stylizacją, między wolnością twórczą a produktem zaprojektowanym pod algorytmy sprzedaży.
W istotnym stopniu to od odbiorców zależeć będzie, jak będzie kształtować się przyszłość niszy. Niezależność nie zawsze jest kwestią formalnej struktury czy statusu prawnego. To przede wszystkim kwestia tego, czy za danym zapachem stoi prawdziwy człowiek – twórca z wizją, pasją i historią – czy tylko algorytm czy mechanizm marketingowy. Poczucie ludzkiego pierwiastka w perfumach bez wątpienia pozostanie jednym z kluczowych elementów definiujących prawdziwą wartość niszy.
autorka: Marta Krawczyk
Zobacz też: Amouage: klasyczna nisza w obliczu nowej definicji luksusu