StoryEditor
Beauty
19.03.2013 00:00

Magda Wójcik: Najpiękniejsza jest tajemnica

Magda Wójcik – wokalistka i liderka zespołu Goya. Serca słuchaczy zdobyła m.in. dzięki takim hitom, jak: „Smak słów”, „Tylko mnie kochaj”,„W zasięgu twego wzroku”. Na przekór zasadom show-biznesu unika skandali i pokazuje, że warto o siebie zawalczyć. Ma na swoim koncie siedem płyt, w tym jedną solową, a mimo to pozostała skromną, pełną ciepła i otwartą na innych osobą, która jeszcze nieraz nas muzycznie zaskoczy.

Agnieszka Saracyn-Rozbicka: Albert Einstein powiedział: „Najpiękniejszą rzeczą, jakiej możemy doświadczyć, jest oczarowanie tajemnicą”. Jak mogłaby się do tego cytatu ustosunkować Magda Wójcik, która uchodzi za bardzo tajemniczą osobę?
Magda Wójcik: Wydaje mi się, że jesteśmy odarci z jakichkolwiek tajemnic i coraz rzadziej pozostawiamy coś w sferze niedopowiedzenia. To znak naszych czasów. Na licznych forach społecznościowych większość z nas zamieszcza swoje zdjęcia, dzieli się wszystkim, co ich w życiu spotyka… Osobiście uważam, że tajemnica bywa bardziej pociągająca i podniecająca, niż ujawnianie o sobie wszystkiego bez skrępowania. Stosunkowo niedawno zaczęłam uczestniczyć w życiu społecznościowym, jednak bardzo zachowawczo. Całkowicie mogę otworzyć się tylko przed rodziną i najbliższymi przyjaciółmi. Nie mam potrzeby opowiadania o sobie wszystkim. Myślę, że tak samo jest z muzyką. Niedopowiedzenia, tajemnice dają słuchaczowi możliwość interpretacji i to jest ciekawsze niż całkowita bezpośredniość.
Aż dziwne, że przez te wszystkie lata istnienia zespołu Goya nie wybuchł dookoła Was żaden skandal. Większość osób w show-biznesie wręcz zabiega o to, by nieważne jak o nich mówili, byle mówili.
U nas to wynikło bardzo naturalnie. Nie mam potrzeby ekshibicjonizmu. Wydaje mi się, że moje teksty dają słuchaczowi wystarczającą możliwość poznania mnie. Dzielę się emocjami, które niektórzy zachowują dla siebie. Dlatego bardziej dociekliwi słuchacze mogą doszukać się w moich tekstach tego, co dzieje się w moim związku, co mnie dręczy, co mnie męczy. Zdaję sobie sprawę, że z naszych piosenek może nieraz wynikać, że jestem rozchwiana emocjonalnie, bo raz kocham raz nienawidzę, ale która kobieta tak nie ma? (śmiech)
 
