Naczelna Rada Aptekarska apeluje o to, aby posłowie jak najszybciej podjęli prace nad projektem „apteka dla aptekarza”. Według Marka Tomkowa, jej wiceprezesa, każdy miesiąc czy nawet tydzień zwłoki powoduje, że sieci rosną w siłę. – Z racji tego, że projektowane ograniczenia geograficzno-demograficzne będą dotyczyły jedynie nowo powstających aptek, a wszystkie wcześniej wydane zezwolenia utrzymają swoją moc, sieci masowo rezerwują miejsca pod przyszłe apteki, nawet gdy obiekty, w których mają się mieścić, są tzw. dziurą w ziemi. W rezultacie sytuacja na rynku aptek idzie coraz mocniej w stroną monopolu sieci, które swobodnie będą otwierały nowe apteki nawet po wejściu w życie przepisów ograniczających ich rozrost – przestrzega Marek Tomków, wiceprezes NRA.
Według badań IMS, na które powołuje się samorząd aptekarski, od października ubiegłego roku liczba sieci (jednostek zarządzających pięcioma lub więcej aptekami) wzrosła o 14, a liczba aptek w sieciach o 118. Na koniec roku były więc w Polsce 402 sieci, które zarządzają w sumie 5882 aptekami. – Codziennie znika 2,3 apteki indywidualnej, a na ich miejsce pojawia się 2,7 apteki sieciowej. W ostatnim czasie proces ten uległ nasileniu. W niedalekiej perspektywie przewidywana jest likwidacja 30 proc. aptek nienależących do sieci – podsumowuje Tomków.
Według niego rynek farmaceutyczny trzeba chronić, bo podobnie jak sektor energetyczny czy bankowy jest on strategiczny z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. – To dlatego tak istotne są zapisy o demograficznych i geograficznych ograniczeniach, które zagwarantują, że apteki będą powstawać tam, gdzie są najbardziej potrzebne, gdyż nie będzie można dostać pozwolenia na prowadzenie takiej placówki tam, gdzie aptek jest zwyczajnie za dużo – tłumaczy wiceprezes NRA. Dodaje, że nawet według restrykcyjnych przepisów zawartych w projekcie zmian Prawa farmaceutycznego, w niemal wszystkich polskich gminach w Polsce są jeszcze miejsca na nowe otwarcia. Aptek brakuje w około 50 proc. miejscowości, a także w ośmiu dzielnicach Warszawy. Tylko nowe prawo spowoduje, że apteki zaczną powstawać tam, gdzie są potrzebne, a nie jedynie w centrach miast i galeriach handlowych.
Według samorządu aptekarskiego ograniczenia dla nowo powstających aptek nie spowodują wzrostów cen. – Przeciwnicy zmian właśnie tym straszą Polaków. Tymczasem konkurencja wciąż będzie taka, jaka jest, gdyż 14,5 tys. aptek nadal będzie funkcjonować. One nie znikną z rynku – przypomina Tomków. Twierdzi też, że niskie ceny aptek sieciowych to mit. Jako dowód przedstawia badania QuintilesIMS Pharmascope z listopada 2016 r., z których wynika, że cena 50 najczęściej kupowanych leków OTC jest niższa w aptekach sieciowych średnio o 4-5 proc., a nie o 20-30 proc. jak same twierdzą. Wrażenie, że jest o wiele taniej, bierze się stąd, że sieci obniżają ceny leków tzw. opiniotwórczych. Tymczasem średnia wartość paragonu w aptece indywidualnej to zaledwie 40 zł, a w aptece sieciowej 66 zł. – Wynika to z tego, że z tej ostatniej pacjent wychodzi z siatką często niepotrzebnych suplementów, które są mu polecane prze farmaceutę zobowiązanego do wyrobienia ustalonej przez właściciela normy – twierdzi wiceprezes NRA i dodaje, że należy pamiętać, że prawie 4 tys. leków refundowanych i dla seniorów ma stałą cenę w każdej aptece.
Naczelna Rada Aptekarska apeluje o przyspieszenie prac nad zmianami w Prawie farmaceutycznym
Procter & Gamble (P&G) zapowiedziało możliwe podwyżki cen w związku z nowymi taryfami handlowymi wprowadzonymi przez prezydenta USA Donalda Trumpa. Koncern, właściciel takich marek jak Pampers, Olay czy Head & Shoulders, obniżył swoją prognozę sprzedaży na bieżący rok. Firma szacuje, że skutki wojny handlowej oraz spowolnienia konsumpcji z powodu niepewności gospodarczej mogą kosztować ją od 1 do 1,5 miliarda dolarów.
