StoryEditor
Beauty
30.11.2014 00:00

Ewa Kasprzyk: Piękno w harmonii z duszą

Do kawiarni, w której się umówiłyśmy, weszła nieumalowana, a mimo to większość spojrzeń skierowano właśnie na nią i jej ujmujący uśmiech. Ewa Kasprzyk, szerokiej publiczności znana z roli Barbary Wolańskiej z „Kogla-mogla”, Kwiryny z „Dziewcząt z Nowolipek”, Elżbiety z „Bellissimy”, Ilony z serialu „Złotopolscy”, od kilku lat rozśmiesza widzów Teatru Kwadrat, jako m.in. „mocherówa” Anna Lewandowska. Nam zdradza, dlaczego lubi dostawać wycisk, dlaczego nie chce, by mówiono o niej celebrytka i w jaki sposób marnotrawi swój nadczas.


Agnieszka Saracyn-Rozbicka: Hermann Hesse napisał, że „Świat jest jednością, a zarazem jest tak różnorodny, piękno możliwe jest tylko w przemijaniu, łaski może zaznać tylko grzesznik”. Czuje się Pani zbawiona?
Ewa Kasprzyk:
Niedawno wróciłam z Tajlandii, gdzie przez miesiąc ciężko trenowałam tajski boks. Zebrałam parę ciosów, wylewałam siódme poty, więc jeśli to jest droga do zbawienia, to mogę z całą śmiałością powiedzieć, że tak (śmiech).
Podoba mi się zdanie, które Pani powiedziała, że umieramy z nadczasu. Ma Pani poczucie, że swój czas wykorzystuje w 100 procentach?
E.K.:
Teraz mam mieszane uczucia, bo bardzo lubię spać. Sen mnie regeneruje i nie wyobrażam sobie, że mogłabym spać krócej niż 8 godzin. Kiedyś miałam wyrzuty sumienia, że w tym czasie mogłam zrobić coś innego. Natomiast obecnie jestem na takim etapie „slow life”. Nie chcę i nie muszę gonić, żeby być wszędzie, żeby wystąpić w każdym serialu, każdej sztuce itd. i w konsekwencji dzielić dzień na godziny i, jak większość ludzi, być w niedoczasie. Ja uważam, że każdy człowiek ma zapas nadczasu. Nawet nie wyobrażamy sobie, ile mamy wolnego czasu. A że czasami go trwonimy... Cóż, w końcu czy jest coś bardziej przyjemnego niż kawa wypita w dobrym towarzystwie, spacer w słońcu, czy chwila wyciszenia? Uwielbiam swój nadczas marnotrawić właśnie na takie drobne przyjemności. Część ludzi o tym zapomina. Wie pani, kiedy mnie to najbardziej uderza? Kiedy wyjeżdżam poza Polskę. Zawsze mi się wydawało, że każdy taki wyjazd to strata: kontaktu, pracy, angażu... A w tej chwili doszłam do wniosku, że tylko zyskuję: nabieram dystansu, poznaję inną kulturę, inne zwyczaje, mam czas dla siebie, poznaję nowych przyjaciół i to jest świetne na tym etapie życia, na jakim jestem.
I na tym etapie życia przyszedł czas na wydanie książki „Mił.ość”.
E.K.:
Maciek Kędziak (współautor) przeprowadzał kiedyś ze mną wywiad. Jakiś czas po tym spotkaliśmy się, a on wyszedł z propozycją książki o mnie. Punkt po punkcie opisał mi, jak on to widzi. Byłam bardzo zaskoczona, bo nie planowałam jeszcze pisać autobiografii, ale przekonał mnie i spróbowaliśmy.
Czego się Pani o sobie z niej dowiedziała. W końcu w epilogu pyta Pani współautora: „Zastanawiam się, czyje to życie... Moje???”
E.K.:
Trochę się zdziwiłam, że tyle się już stało w moim życiu i że pewien jego etap został zakończony w momencie, kiedy oddałam tę książkę do druku. Teraz już niczego nie mogę zmienić. Analogicznie jest z filmem – po premierze, choćbyśmy mieli milion pomysłów, jak byśmy mogli zagrać daną postać lepiej, to i tak już nic nie zrobimy. Zarówno poprzez rolę, jak i autobiografię – jeśli są szczere, to oddajemy część siebie, swoją pracę i chcemy kogoś sprowokować do refleksji. Jestem przeszczęśliwa za każdym razem, gdy w trakcie spotkań autorskich ktoś pokazuje mi zakreślone fragmenty z naszej książki i mówi, że mu pomogły lub mógł je utożsamić z własnym życiem. To dla mnie najlepsza recenzja.