Zespół Goya świętuje w tym roku 18 urodziny. Weszliście w dojrzałość…
Myślę, że ta dojrzałość przejawia się u nas w dużej świadomości muzycznej. Pomimo tego że jesteśmy plasowani w muzyce pop, to wydaje mi się, że nieraz jesteśmy bardziej alternatywni niż niektóre alternatywne zespoły. Od zawsze byliśmy niepokorni, nigdy nie daliśmy się ukierunkować muzycznie. Byliśmy pewni, jaką muzykę chcemy tworzyć. Przez to, że mam w sobie słowiańską duszę z romantycznym, rzewnym nastrojem, to było jasne, że nie będę robić czegoś, co mi się nie spodoba, tylko po to, by zadowolić szefa wytwórni, dziennikarzy lub kogoś innego. Sam fakt, że jesteśmy ze sobą przez 18 lat świadczy o tym, że przebyliśmy długą drogę. I mimo wszystko utrzymujemy się, mamy grono swoich wiernych słuchaczy, ludzie czekają na nasze koncerty. To była konsekwentna droga, bo nasze niepokorne działania spotykały się z różnymi reakcjami różnych ludzi. Nieraz słyszeliśmy: „to jest już nudne, ile można śpiewać o miłości”. Okazuje się, że można. Nie zrobiliśmy nic, z czym byśmy się nie utożsamiali na każdym etapie naszej pracy. Lubię słuchać naszych wcześniejszych płyt, bo słyszę, że idziemy do przodu, że cały czas rozwijamy się muzycznie.
Na Waszym ostatnim albumie „Chwila” pojawiło się więcej nawiązujących do lat 80. instrumentów klawiszowych, ale i sporo ostrzejszych gitarowych brzmień. Czym tym razem zaskoczycie?
Nigdy nie zakładamy, jak będzie. Zawsze wychodzimy z założenia, że najważniejsza jest kompozycja. Dlatego jeśli już na pierwszym etapie produkcji widzimy, że piosenka dobrze brzmi przy gitarze z wokalem, to znaczy, że warto coś wokół tego robić. A jaką ta kompozycja będzie miała otoczkę, to wychodzi dopiero w studio. Być może nagramy płytę z kwartetem smyczkowym i będzie to nostalgiczne, romantyczne.
A może pozwolimy sobie na totalne szaleństwo? Kto wie…
Śpiewasz, piszesz teksty, grasz na klawiszach, na gitarze, obmyślasz aranże. Jednym słowem kobieta-orkiestra.
Zawsze byłam taką Zosią Samosią. Myślę, że między innymi dlatego chłopaki wybrali mnie na wokalistkę. Od początku nie zajmowałam się tylko samym śpiewaniem, ale starałam się robić coś ponad to. Z płyty na płytę rozwijałam się jako producentka, aranżerka, obmyślałam linie basów, smyków. Zawsze mnie to kręciło, bo dzięki temu, że jestem na każdym etapie produkcji utworu, znam każdy dźwięk od początku do końca, to czuję się w tym wszystkim strasznie prawdziwa. Mam nadzieję, że słuchacz dostrzega na naszych płytach ciąg wydarzeń, ciąg instrumentów, ciąg dźwięków, które się ze sobą łączą. Bardzo mi na tym zależy, bo te teksty  i muzyka wynikają z nas. A największą satysfakcją jest finalny produkt. Cały czas sprawia nam to frajdę. Po tylu latach potrafimy się zaskoczyć, bo cały czas odkrywamy w sobie nowe przestrzenie i horyzonty muzyczne. A jeśli mamy inną wizję danego utworu, to prędzej czy później udaje nam się dojść do konsensusu. Muzyka rozwiązuje wszystko.
Pracujesz razem z mężem. Udaje Wam się zostawić pracę za drzwiami domu?
Myślę, że w tym zawodzie nie da się nie przenieść pracy do domu. A w związku z tym, że tworzenie to dla nas niesamowita przyjemność, to od razu po powrocie ze studia odsłuchujemy utwór, nad którym pracowaliśmy w ciągu dnia i zastanawiamy się, w jaki sposób moglibyśmy go ulepszyć. Oczywiście staramy się przy tym nie przedobrzyć, bo czasem pierwsza wersja utworu okazuje się najlepsza, bez żadnych udziwnień. Tak było np. w przypadku utworu „Smak słów” – pierwsze dźwięki, pierwsza linia melodyczna, pierwsze brzmienie klawiszy – po prostu wiedzieliśmy, że to jest to. Czasami trzeba po prostu zaufać pierwszemu wrażeniu.
Z Grzesiem żyjemy muzyką i to jest świetne, bo nie wyobrażam sobie związku z kimś, kto nie dzieliłby ze mną mojej pasji. I chociaż znam wiele szczęśliwych par, gdzie partnerzy żyją w totalnie odrębnych światach, to i tak uważam, że połączenie miłości z pasją to najcudowniejsze, co nas może w życiu spotkać.
Gdzie się lepiej czujesz, w studio czy na koncercie?
To dwie różne bajki – obie równie fascynujące. Jedna dostarcza innych emocji niż ta druga. Jeżeli miałabym jednak wybrać, to wybrałabym koncert. Jest to rodzaj wyzwania, bo fani lubią skonfrontować to, co zrobiliśmy w studio z przekazem na żywo. Na koncercie cała prawda wychodzi na jaw. Dla mnie to wielkie wyzwanie i jednocześnie olbrzymia satysfakcja, bo osoby, które przychodzą pierwszy raz na nasz koncert, są zaskoczone, że ta na pozór rzewna, spokojna muzyka ma tak duży ładunek emocjonalny. Na koncertach nawet nasze ballady brzmią mocniej i są bardziej dynamiczne. Zawsze dajemy z siebie sto procent. Za każdym razem śpiewam inaczej, daję się ponosić emocjom, reakcjom ludzi, których widzę. Czasami wybieram sobie osobę z publiczności i śpiewam tylko do niej. Gdy się zorientuje, jej reakcja jest bezcenna. Potem po występie dostaję maila „czułam, jakbyś śpiewała tylko do mnie”. Wiem, że dzięki temu ktoś poczuł się wyjątkowo. Uwielbiam te spotkania ze słuchaczami – to jedna z cudowniejszych rzeczy w tym zawodzie. W końcu po to się nagrywa i promuje płyty, żeby jak najwięcej osób było ciekawych, jak to będzie wyglądać na żywo.
