StoryEditor
Beauty
30.11.2014 00:00

Ewa Kasprzyk: Piękno w harmonii z duszą

Do kawiarni, w której się umówiłyśmy, weszła nieumalowana, a mimo to większość spojrzeń skierowano właśnie na nią i jej ujmujący uśmiech. Ewa Kasprzyk, szerokiej publiczności znana z roli Barbary Wolańskiej z „Kogla-mogla”, Kwiryny z „Dziewcząt z Nowolipek”, Elżbiety z „Bellissimy”, Ilony z serialu „Złotopolscy”, od kilku lat rozśmiesza widzów Teatru Kwadrat, jako m.in. „mocherówa” Anna Lewandowska. Nam zdradza, dlaczego lubi dostawać wycisk, dlaczego nie chce, by mówiono o niej celebrytka i w jaki sposób marnotrawi swój nadczas.


Agnieszka Saracyn-Rozbicka: Hermann Hesse napisał, że „Świat jest jednością, a zarazem jest tak różnorodny, piękno możliwe jest tylko w przemijaniu, łaski może zaznać tylko grzesznik”. Czuje się Pani zbawiona?
Ewa Kasprzyk:
Niedawno wróciłam z Tajlandii, gdzie przez miesiąc ciężko trenowałam tajski boks. Zebrałam parę ciosów, wylewałam siódme poty, więc jeśli to jest droga do zbawienia, to mogę z całą śmiałością powiedzieć, że tak (śmiech).
Podoba mi się zdanie, które Pani powiedziała, że umieramy z nadczasu. Ma Pani poczucie, że swój czas wykorzystuje w 100 procentach?
E.K.:
Teraz mam mieszane uczucia, bo bardzo lubię spać. Sen mnie regeneruje i nie wyobrażam sobie, że mogłabym spać krócej niż 8 godzin. Kiedyś miałam wyrzuty sumienia, że w tym czasie mogłam zrobić coś innego. Natomiast obecnie jestem na takim etapie „slow life”. Nie chcę i nie muszę gonić, żeby być wszędzie, żeby wystąpić w każdym serialu, każdej sztuce itd. i w konsekwencji dzielić dzień na godziny i, jak większość ludzi, być w niedoczasie. Ja uważam, że każdy człowiek ma zapas nadczasu. Nawet nie wyobrażamy sobie, ile mamy wolnego czasu. A że czasami go trwonimy... Cóż, w końcu czy jest coś bardziej przyjemnego niż kawa wypita w dobrym towarzystwie, spacer w słońcu, czy chwila wyciszenia? Uwielbiam swój nadczas marnotrawić właśnie na takie drobne przyjemności. Część ludzi o tym zapomina. Wie pani, kiedy mnie to najbardziej uderza? Kiedy wyjeżdżam poza Polskę. Zawsze mi się wydawało, że każdy taki wyjazd to strata: kontaktu, pracy, angażu... A w tej chwili doszłam do wniosku, że tylko zyskuję: nabieram dystansu, poznaję inną kulturę, inne zwyczaje, mam czas dla siebie, poznaję nowych przyjaciół i to jest świetne na tym etapie życia, na jakim jestem.
I na tym etapie życia przyszedł czas na wydanie książki „Mił.ość”.
E.K.:
Maciek Kędziak (współautor) przeprowadzał kiedyś ze mną wywiad. Jakiś czas po tym spotkaliśmy się, a on wyszedł z propozycją książki o mnie. Punkt po punkcie opisał mi, jak on to widzi. Byłam bardzo zaskoczona, bo nie planowałam jeszcze pisać autobiografii, ale przekonał mnie i spróbowaliśmy.
Czego się Pani o sobie z niej dowiedziała. W końcu w epilogu pyta Pani współautora: „Zastanawiam się, czyje to życie... Moje???”
E.K.:
Trochę się zdziwiłam, że tyle się już stało w moim życiu i że pewien jego etap został zakończony w momencie, kiedy oddałam tę książkę do druku. Teraz już niczego nie mogę zmienić. Analogicznie jest z filmem – po premierze, choćbyśmy mieli milion pomysłów, jak byśmy mogli zagrać daną postać lepiej, to i tak już nic nie zrobimy. Zarówno poprzez rolę, jak i autobiografię – jeśli są szczere, to oddajemy część siebie, swoją pracę i chcemy kogoś sprowokować do refleksji. Jestem przeszczęśliwa za każdym razem, gdy w trakcie spotkań autorskich ktoś pokazuje mi zakreślone fragmenty z naszej książki i mówi, że mu pomogły lub mógł je utożsamić z własnym życiem. To dla mnie najlepsza recenzja.