Momentami w książce bardzo się Pani otwiera, jak we fragmencie o początkach współpracy z Grzegorzem Królikiewiczem, gdy po kilku dniach na planie dosłownie zmiażdżył Panią psychicznie w obecności całej ekipy filmowej. Niektórzy w takiej sytuacji by uciekli, a Pani została.
E.K.:
To był jeden z trudniejszych momentów z mojej młodości. Moje pierwsze doświadczenie odrzucenia, usłyszenia, że do czegoś się nie nadaję. Pomimo tego to wydarzenie bardzo mi pomogło, bo pozwoliło mi zahartować się na przyszłość. W aktorstwie tak już jest, że wiele razy jesteśmy odrzucani, przechodzimy różne castingi, dostajemy rolę lub nie. Nie każdy jest na to przygotowany. Ja się nie poddałam i to jest takie moje małe zwycięstwo. Widocznie taką mam drogę. Są osoby, które dostają się do szkoły za pierwszym razem, przez chwilę są na topie, a potem świat o nich zapomina. Moja droga jest bardzo kręta, wszystko mi się przydarza małymi krokami i może trochę później niż zazwyczaj, ale widocznie tak miało być.
Chciałaby Pani zaczynać karierę teraz?
E.K.:
Zależy jak na to spojrzeć. Zazdroszczę młodym aktorom tego, że mają dużą dostępność do wszystkiego, że znają języki, mogą grać w produkcjach zagranicznych, mogą spróbować kariery w Hollywood. Nie mają takiej bariery, którą myśmy mieli w PRL-u.
Dla nas Hollywood pozostawało poza dostępem. Może to być na plus lub minus, bo można się w tym zagubić, ale jak obserwuję swoje młodsze koleżanki, to mam wrażenie, że one są bardziej świadome tego, co chcą osiągnąć. Natomiast kiedyś bardziej liczyła się sztuka wysoka. Teraz większość artystów – celebrytów jest znana ze zdjęć z bankietów, projektowania ubrań etc., niż z dobrych ról. Kiedyś nie było rozdrabniania się. Dlatego bardzo mnie drażni, jak ktoś nazywa mnie celebrytką, bo zupełnie się nią nie czuję.
I przykłada Pani wagę do słowa, co też obecnie rzadko się zdarza. Gustaw Holoubek w swojej książce „Teatr jest światem” napisał, że słowo ma wręcz niebezpieczną moc.
E.K.:
Ja byłam wychowana na szkole Ewy Lassek. Była znakomitą aktorką i bardzo wiele jej zawdzięczam, m.in. zaszczepiła we mnie miłość do słowa. Obecnie panuje wręcz moda na niechlujne mówienie, serialowe granie, ale to się nie sprawdza w teatrze. Nieraz gramy na olbrzymich scenach i nie wyobrażam sobie, żeby nie usłyszeli mnie widzowie, którzy siedzą na balkonie lub w ostatnich rzędach. Nie ma takiej możliwości.
A à propos Gustawa Holoubka, to kiedyś wystawiałam przed nim spektakl „Patty Diphusa” w Teatrze Ateneum, jako egzamin dyplomowy z reżyserii Marty Ogrodzińskiej. Była 10 rano, a tekst obfitował w wiele niecenzuralnych słów, dlatego starałam się jak najszybciej go zagrać. Gdy skończyłam ten monodram, zapadła cisza, a Mistrz po chwili skwitował: „To jest świetne. Tylko nie należy się tak spieszyć, a wierzyć w słowo, które się mówi”. To nas połączyło. Ze słowem w teatrze można zrobić absolutnie wszystko, a dla aktora taka zabawa słowem to prawdziwa uczta.
A kiedy na scenie zadaje Pani sobie pytanie, co by było, gdybym to ja była Anną Lewandowską ze sztuki „Berek, czyli upiór w moherze”, to jest Pani jeszcze Ewą Kasprzyk czy już postacią?
E.K.:
Jak przychodzę do teatru, to jestem Ewą Kasprzyk, ale wystarczy, że pojawi się kostium, charakteryzacja i przejmuję całkowicie cechy Lewandowskiej. Chyba dobrze oddaje to moja garderobiana, kiedy widzi mnie w kostiumie:  „O, i już jest Anna Lewandowska”.
Szczerze mówiąc, to w pierwszej chwili zastanawiałam się, czy to Pani występuje w tym przedstawieniu.
E.K.:
Tak, ta charakteryzacja jest na tyle myląca, że do bileterek podchodzą widzowie i pytają, dlaczego pani Kasprzyk dziś nie gra? To najlepszy komplement dla aktorki, że swoją osobowość ukryła pod kostiumem postaci i tak zagrała, że nikt jej nie rozpoznał.