A czy jakiś komplement od fana zapadł Ci szczególnie w pamięci?
Tak. Kiedyś otrzymałam maila od dziewczyny, dotyczący utworu „Mój”. Według mnie tekst do tej piosenki był stricte o miłości między mężczyzną a kobietą, tak o nim myślałam, pisząc go. Natomiast ta słuchaczka podziękowała mi za niego, bo oddawał jej uczucia do nowo narodzonego dziecka. Na początku byłam trochę zdziwiona, ale gdy ponownie przypomniałam sobie ten tekst o czułości, dotyku to stwierdziłam, że faktycznie może on również dotyczyć macierzyństwa. Aż przeszły mnie ciarki. Uświadomiłam sobie, że tekst, który napisałam ktoś inny może zupełnie inaczej zinterpretować i dzięki temu ja też na niego inaczej spojrzałam.
Najprzyjemniejsza sytuacja i jedno niemiłe zdarzenie, które spotkały Cię w ciągu tych 18 lat…
Było kilka wydarzeń, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że to, co robię, ma sens. Najbardziej zapadło mi jednak w pamięci spotkanie z Nigelem Kennedym (angielski skrzypek, uczeń Yehudi Menuhina – przyp. red.). Jako jedna z wielu polskich wokalistek zadeklarowałam chęć wystąpienia przy jego boku i wykonania utworu „Ajde Jano”. A on tylko na podstawie odsłuchu płyt, które różne artystki mu podesłały wybrał mnie, bo spodobał mu się mój głos. Samo spotkanie z nim było dla mnie fascynującym przeżyciem. To wielki artysta, znany na całym świecie, a mimo to bardzo skromny, pełen pokory, pogodny i szanujący innych człowiek. Od takich ludzi można się tylko uczyć i czerpać inspiracje. Natomiast jednym z najmniej przyjemnych dla nas zdarzeń było rozstanie z firmą fonograficzną Pomaton EMI. Był to okres, w którym znaleźliśmy się w totalnym zawieszeniu, bez perspektyw, bez pieniędzy… Naprawdę było ciężko, jednak dzięki ogromnej pracy i wielkiemu samozaparciu udało nam się przetrwać. Założyliśmy własne studio i sami wyprodukowaliśmy cover piosenki Nirvany „Smells Like Teen Spirit”. Pamiętam, jak siedzieliśmy nocami i wypalaliśmy pojedyncze płyty, które następnie wysyłaliśmy do rozgłośni radiowych niepewni, czy komukolwiek nasze wykonanie przypadnie do gustu. Jako pierwszy na antenie puścił je Marek Niedźwiecki w radiowej Trójce. I tak to się zaczęło. Znowu uwierzyliśmy w siebie i swoje możliwości. Nauczyliśmy się przy tym walczyć o swoje i liczyć głównie na siebie. Nasze studio daje nam pełną niezależność, zarobek i nieograniczoność czasową. Warto było na to pracować.
Czym dla Ciebie jest piękno?
Myślę, że jeśli ktoś jest pogodzony ze sobą – z tym, jak wygląda, kim jest, czym się zajmuje, jest piękny. Zawsze uważałam, że najbardziej pociągający aktorzy to nie przystojniaki z tabloidowych rankingów, ale ci z prawdziwym talentem i błyskiem w oku, jak np. Jack Nicholson. Dla mnie nieodłącznym elementem ludzkiego piękna jest pasja. Jeżeli ktoś ma pasję, ogień i potrafi mnie oraz innych nią zarazić, zafascynować tym, co robi, jestem takim człowiekiem oczarowana.
A jak dbasz o urodę?
Przede wszystkim stawiam na ruch, zarażona pasją trenerki fitness Ewy Chodakowskiej. W miarę możliwości staram się regularnie ćwiczyć. Daje mi to bardzo dużo energii. Czuję się dojrzałą kobietą, jestem świadoma swojego ciała i wiem, że teraz muszę wkładać trochę więcej pracy w dbanie o siebie, niż kiedyś. Pracuję nad kondycją i jakością wykonywanych ćwiczeń. A dzięki regularnym treningom czuję się bardziej sprawna, niż wtedy gdy miałam 20 lat. Poza tym znam swoje walory i wady, i potrafię wyeksponować jedne, a zatuszować drugie, strojem, makijażem. To tak jak ze śpiewaniem, którego w dalszym ciągu się uczę – wiem, na co mnie stać, co mogę ujawnić, a co ukryć. Dobrze się ze sobą czuję, ale nie rozebrałabym się do sesji zdjęciowej. Zawsze wolę być bardziej zakryta niż odkryta.
A jeśli chodzi o kosmetyki, masz swoje sprawdzone produkty, czy seryjnie kupujesz nowości?
Grześ cały czas mówi, że mam zdecydowanie za dużo kosmetyków. Jednak z racji wykonywanego zawodu nie mogę się co do nich ograniczać i inwestuję w te bardzo dobrej jakości. Sama robię makijaż na koncerty, więc trochę kosmetyków kolorowych mam i lubię się malować – to świetna zabawa. Często podpatruję makijażystki w trakcie sesji i uczę się od nich różnych tricków. Jeśli zaś chodzi o kosmetyki pielęgnacyjne, to mam kilka sprawdzonych produktów. Przez wiele lat wypróbowałam dużo kremów i wiem, które mi służą. Chętnie odwiedzam też salony kosmetyczne, choć nie zawsze mam na to czas. Staram się urządzać sobie domowe SPA – zażywać długich aromatycznych kąpieli z pianą. To właśnie w wannie, kiedy jestem zrelaksowana, najczęściej nachodzi mnie wena.