Momentami w książce bardzo się Pani otwiera, jak we fragmencie o początkach współpracy z Grzegorzem Królikiewiczem, gdy po kilku dniach na planie dosłownie zmiażdżył Panią psychicznie w obecności całej ekipy filmowej. Niektórzy w takiej sytuacji by uciekli, a Pani została.
E.K.:
To był jeden z trudniejszych momentów z mojej młodości. Moje pierwsze doświadczenie odrzucenia, usłyszenia, że do czegoś się nie nadaję. Pomimo tego to wydarzenie bardzo mi pomogło, bo pozwoliło mi zahartować się na przyszłość. W aktorstwie tak już jest, że wiele razy jesteśmy odrzucani, przechodzimy różne castingi, dostajemy rolę lub nie. Nie każdy jest na to przygotowany. Ja się nie poddałam i to jest takie moje małe zwycięstwo. Widocznie taką mam drogę. Są osoby, które dostają się do szkoły za pierwszym razem, przez chwilę są na topie, a potem świat o nich zapomina. Moja droga jest bardzo kręta, wszystko mi się przydarza małymi krokami i może trochę później niż zazwyczaj, ale widocznie tak miało być.
Chciałaby Pani zaczynać karierę teraz?
E.K.:
Zależy jak na to spojrzeć. Zazdroszczę młodym aktorom tego, że mają dużą dostępność do wszystkiego, że znają języki, mogą grać w produkcjach zagranicznych, mogą spróbować kariery w Hollywood. Nie mają takiej bariery, którą myśmy mieli w PRL-u.
Dla nas Hollywood pozostawało poza dostępem. Może to być na plus lub minus, bo można się w tym zagubić, ale jak obserwuję swoje młodsze koleżanki, to mam wrażenie, że one są bardziej świadome tego, co chcą osiągnąć. Natomiast kiedyś bardziej liczyła się sztuka wysoka. Teraz większość artystów – celebrytów jest znana ze zdjęć z bankietów, projektowania ubrań etc., niż z dobrych ról. Kiedyś nie było rozdrabniania się. Dlatego bardzo mnie drażni, jak ktoś nazywa mnie celebrytką, bo zupełnie się nią nie czuję.
I przykłada Pani wagę do słowa, co też obecnie rzadko się zdarza. Gustaw Holoubek w swojej książce „Teatr jest światem” napisał, że słowo ma wręcz niebezpieczną moc.
E.K.:
Ja byłam wychowana na szkole Ewy Lassek. Była znakomitą aktorką i bardzo wiele jej zawdzięczam, m.in. zaszczepiła we mnie miłość do słowa. Obecnie panuje wręcz moda na niechlujne mówienie, serialowe granie, ale to się nie sprawdza w teatrze. Nieraz gramy na olbrzymich scenach i nie wyobrażam sobie, żeby nie usłyszeli mnie widzowie, którzy siedzą na balkonie lub w ostatnich rzędach. Nie ma takiej możliwości.
A à propos Gustawa Holoubka, to kiedyś wystawiałam przed nim spektakl „Patty Diphusa” w Teatrze Ateneum, jako egzamin dyplomowy z reżyserii Marty Ogrodzińskiej. Była 10 rano, a tekst obfitował w wiele niecenzuralnych słów, dlatego starałam się jak najszybciej go zagrać. Gdy skończyłam ten monodram, zapadła cisza, a Mistrz po chwili skwitował: „To jest świetne. Tylko nie należy się tak spieszyć, a wierzyć w słowo, które się mówi”. To nas połączyło. Ze słowem w teatrze można zrobić absolutnie wszystko, a dla aktora taka zabawa słowem to prawdziwa uczta.
A kiedy na scenie zadaje Pani sobie pytanie, co by było, gdybym to ja była Anną Lewandowską ze sztuki „Berek, czyli upiór w moherze”, to jest Pani jeszcze Ewą Kasprzyk czy już postacią?
E.K.:
Jak przychodzę do teatru, to jestem Ewą Kasprzyk, ale wystarczy, że pojawi się kostium, charakteryzacja i przejmuję całkowicie cechy Lewandowskiej. Chyba dobrze oddaje to moja garderobiana, kiedy widzi mnie w kostiumie:  „O, i już jest Anna Lewandowska”.
Szczerze mówiąc, to w pierwszej chwili zastanawiałam się, czy to Pani występuje w tym przedstawieniu.
E.K.:
Tak, ta charakteryzacja jest na tyle myląca, że do bileterek podchodzą widzowie i pytają, dlaczego pani Kasprzyk dziś nie gra? To najlepszy komplement dla aktorki, że swoją osobowość ukryła pod kostiumem postaci i tak zagrała, że nikt jej nie rozpoznał.