Pedro Almodovar powiedział, że „ktoś, kto jest samotny, kto nie ma jakiegoś szczególnego celu i kto bezustannie ociera się o stan załamania, znajduje się jednocześnie w sytuacji ogromnej „dyspozycyjności”. Wszystko może mu się przydarzyć i dlatego jest idealną postacią do opowiedzenia jakiejś historii.
E.K.:
Absolutnie się pod tym podpisuję. Tak jest w przypadku Patty Diphusa – byłej gwiazdy porno na skraju załamania nerwowego. Pomimo wielu traumatycznych przeżyć jest bardzo zdeterminowana i w dalszym ciągu ma w sobie niesamowitą pogodę ducha. „Nieważne, że zostałam zgwałcona, ważne, że nie padał wtedy deszcz” – to jej filozofia. Taka postać jest bardzo ciekawa do grania. W końcu człowiek zdeterminowany zrobi wszystko, żeby osiągnąć zamierzony cel. Wyposażenie postaci w taki bagaż doświadczeń daje aktorowi bardzo duże możliwości. Uwielbiam grać ten monodram, bo ma w sobie wszystko: miłość, samotność, poszukiwanie szczęścia, dużą dozę optymizmu. A wracając do poprzedniego pytania, to po zagraniu tego spektaklu nie mogę tak od razu wyjść z roli, to gdzieś mnie trzęsie i muszę odreagować chwilę. To inny ciężar gatunkowy i nie tak łatwo się z tego otrząsnąć. Ale taka jest cena sztuki, każda rola czegoś wymaga i dużo nas kosztuje.
Z którą postacią ze swojego dorobku mogłaby się Pani zaprzyjaźnić?
E.K.:
Myślę, że z każdą, bo każdej dałam coś od siebie. Nawet, choć najmniej, z Wolańską z „Kogla-mogla”. Jeśli się tak zastanowić to najczęściej grałam te złe (śmiech). W sumie to dobrze, bo granie amantek jest nieciekawe. Kwirynę z  „Dziewcząt z Nowolipek” darzę sentymentem, bo to moja pierwsza rola. Cieszę się, że zagrałam w kultowym już „Koglu-moglu” i artystycznej „Bellissimie”, która przyniosła mi wyróżnienia i nagrody, jak również niesamowitą satysfakcję z samego grania tej postaci. Mogłabym tak długo wymieniać...
Jaka jest Pani definicja piękna?
E.K.:
Piękno musi być w harmonii z duszą. Jeśli ktoś jest piękny tylko zewnętrznie, a nie ma osobowości, inteligencji, nie potrafi się pięknie wypowiadać, to nie spędzę z nim dłużej niż 10 minut. To tak jak z brylantami widzianymi zza szyby. Czasem zwykły kamień, jeśli niesie przekaz emocjonalny, może być cenniejszy niż wszystkie produkty jubilerskie razem wzięte. Pięknie pisał o tym Norwid: „Bo piękno na to jest, by zachwycało do pracy – praca, by się zmartwychwstało”.
Na chwilę zostawmy wnętrze i skupmy się na tym, jak Ewa Kasprzyk dba o swoją urodę?
E.K.:
Nie zdradzę wszystkiego, bo nie sposób (śmiech). Natomiast cieszę się, że dożyłam takich czasów, gdzie jest taki dostęp do kremów i różnorodnych metod dbania o siebie i swoją skórę. Kiedyś kobiety po 50-ce wyglądały jak babcie, a teraz są brane za mamy swoich wnuków. Jeśli chodzi o moją codzienną pielęgnację, to nie poświęcam jej zbyt dużo uwagi, bo jestem w ciągłym ruchu i ruch sprawia, że czuję się i wyglądam dobrze. Z zabiegów uwielbiam peelingi ciała, twarzy, tajskie masaże – oprócz tego że są robione profesjonalnie w wiadomych punktach uciskowych, to poprawiają kondycję moich mięśni. Jestem fanką sportów, i uwielbiam moment, gdy na treningu dostaję wycisk. Uwielbiam sparingi z moją córką Małgosią. Mój organizm produkuje wtedy ogromne ilości serotoniny. Dawanie sobie w kość to najszczęśliwszy dla mnie stan. Najgorzej się zasiedzieć.
A jeśli chodzi o kosmetyki?
E.K.:
Kocham serum na twarz marki Gernetic, które poleciły mi kosmetyczki z salonu La Femme. Dodatkowo zawsze muszę mieć krem nawilżający i natłuszczający. Do tego błyszczyk i wodę w sprayu, bo mam suchą skórę i muszę ją nawilżać. Coraz bardziej przywiązuję wagę do składu kosmetyków, żeby były pochodzenia naturalnego. Wielokrotnie byłam uczulona na produkty, nawet te z górnych półek.
Na co dzień się nie maluję, choć mam sporą kolekcję kosmetyków kolorowych. Przez długi czas byłam twarzą La Perli i oni przekonali mnie do czegoś bardziej doraźnego, jak np. mezoterapia. Natomiast jestem przeciwniczką radykalnych cięć – uważam, że to na długo nie starcza. Poza tym moja twarz ma się zmieniać i muszę jej nadawać różne cechy.
Pani Ewo, gdyby pojechała Pani teraz...
E.K.:
Gdzie? Ja zawsze chętnie gdzieś pojadę (śmiech).
Do Gdańska, do Teatru Wybrzeże i spotkałaby Pani Ewę Kasprzyk sprzed 15 lat, to co by jej Pani powiedziała?
E.K.:
Jedź kobieto do Warszawy! (śmiech) Myślę, że to był dobry transfer. Zostawiłam coś i poznałam coś nowego. A jeżeli spotkamy się za 10 lat to, kto wie, co odpowiem. Nie wydaje mi się, że to moje ostateczne miejsce na świecie...
Napisała Pani, że tylko wyobraźnia ustanawia granicę naszych możliwości. Jakie jeszcze granice chce Pani przekroczyć?
E.K.:
Teraz moim marzeniem jest poszukanie sobie innej przestrzeni, oprócz tego że gram w Teatrze Kwadrat. Bardzo chcę wrócić do grania ról mocno dramatycznych i bardzo bym chciała zagrać u Krzysztofa Warlikowskiego. To byłoby przekroczenie jakiejś granicy... Zawsze myślmy o tym, co jest możliwe, co może nas spotkać. Na razie jestem na etapie „slow life” i chcę to podtrzymywać. Mam w planach podróż na Hawaje, żeby zgłębiać tajniki tamtejszej filozofii, która pozwala osiągnąć harmonię tego świata z naszym światem wewnętrznym. Powiem w sekrecie, że planujemy realizację drugiej części „Berka", mając na uwadze to, jaką popularnością i sympatią widzów cieszy się pierwsza część. Poza tym chcę zrobić 30-minutowy film o mnie, o kobiecie, o miłości idealnej, ale bez ości. 
Rozmawiała:
Agnieszka Saracyn-Rozbicka
Zdjęcia: Sara Niedźwiecka/Sara Niedźwiecka
Photography/www.sara-photo.com


ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Manicure
30.10.2025 10:05
Jaka lampa do hybryd? Podpowiadamy
Jaka lampa do hybryd? Podpowiadamymateriał partnera

Dobrze utwardzony lakier to podstawa trwałego i estetycznego manicure hybrydowego. Nawet najlepsze produkty nie zrobią jednak różnicy, jeśli lampa nie poradzi sobie z ich prawidłowym utwardzeniem.

Na rynku jest dziś ogromny wybór urządzeń – lampy UV, LED i UV/LED, o różnych mocach, funkcjach i rozmiarach. Która z nich będzie najlepsza? Jak dobrać ją do własnych potrzeb? Oto praktyczny przewodnik, który rozwieje wszystkie wątpliwości.

Jakie są rodzaje lamp do hybryd?

Wybór odpowiedniej lampy do hybryd to kluczowy etap w tworzeniu trwałego manicure. Wszystkie utwardzają lakiery, jednak różnią się technologią działania i skutecznością.

Lampa UV

Wykorzystuje światło UV do polimeryzacji lakierów. To klasyczne rozwiązanie, które wciąż ma swoich zwolenników, szczególnie wśród osób ceniących prostotę i niższą cenę. Jej minusem jest dłuższy czas utwardzania – zwykle około 2 minut – oraz konieczność wymiany żarówek co kilka miesięcy.

Lampa LED

Jest to nowsza technologia, w której diody LED emitują światło o węższym paśmie. Dzięki temu utwardzanie lakierów hybrydowych jest znacznie szybsze – często wystarczy 30–60 sekund. Lampy LED są też bardziej energooszczędne i trwałe, ale nie zawsze współpracują z każdym rodzajem lakierów i żeli.

Lampa UV/LED

To połączenie technologii UV i LED. Jest obecnie najczęściej spotykanym i dominującym typem lampy dostępnym na rynku. Urządzenia odpowiednio utwardzają lakiery hybrydowe i żele, działają błyskawicznie i gwarantują trwały efekt. Lampa UV/LED to dziś standard w salonach i coraz częściej również w domowych zestawach do stylizacji paznokci hybrydowych.

Co jest ważne dla trwałości manicure hybrydowego?

Skuteczna lampa do hybryd równomiernie utwardza lakier, zapewniając trwały manicure i gładkie, błyszczące wykończenie. To właśnie od niej zależy trwałość i wygląd całej stylizacji. Jeśli lakier nie zostanie utwardzony równomiernie, może się marszczyć, matowieć lub odklejać od płytki paznokcia.

Przy wyborze lampy do hybryd należy przede wszystkim zwrócić uwagę na jej moc. Zbyt słaba (np. 24W) nie zapewni odpowiedniego poziomu energii światła, przez co lakier utwardzi się tylko powierzchniowo. Efekt? Stylizacja szybko traci połysk i przyczepność. Optymalna lampa do paznokci hybrydowych powinna mieć co najmniej 48W, co pozwala na równomierne i szybkie utwardzenie każdej warstwy.

Nie bez znaczenia jest również czas utwardzania. Zbyt krótki nie pozwoli na pełne związanie lakieru, natomiast zbyt długi może prowadzić do jego przegrzania lub utraty elastyczności. Dlatego dobre lampy wyposażone są w timery, które umożliwiają precyzyjne dopasowanie czasu do rodzaju produktu i grubości aplikowanej warstwy.

Na co zwrócić uwagę przy wyborze lampy do paznokci? Praktyczne funkcje

Wybierając najlepszą lampę do paznokci, warto zwrócić uwagę nie tylko na parametry techniczne, ale też na rozwiązania, które poprawiają komfort i tempo stylizacji.