Jak poinformował dyrektor finansowy P&G, Andre Schulten, w rozmowie o wynikach finansowych za trzeci kwartał, przedsiębiorstwo będzie zmuszone sięgnąć po wszystkie dostępne środki, by ograniczyć wpływ taryf na strukturę kosztów i wynik finansowy. Najbardziej prawdopodobnymi działaniami są podwyżki cen oraz cięcia kosztów, choć rozważane jest również modyfikowanie składu produktów lub zmiana źródeł surowców spoza Chin. Schulten zaznaczył jednak, że zmiana dostawców będzie trudna do szybkiego wdrożenia.
Obecnie około 90 proc. produktów sprzedawanych przez P&G w Stanach Zjednoczonych jest wytwarzanych lokalnie, jednak firma importuje z Chin surowce, opakowania oraz część gotowych produktów. Mimo że Chiny odpowiadają za jedynie 10 proc. importu, P&G spodziewa się obciążenia kosztowego w wysokości 1,5 miliarda dolarów. Taryfy na towary eksportowane z Chin do USA sięgają nawet 145 proc. Dyrektor generalny P&G, Jon Moeller, przyznał w rozmowie z CNBC, że podwyżki cen będą zależały od konkretnej marki i mogą zostać wprowadzone w nowym roku fiskalnym rozpoczynającym się w lipcu.
W ciągu trzech miesięcy do marca 2025 roku sprzedaż netto P&G spadła o 2 proc. rok do roku, osiągając poziom 19,8 miliarda dolarów, co było poniżej oczekiwań analityków. Sprzedaż organiczna, wyłączająca wpływ kursów walut i zmian w portfelu marek, wzrosła o 1 proc., głównie dzięki wyższym cenom. Wzrost sprzedaży odnotowano w segmencie kosmetyków (2 proc.) oraz produktów do pielęgnacji osobistej (wysokie jednocyfrowe wzrosty), natomiast sprzedaż pielęgnacji skóry spadła o 3 proc., a sprzedaż produktów zdrowotnych o 4 proc. Pomimo trudnego otoczenia rynkowego, P&G utrzymuje inwestycje w innowacje i prognozuje, że roczna sprzedaż będzie na poziomie zbliżonym do wyniku z 2024 roku, podczas gdy wcześniej spodziewano się wzrostu o 2–4 proc.
Hiszpańska firma Eurofragrance zamknęła rok finansowy 2024 z przychodem na poziomie 180 milionów euro. Wzrost sprzedaży o 27 proc. w porównaniu do roku 2023 obejmował wszystkie regiony i kategorie produktowe, co firma przypisuje rosnącemu zainteresowaniu perfumami luksusowymi oraz ekspansji na rynkach Indii, Bliskiego Wschodu i Afryki.
W segmencie perfum luksusowych sprzedaż wzrosła aż o 28 proc., natomiast produkty do pielęgnacji domu i ciała zanotowały 20 proc. wzrostu. Jak podkreślił dyrektor finansowy Eurofragrance, Juan Ramón López Gil, osiągnięcie poziomu 180 milionów euro jest efektem zaangażowania zespołów oraz skutecznej realizacji przyjętych strategii finansowych i operacyjnych.
Największy wzrost firma zanotowała w regionach Indii, Bliskiego Wschodu i Afryki – o 30 proc., z najsilniejszymi wynikami w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Arabii Saudyjskiej. Eurofragrance korzysta tam z dynamicznego rozwoju sektora detalicznego produktów beauty, wspieranego przez znaczące inwestycje w regionie. Dodatkowo, rosnące dochody rozporządzalne w Indiach, Indonezji i Turcji napędzają dalsze wzrosty sprzedaży.
Prezes firmy, Laurent Mercier, podkreślił, że kluczowe znaczenie dla sukcesu miało konsekwentne podejście do rozwoju i strategiczne inwestycje. Zapowiedział też dalsze inwestycje w innowacje, które mają zapewnić Eurofragrance stabilny wzrost i utrzymanie pozycji wiodącego gracza na rynku perfumeryjnym w kolejnych latach.