O czym marzą członkowie zespołu Goya?

Przede wszystkim o tym, żebyśmy jeszcze przez wiele lat mogli funkcjonować na rynku na takim poziomie jak teraz, żebyśmy w dalszym ciągu mieli kredyt zaufania u fanów i w rozgłośniach radiowych, żebyśmy grali jak najwięcej koncertów i wydawali kolejne płyty, nie robiąc nic wbrew sobie.


NIE MOGĘ SIĘ OBEJŚĆ BEZ:
Tusz do rzęs: MAC haute & naughty lash – ładnie podkreśla moje niezbyt gęste rzęsy, daje bardzo naturalny efekt
Fluid: Lancôme Teint Idole Ultra 24h – niezwykle trwały i gładki efekt na twarzy
Pomadka: MAC kolor plum ful – jak na mnie dosyć odważna w kolorze, ładnie nawilża usta i w połączeniu z kredką do ust utrzymuje się na ustach naprawdę długo
Baza pod makijaż: Guerlain meteorites perles – nadaje twarzy wypoczęty wygląd, ślicznie rozświetla i odświeża koloryt
Kremy: ze względu na wrażliwą, suchą skórę ufam tym aptecznym, dlatego jestem wierna serii Iwostin, która nawilża i łagodzi podrażnienia. Pod oczy stosuję przeciwzmarszczkowy krem z serii La Roche Posay, nie podrażnia oczu
Mleczko do ciała: również niezastąpiony przy suchej skórze SVR Xerial 10, produkt apteczny i niezwykle skuteczny
Perfumy: ostatnio moje ulubione Jeanne Lanvin Cuture – niezwykle świeży zapach leśnych owoców i jeszcze czegoś nieuchwytnego, co kojarzy mi się z zapachem dzieciństwa… dlatego od razu je pokochałam