Nowoczesne lampy do manicure hybrydowego są projektowane tak, by praca była szybka i bezpieczna. Dobry model powinien oferować kilka praktycznych funkcji:

  • Sensor ruchu – automatycznie uruchamia lampę po włożeniu dłoni, dzięki czemu praca przebiega płynnie i bez dotykania przycisków.
  • Timer z kilkoma trybami (np. 30 s, 60 s, 90 s, 120 s) – umożliwia precyzyjne dobranie czasu utwardzania lakierów hybrydowych.
  • Tryb Low Heat – czyli stopniowe nagrzewanie, które redukuje uczucie ciepła pod paznokciem.
  • Wyświetlacz LCD – pokazuje pozostały czas pracy, co zwiększa kontrolę.
  • Odpinane dno magnetyczne – przydatne przy pedicure i ułatwiające czyszczenie lampy.

Te udogodnienia sprawiają, że praca jest nie tylko wygodniejsza, ale też dokładniejsza – każda warstwa lakieru zostaje idealnie utwardzona, a efekt jest trwalszy.

Gdzie kupić dobrą lampę do hybryd?

Szukając niezawodnego sprzętu, postaw na sklepy oferujące sprawdzone, certyfikowane produkty. W ofercie AllePaznokcie.pl znajdziesz szeroki wybór lamp UV/LED – od modeli do użytku domowego po profesjonalne urządzenia o wyższej mocy. Dostępne lampy do paznokci łączą funkcjonalność z nowoczesnym designem, a dzięki różnym zakresom mocy można dobrać je idealnie do swoich potrzeb.

Warto pamiętać, że wybór odpowiedniej lampy do paznokci to inwestycja w trwałość i wygląd manicure – dobre urządzenie pozwala nie tylko skrócić czas utwardzania lakieru, ale też zapewnia komfort pracy i długotrwały efekt.

 

ARTYKUŁ SPONSOROWANY
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Zapachy
30.10.2025 09:01
“Świat Arabskich Perfum” i pierwszy polski event z marką Armaf
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa  / The Parfum Company mat.pras.
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa Hilton  / Marzena Szulc
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa Hilton  / Marzena Szulc
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa  / The Parfum Company mat.pras.
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Event Armaf/The Parfum Company, Warszawa 
Gallery

Armaf to marka perfumeryjna, wywodząca się ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, należąca do Sterling Parfums Industries. Dystrybutorem perfum w naszym kraju jest firma Parfum Company Sp. z o.o. S.K.A., która pod hasłem "Świat Arabskich Perfum" zorganizowała swoje 18. urodziny z dumą prezentując Armaf w hotelu DoubleTree by Hilton w Warszawie. Wśród zaproszonych gości znalazła się redakcja Wiadomości Kosmetycznych.

Parfum Company jest największym w Polsce dystrybutorem perfum arabskich i ma w ofercie takie marki jak Lattafa, Al Haramain czy wspomniany Armaf. Do dystrybucji tej marki w naszym kraju przyczynił się Leonard Baś, szef sprzedaży Sterling Parfums na Europę Środkowo-Wschodnią.

Sterling Group to wiodący producent perfum i kosmetyków na Bliskim Wschodzie, który działa na rynku z powodzeniem już od 1998 roku. Sieć partnerów i dystrybutorów obejmuje aktualnie ponad 132 kraje. Zakład produkcyjny firmy w Dubaju o powierzchni ponad 100 tys. mkw. zatrudnia 1,7 tys. pracowników i wytwarza miliony sztuk perfum rocznie, wykorzystując najnowsze technologie.

Armaf, specjalizujący się w zapachach selektywnych, jest w Polsce marką numer jeden w kategorii perfum arabskich. Szczególnie mocny rozwój tej kategorii na naszym rynku przypada na ostatnie 2-3 lata. Rozwój sprzedaży Armaf postępuje w niezwykle szybkim tempie – a jedyny dystrybutor marki, Parfum Company, szczyci się nowoczesnym, dużym, w pełni zautomatyzowanym magazynem, który jest w stanie obsłużyć w ekspresowym tempie zamówienia swoich odbiorców – jak wspominał ze sceny podczas eventu właściciel Parfum Company, Szymon Żelazek.  