Pedro Almodovar powiedział, że „ktoś, kto jest samotny, kto nie ma jakiegoś szczególnego celu i kto bezustannie ociera się o stan załamania, znajduje się jednocześnie w sytuacji ogromnej „dyspozycyjności”. Wszystko może mu się przydarzyć i dlatego jest idealną postacią do opowiedzenia jakiejś historii.
E.K.:
Absolutnie się pod tym podpisuję. Tak jest w przypadku Patty Diphusa – byłej gwiazdy porno na skraju załamania nerwowego. Pomimo wielu traumatycznych przeżyć jest bardzo zdeterminowana i w dalszym ciągu ma w sobie niesamowitą pogodę ducha. „Nieważne, że zostałam zgwałcona, ważne, że nie padał wtedy deszcz” – to jej filozofia. Taka postać jest bardzo ciekawa do grania. W końcu człowiek zdeterminowany zrobi wszystko, żeby osiągnąć zamierzony cel. Wyposażenie postaci w taki bagaż doświadczeń daje aktorowi bardzo duże możliwości. Uwielbiam grać ten monodram, bo ma w sobie wszystko: miłość, samotność, poszukiwanie szczęścia, dużą dozę optymizmu. A wracając do poprzedniego pytania, to po zagraniu tego spektaklu nie mogę tak od razu wyjść z roli, to gdzieś mnie trzęsie i muszę odreagować chwilę. To inny ciężar gatunkowy i nie tak łatwo się z tego otrząsnąć. Ale taka jest cena sztuki, każda rola czegoś wymaga i dużo nas kosztuje.
Z którą postacią ze swojego dorobku mogłaby się Pani zaprzyjaźnić?
E.K.:
Myślę, że z każdą, bo każdej dałam coś od siebie. Nawet, choć najmniej, z Wolańską z „Kogla-mogla”. Jeśli się tak zastanowić to najczęściej grałam te złe (śmiech). W sumie to dobrze, bo granie amantek jest nieciekawe. Kwirynę z  „Dziewcząt z Nowolipek” darzę sentymentem, bo to moja pierwsza rola. Cieszę się, że zagrałam w kultowym już „Koglu-moglu” i artystycznej „Bellissimie”, która przyniosła mi wyróżnienia i nagrody, jak również niesamowitą satysfakcję z samego grania tej postaci. Mogłabym tak długo wymieniać...
Jaka jest Pani definicja piękna?
E.K.:
Piękno musi być w harmonii z duszą. Jeśli ktoś jest piękny tylko zewnętrznie, a nie ma osobowości, inteligencji, nie potrafi się pięknie wypowiadać, to nie spędzę z nim dłużej niż 10 minut. To tak jak z brylantami widzianymi zza szyby. Czasem zwykły kamień, jeśli niesie przekaz emocjonalny, może być cenniejszy niż wszystkie produkty jubilerskie razem wzięte. Pięknie pisał o tym Norwid: „Bo piękno na to jest, by zachwycało do pracy – praca, by się zmartwychwstało”.
Na chwilę zostawmy wnętrze i skupmy się na tym, jak Ewa Kasprzyk dba o swoją urodę?
E.K.:
Nie zdradzę wszystkiego, bo nie sposób (śmiech). Natomiast cieszę się, że dożyłam takich czasów, gdzie jest taki dostęp do kremów i różnorodnych metod dbania o siebie i swoją skórę. Kiedyś kobiety po 50-ce wyglądały jak babcie, a teraz są brane za mamy swoich wnuków. Jeśli chodzi o moją codzienną pielęgnację, to nie poświęcam jej zbyt dużo uwagi, bo jestem w ciągłym ruchu i ruch sprawia, że czuję się i wyglądam dobrze. Z zabiegów uwielbiam peelingi ciała, twarzy, tajskie masaże – oprócz tego że są robione profesjonalnie w wiadomych punktach uciskowych, to poprawiają kondycję moich mięśni. Jestem fanką sportów, i uwielbiam moment, gdy na treningu dostaję wycisk. Uwielbiam sparingi z moją córką Małgosią. Mój organizm produkuje wtedy ogromne ilości serotoniny. Dawanie sobie w kość to najszczęśliwszy dla mnie stan. Najgorzej się zasiedzieć.
A jeśli chodzi o kosmetyki?
E.K.:
Kocham serum na twarz marki Gernetic, które poleciły mi kosmetyczki z salonu La Femme. Dodatkowo zawsze muszę mieć krem nawilżający i natłuszczający. Do tego błyszczyk i wodę w sprayu, bo mam suchą skórę i muszę ją nawilżać. Coraz bardziej przywiązuję wagę do składu kosmetyków, żeby były pochodzenia naturalnego. Wielokrotnie byłam uczulona na produkty, nawet te z górnych półek.
Na co dzień się nie maluję, choć mam sporą kolekcję kosmetyków kolorowych. Przez długi czas byłam twarzą La Perli i oni przekonali mnie do czegoś bardziej doraźnego, jak np. mezoterapia. Natomiast jestem przeciwniczką radykalnych cięć – uważam, że to na długo nie starcza. Poza tym moja twarz ma się zmieniać i muszę jej nadawać różne cechy.
Pani Ewo, gdyby pojechała Pani teraz...
E.K.:
Gdzie? Ja zawsze chętnie gdzieś pojadę (śmiech).
Do Gdańska, do Teatru Wybrzeże i spotkałaby Pani Ewę Kasprzyk sprzed 15 lat, to co by jej Pani powiedziała?
E.K.:
Jedź kobieto do Warszawy! (śmiech) Myślę, że to był dobry transfer. Zostawiłam coś i poznałam coś nowego. A jeżeli spotkamy się za 10 lat to, kto wie, co odpowiem. Nie wydaje mi się, że to moje ostateczne miejsce na świecie...
Napisała Pani, że tylko wyobraźnia ustanawia granicę naszych możliwości. Jakie jeszcze granice chce Pani przekroczyć?
E.K.:
Teraz moim marzeniem jest poszukanie sobie innej przestrzeni, oprócz tego że gram w Teatrze Kwadrat. Bardzo chcę wrócić do grania ról mocno dramatycznych i bardzo bym chciała zagrać u Krzysztofa Warlikowskiego. To byłoby przekroczenie jakiejś granicy... Zawsze myślmy o tym, co jest możliwe, co może nas spotkać. Na razie jestem na etapie „slow life” i chcę to podtrzymywać. Mam w planach podróż na Hawaje, żeby zgłębiać tajniki tamtejszej filozofii, która pozwala osiągnąć harmonię tego świata z naszym światem wewnętrznym. Powiem w sekrecie, że planujemy realizację drugiej części „Berka", mając na uwadze to, jaką popularnością i sympatią widzów cieszy się pierwsza część. Poza tym chcę zrobić 30-minutowy film o mnie, o kobiecie, o miłości idealnej, ale bez ości. 
Rozmawiała:
Agnieszka Saracyn-Rozbicka
Zdjęcia: Sara Niedźwiecka/Sara Niedźwiecka
Photography/www.sara-photo.com


ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Włosy
09.06.2025 10:24
Marki OnlyBio i Invisibobble połączyły siły w ramach międzynarodowej współpracy
Sophie Trelles-Tvede, założycielka Invisibobble, która gościła na spotkaniu dla mediów, zorganizowanym przez OnlyBio w warszawskiej restauracji Belvedere z okazji inauguracji wspólnego projektuOnlyBio mat.pras.

OnlyBio, jedna z najpopularniejszych na polskim rynku marek do pielęgnacji włosów i skóry głowy, połączyła siły z globalnym brandem Invisibobble – twórcą gumek sprężynek, które zrewolucjonizowały podejście do stylizacji włosów. Efektem tej współpracy jest limitowana linia produktów: OnlyBio x invisibobble – kompletna gama wegańskich kosmetyków do pielęgnacji włosów, która ułatwia rozczesywanie, nadaje blasku i ujarzmia puszenie.

Jak podkreślają przedstawiciele OnlyBio, ta współpraca to “przełomowy moment w świecie pielęgnacji włosów” – dwie marki specjalizujące się w trosce o włosy połączyły siły, by stworzyć coś naprawdę unikalnego. Międzynarodowa współpraca dwóch marek włosowych może wyznaczyć nowy, interesujący kierunek w branży.

W Invisibobble z pasją tworzymy akcesoria do włosów, które są jednocześnie delikatne dla włosów i wyjątkowo funkcjonalne. Współpraca z OnlyBio, marką, której produkty do pielęgnacji włosów są już uwielbiane przez wielu, była naturalnym krokiem naprzód. To synergia dwóch marek, które łączy wspólne zaangażowanie w skuteczność, sprawdzone formuły i troskę o zdrowe włosy – podkreśliła Sophie Trelles-Tvede, założycielka Invisibobble, która gościła na spotkaniu dla mediów i influencerów, zorganizowanym w warszawskiej restauracji Belvedere z okazji inauguracji wspólnego projektu. Zaproszeni goście (w tym redakcja Wiadomości Kosmetycznych) mieli możliwość poznania nowości (kosmetyków oraz akcesoriów do włosów), uczestniczenia w zajęciach pilates oraz warsztatach parzenia matchy. 

Nowa kolekcja kosmetyków OnlyBio to sześć produktów, które tworzą codzienny rytuał pielęgnacyjny: szampon, odżywka, maska wygładzająca, serum retuszujące na końcówki, olejek nabłyszczająco-rozplątujący oraz odżywka multifunkcyjna 5w1.