Tego wszystkiego życzę i dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Saracyn-Rozbicka
Zdjęcia: materiały prasowe zespołu Goya



ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Zapachy
26.08.2025 09:04
Dwie odsłony layeringu: między bliskowschodnim rytuałem a globalną interpretacją
Choć layering daje dużą swobodę i zachęca do eksperymentów, w tradycji Bliskiego Wschodu wykształciło się kilka zasad, które pozwalają osiągnąć harmonijny efektShutterstock

Na Bliskim Wschodzie layering, czyli sztuka łączenia kilku zapachów, jest praktyką głęboko zakorzenioną w codziennych rytuałach. Od wieków łączy się tam perfumy olejowe, kadzidła, bakhoor i wody perfumowane, tworząc aromaty, które nie tylko podkreślają indywidualny styl, lecz także wyrażają gościnność, czystość, status społeczny i przynależność kulturową.

Dziś layering jest techniką znaną i lubianą także poza regionem MENA, coraz częściej poszukiwaną przez odbiorców na całym świecie i chętnie wykorzystywaną przez marki jako sposób na tworzenie nowych doświadczeń zapachowych

W globalnym wydaniu odnosi się on głównie do praktyki miksowania kilku perfum w celu stworzenia unikatowego, spersonalizowanego zapachu, podczas gdy w swojej pierwotnej, bliskowschodniej formie obejmuje znacznie szersze spektrum rytuałów zapachowych, łączących różne okoliczności, źródła oraz formy aromatu.

Korzenie i kulturowe znaczenie bliskowschodniego layeringu

Layering na Bliskim Wschodzie wyrasta z wielowiekowej tradycji otaczania się zapachem w wielu wymiarach – od ciała, przez włosy i ubrania, po całe wnętrza domów. 

Do dziś w domach arabskich pali się aromatyczne kadzidło bakhoor, by przywitać gości już przy wejściu, otulając ich dymem o ciepłych, żywicznych nutach. Ten gest ma zarówno wymiar praktyczny, jak i symboliczny – tworzy atmosferę gościnności, oczyszcza powietrze i stanowi zapowiedź troski gospodarza o komfort odwiedzających.

Naturalne olejki attar, pozyskiwane głównie z kwiatów takich jak róża czy jaśmin, a także z drewna agarowego (oud), drzewa sandałowego, przypraw czy żywic, towarzyszą zarówno codziennym rytuałom pielęgnacyjnym, jak i wyjątkowym okazjom. Nakłada się je na skórę oraz subtelnie perfumuje nimi włosy i tkaniny. Ich olejowa baza, pozbawiona alkoholu, uwalnia zapach stopniowo, zapewniając długotrwały aromat.

W kulturze Bliskiego Wschodu zapach jest obecny nie tylko w codzienności, lecz także w praktykach duchowych. W islamie czystość odgrywa kluczową rolę, dlatego przed modlitwą oczyszcza się nie tylko ciało, lecz także otoczenie – kadzidłem okadza się pomieszczenia, a naturalne olejki nakłada bezpośrednio na skórę.

Dobór składników wciąż niesie głębokie znaczenie kulturowe: oud kojarzy się z luksusem i duchowością, róża z gościnnością i delikatnością, ambra z długowiecznością i dobrobytem. 

W wielu rodzinach nadal powstają unikalne mieszanki zapachowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie, będące wyrazem statusu, gustu i tożsamości. Umiejętne łączenie nut pozostaje cenioną umiejętnością – wymaga znajomości właściwości surowców, proporcji i czasu, w którym zapachy najlepiej się rozwijają.  