Firma Armaf przez pierwsze lata swojej działalności zajmowała się wytwarzaniem flakonów perfum wysokiej jakości, natomiast kreowaniem własnych zapachów zajęła się od 2015 roku. Do chwili obecnej portfolio Armaf liczy sobie ponad 300 unikalnych zapachów, które zdobyły globalne uznanie dzięki połączeniu przystępnej ceny, jakości zapachów i wyjątkowych flakonów. Jak przyznają klienci, jest to dla nich luksus za przystępną cenę.

W ofercie Armaf znajdują się zapachy dla mężczyzn, dla kobiet oraz unisex – kompozycje drzewne, przyprawowe, cytrusowe, kwiatowe, owocowe, gourmandowe i oudowe. Warto podkreślić, że twórcami wielu zapachów Armaf są uznani perfumiarze, m.in. Christian Provenzano, Christophe Raynaud, Quentin Bisch czy Olivier Cresp – twórca najnowszego hitu sprzedażowego Armaf dla kobiet z linii Club de Nuit – Maleka.

Jak podkreśla Leonard Baś, perfumy Armaf cieszą się tak dużą popularnością, że fabryka pracuje praktycznie bez przerwy, a produkcja idzie w miliony flakonów perfum. Marka jest dystrybuowana w ponad 100 krajach na świecie, w tym w całej Europie. I w każdym z krajów stawia na znakomite relacje ze swoim partnerem biznesowym.

Partner ma czuć, że jest to wspólny biznes, że to partnerstwo jest bliskie – stwierdził Leonard Baś. Podkreślił, że perfumy Armaf mają bardzo dobre recenzje i cechuje je wysoka jakość, atrakcyjne kompozycje zapachowe – większość wykorzystywanych w produkcji olejków zapachowych pochodzi z Francji.

Leonard Baś wskazał też na znaczenie otwartości i międzynarodowych kontaktów – firma jest obecna na wielu międzynarodowych targach (m.in. na wszystkich edycjach Cosmoprof), co stanowi ważny element budowania marki. Ostatnio dotarła nawet na targi do Brazylii i do USA. – Szeroko zaznaczamy swoją obecność, nasze stoiska wyróżniają się wielkością i rozmachem – przyznał przedstawiciel Sterling. 

Z nami dzisiaj marka Armaf obecna jest na wszystkich ważnych branżowych edycjach targów oraz forach kosmetycznych w Polsce – mówi Prezes Parfum Company, Anna Skalska-Żelazek.

Dystrybutor Parfum Company zaprezentował się podczas wrześniowych tagów Beauty Days, a także na Forum Branży Kosmetycznej 16 października w Warszawie. Za granicą dystrybutor uczestniczył w TFWA Cannes 2025 oraz Beautyworld Middle East 2025

Mamy za sobą intensywny czas, pełen inspirujących podróży na Bliski Wschód, oraz spotkań, które otwierają nowy rozdział naszej historii. Nie zwalniamy tempa, już czujemy powiew nadchodzącego wysokiego sezonu. Jesteśmy w pełni gotowi – to kwestia dni. Przed nami śmiałe plany, o których pasjonaci perfum arabskich dowiedzą się wkrótce – dodaje Anna Skalska-Żelazek.

Duży wybór marek i perfum arabskich dostępny jest w sklepie internetowym Parfum Company – fragrant.plChętnych do przetestowania i poznania zapachów na żywo firma zaprasza również do swojej jedynej w Polsce perfumerii stacjonarnej wypełnionej po brzegi perfumami arabskimi. To sklep Fragrant, który mieści się w Warszawie w Centrum Handlowym Łopuszańska 22. Znajdziecie tam całą ścianę zapachów arabskich, niczym „the greatest wall of perfumes in Dubai” - Sterlinga.

 

Więcej o biznesowych poczynaniach Parfum Company można znaleźć w oficjalnych social mediach firmy:

ARTYKUŁ SPONSOROWANY
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
31. październik 2025 02:46