Limitowana edycja powstała z myślą o tych, którzy marzą o rozczesywaniu włosów, które jest czystą przyjemnością: bez szarpania, bez łamania, za to z wyjątkowym blaskiem i aksamitnym dotykiem. To nasze osobiste odkrycie: najlepsze produkty do rozczesywania, jakie miałyśmy okazję kiedykolwiek testować. Ich skuteczność i komfort użytkowania sprawiły, że od razu znaleźliśmy wspólny język z marką Invisibobble, znaną z kultowej gumki sprężynki, która zrewolucjonizowała podejście do pielęgnacji włosów, eliminując ich plątanie i uszkodzenia. Razem stworzyliśmy coś naprawdę wyjątkowego: opowieść o codziennej trosce, subtelnym zapachu i zdrowych, zadbanych włosach – podkreśla Marta Iwanowska-Giler, dyrektor kreatywna OnlyBio.

Wszystkie formuły zawierają składniki roślinne, wyglądzające włosy, nadające im połysk i ułatwiające ich rozczesywanie. W składach znajdziemy m.in. olej kukui, olej roucou, trehalozę, proteiny z groszku i ryżu czy olej tsubaki, znany z japońskich rytuałów piękna. Składnikiem wiodącym całej linii produktowej jest ekstrakt z różowego grejpfruta. Kosmetyki są w 100 proc. wegańskie, wyróżniając się unikalnym, kremowo-waniliowym zapachu – już wkrótce trafią na półki drogerii sieci Rossmann oraz sklepu internetowego OnlyBio.

Zobacz też: Nowa wersja aplikacji OnlyBio Stories – jeszcze bardziej spersonalizowana pielęgnacja włosów i skóry głowy

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Zapachy
06.06.2025 10:30
Sorvella Perfume x Miss Polonia: świat perfum promuje inspirujące kobiety
587848
587844
587845
587846
587848
587844
587845
587846
Gallery

3 czerwca w warszawskim hotelu Flaner odbyła się premiera miała dwóch wyjątkowych zapachów Sorvella Perfume, stworzonych we współpracy z fundacją Miss Polonia. Podczas eventu zaprezentowano dwie nowe mgiełki do ciała i do włosów: Black Swan i Gold Miss.

Współpraca Sorvella Perfume z Miss Polonia to wyjątkowa okazja, by połączyć świat perfum z misją wspierania i promowania silnych, inspirujących kobiet na rzecz fundacji Miss Polonia – podkreślili przedstawiciele marki perfumeryjnej.

Podczas wydarzenia padły również słowa, które oddają ideę tej współpracy.  

Te dwa zapachy to dwa oblicza kobiecości: tej zmysłowej i tej otulającej. Obie są prawdziwe, piękne i silne – tak jak kobiety, które reprezentują Polskę w konkursie Miss Polonia. Jesteśmy dumni, że możemy stworzyć zapachy, które nie tylko podkreślają urodę, ale też opowiadają o wnętrzu, emocjach i związku z tym, co nas otacza – z naturą i z własną tożsamością – podkreśliła Anastazja Grunkowska, e-commerce manager w firmie Sorvella.

A jak pachną te nowości?

Black Swan to zapach głęboki, zmysłowy, elegancki. W jego otwarciu wyczuwalne są nuty czekolady, mandarynki i owoców. W jego sercu rozkwita jaśmin i konwalia – kwiaty znane i cenione w polskich ogrodach, kojarzone z subtelnością i klasą. Całość dopełnia baza złożona z otulającej ambry, karmelu, piżma, wanilii i nut drzewnych. To zapach dla kobiety z charakterem – tajemniczej, świadomej swojej siły, ale też delikatnej.

Gold Miss to z kolei otulająca, ciepła kompozycja, która koi zmysły i przywołuje na myśl letnie zachody słońca i ciepło skóry, muśniętej promieniami słońca.

Na początku wyczuwalne są nuty słodkiego karmelu, soczystej pomarańczy i świeżego nagietka – kwiatów, które w polskich ogrodach kwitną aż do późnej jesieni. W sercu zapachu kryje się kwiat pomarańczy i bursztyn – duet dający miękkość i kobiecość. A wszystko to spaja piżmo, które pozostawia na skórze delikatny, zmysłowy ślad.

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
09. czerwiec 2025 16:57