Layering na Bliskim Wschodzie nigdy nie był chwilowym trendem, lecz praktyką głęboko zakorzenioną w codzienności – powszechną, ale wyjątkową, opartą na sztuce łączenia zapachów i wszechobecnym otaczaniu się woniami. Kiedyś i dziś pozostaje rytuałem i formą sztuki, łączącą tradycję, estetykę, duchowość i wyrafinowaną wiedzę o zapachu, a przy tym otwierającą przestrzeń do personalizacji, w której każdy może wyrazić swój indywidualny charakter.

Tradycyjny rytuał layeringu krok po kroku

Na Bliskim Wschodzie layering to przemyślany proces budowania zapachu warstwa po warstwie, który obejmuje nie tylko różne nuty, ale także różne formy zapachu – od olejków po dym i wodę perfumowaną.

1. Przygotowanie skóry

Pierwszym krokiem jest oczyszczenie i lekkie nawilżenie skóry bezzapachowym balsamem lub olejkiem. Zabieg ten pomaga zatrzymać aromat i przedłużyć jego trwałość.

2. Attar: osobista baza

Bezpośrednio na punkty pulsacyjne (nadgarstki, szyję, skórę za uszami) nakłada się naturalne olejki attar. Ich głębokie nuty, często z oudem, różą czy ambrą, stapiają się z naturalnym zapachem skóry, tworząc intymną, trwałą bazę. 

3. Bakhoor: otulenie dymem

Kolejny krok to bakhoor – aromatyczne kawałki drewna lub mieszanki żywic żarzące się na węglu i uwalniające intensywny aromat. Ubrania i włosy przesuwa się nad powstałym dymem, aby zapach wniknął w tkaniny i otulił pierwszą warstwę. Bakhoor nadaje kompozycji głębi i trwałości w otoczeniu, budując aurę zapachową wyczuwalną z dystansu.

4. Woda perfumowana: akcent końcowy

Na końcu dodaje się nowoczesny element: wodę perfumowaną lub mgiełkę zapachową. Ta warstwa spaja całość, wprowadzając świeżość, kontrapunkt lub dodatkową intensywność. Funkcjonuje głównie w przestrzeni wokół ciała, nadając kompozycji indywidualny charakter i nowoczesny wymiar.

image

Arabia Saudyjska – wschodząca gwiazda globalnego e-commerce

Wielowymiarowy efekt

Kolejność tych etapów nie jest przypadkowa. Attar stapia się ze skórą, bakhoor utrwala zapach w tkaninach i włosach, a woda perfumowana działa w aurze wokół noszącego. W rezultacie powstaje wielowymiarowa kompozycja, która rozwija się w czasie – od subtelnej nuty przy skórze, przez otulający aromat dymu, aż po wyczuwalną z odległości woń.

Zasady i klasyczne połączenia bliskowschodniego layeringu

Choć layering daje dużą swobodę i zachęca do eksperymentów, w tradycji Bliskiego Wschodu wykształciło się kilka zasad, które pozwalają osiągnąć harmonijny efekt.

Podstawą jest mocna, trwała baza olejkowa attar – często oud, ambra, piżmo lub róża taifska (ceniona za świeży, cytrusowo-przyprawowy akcent) – która nadaje zestawieniu zapachowemu głębi i długotrwałości. 

Na tej bazie buduje się kolejne warstwy lżejszych lub kontrastujących attarów, pozwalając każdej z nich „stapiać się” ze skórą, co sprzyja harmonii i naturalnemu rozwojowi kompozycji. Warstwy te mogą przyjmować różne role: równoważące i kontrastujące: świeże cytrusy, zielone akordy czy białe kwiaty, które dodają przestrzeni i lekkości; oraz wzmacniające i dopełniające – inne intensywne składniki, np. oud z oudem w różnych profilach (dymny i słodszy), oud z przyprawami albo ambra z kadzidłem, które multiplikują głębię i zmysłowość. 

Tym samym layering staje się grą kontrastów i intensywności, w której zapachy mogą się wzajemnie równoważyć lub wzmacniać.

W tradycyjnej perfumerii MENA szczególnym uznaniem cieszą się klasyczne połączenia, które odzwierciedlają regionalną estetykę: oud z kadzidłem (frankincense) tworzy dymną, mistyczną głębię, ambra z drzewem sandałowym daje ciepło i otulenie, piżmo z jaśminem łączy lekkość z trwałością, oud ze szafranem tworzy luksusową, intensywną kompozycję, a bakhoor z oudem lub ambrą wprowadza dodatkową warstwę aromatycznego dymu, utrwalając bazę i nadając zapachowi głębi.

Co istotne, dobór poszczególnych nut w tradycyjnym layeringu w kulturze arabskiej pozostaje w pełni kwestią indywidualnych preferencji, a nie przypisanej płci. Oud, ambra, piżmo czy kadzidło mogą być noszone zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety, a ostateczna kompozycja odzwierciedla osobisty gust i sposób, w jaki zapach rozwija się na skórze.

image

Unisex w perfumach: marketingowy koncept czy kulturowa rzeczywistość? Zachód vs. MENA

Bliskowschodnia tradycja w globalnym wydaniu

Na Bliskim Wschodzie layering to wieloetapowy rytuał łączenia nie tylko różnych zapachów, ale i ich form – od skoncentrowanych olejków attar, przez aromaty bakhooru osiadające na włosach i tkaninach, po wodę perfumowaną dodającą całości świeżości lub kontrapunktu. Każdy etap, każda warstwa ma tu swoje znaczenie i miejsce, a efekt jest bogaty i wielowymiarowy.

W globalnym wydaniu tradycja ta przejawia się głównie poprzez miksowanie gotowych kompozycji perfum w formie płynnej, choć niektóre marki oferują też olejki i koncentraty, które mogą służyć jako baza dla kolejnych warstw zapachowych.

Gdy layering pojawił się w komunikacji globalnych marek, wzbudzał mieszane reakcje. Część odbiorców widziała w nim sprytny trik marketingowy, zachęcający do kupowania kilku perfum z jednej linii. Z czasem marki zaczęły pokazywać jego kreatywną stronę: layering stał się przestrzenią do personalizacji, eksperymentowania z duetami, bazami i akcentami, a także warsztatami i „przepisami” na nieoczywiste miksy.

Dwie odsłony tego samego zjawiska – bliskowschodnia, głęboko tradycyjna i wielowymiarowa, oraz globalna, współczesna, koncentrująca się na kreowaniu spersonalizowanego zapachu – łączy wspólny punkt: możliwość stworzenia woni, która odzwierciedla osobowość i dopasowuje się do chwili, nastroju czy okazji.

Marta Krawczyk

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Makijaż
25.08.2025 12:05
Rusza kampania promocyjna kosmetyków do makijażu LV
Obok koreańskiej aktorki i modelki Hoyeon, w reklamach LV zobaczyć modelki Idę Heiner i Awar OdhiangLV mat.pras.

Kilka dni temu Louis Vuitton poinformował o zbliżającej się premierze swojej pierwszej linii kosmetyków do makijażu La Beauté, stworzonych we współpracy z legendarną makijażystką i wizażystką Pat McGrath. Teraz francuski dom mody pokazał pierwsze filmy reklamowe z udziałem modelek.

Kampania została zrealizowana przez fotografa Stevena Meisela, reżyserem jest Damien Krisl.

W filmach reklamowych wzięła udział międzynarodowa obsada. Oprócz ambasadorki domu mody Louis Vuitton – koreańskiej aktorki i modelki Hoyeon, w reklamach zobaczyć można też modelki, reprezentujące różne typy urody, uosabiające wizję kobiecości i siły Louis Vuitton. W filmikach wystąpiły: Ida Heiner, Chu Wong i Awar Odhiang.

Jak chwali się francuski dom mody, zachwycająca kolorystyką kampania w swoich założeniach chce zaprezentować  “żywą paletę barw kolekcji, niczym zaproszenie do podróży przez surrealistyczne miejsca”, a krajobraz zaciera granice między jawą a snem. 

Kampania reklamowa ruszyła już na platformach cyfrowych marki LV, globalnie ruszyć ma od 29 sierpnia, kiedy to kosmetyki z linii La Beauté zostaną w pełni wprowadzone na rynek. Wcześniejsza premiera produktów miała miejsce w Chinach.

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
11. wrzesień 2025 11:25