Przy założeniu, że projekt ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele zostanie uchwalony w obecnie proponowanej formie, sklepy internetowe, oprócz innych podmiotów, np. stacji benzynowych, piekarni czy aptek, znajdą się na liście typów działalności objętych wyłączeniem z mocy działania tego aktu prawnego. – Nie znaczy to jednak, że branża e-commerce nie odczuje tej zmiany Wręcz przeciwnie – twierdzą eksperci firmy Sofort, zajmującej się obsługą transakcji w internecie. Według nich należy się spodziewać, że proces wchodzenia sklepów tradycyjnych, w tym dużych sieci do internetu przyspieszy. – Zamknięcie sklepów w dniu, w którym robią one bardzo duże obroty spowoduje konieczność szukania rozwiązań, które te straty miałby choć w części zrekompensować. Inwestowanie w sprzedaż poprzez internet to jeden z bardziej oczywistych ruchów, który zresztą byłby związany z panującymi powszechnie trendami i kierunkiem rozwoju handlu w Polsce i na świecie – mówi Dagmara Sobańska, country manager Sofort w Polsce. Spodziewany rozwój e-handlu spowoduje wzmożoną konkurencję w tym obszarze. – Polski e-commerce bardzo się profesjonalizuje, a samych chętnych do kupowania przez Internet ciągle przybywa. Stąd można spodziewać się pewnych roszad w rodzimym handlu internetowym, ale nie może być raczej mowy o żadnym wstrząsie – uspakaja Dagmara Sobańska. Według niej ograniczenie handlu w niedziele, może spowodować jeszcze jedną zmianę. Aktualnie handel przez Internet odbywa się głównie w tygodniu, w weekendy zaś konsumenci preferują osobiste odwiedzanie galerii handlowych (Raport Ceneo, 2016). Zamknięcie sklepów w ostatni dzień tygodnia automatycznie spowoduje, że tego dnia znacznie wzrośnie popularność ofert dostępnych w internecie.
Więcej o tym, dlaczego warto połączyć sprzedaż tradycyjną z obecnością w internecie przeczytać można w listopadowo-grudniowym wydaniu „Wiadomości Kosmetycznych”.
Ograniczenie handlu w niedzielę spowoduje wzrost konkurencyjności w obszarze na e-commerce
Procter & Gamble (P&G) zapowiedziało możliwe podwyżki cen w związku z nowymi taryfami handlowymi wprowadzonymi przez prezydenta USA Donalda Trumpa. Koncern, właściciel takich marek jak Pampers, Olay czy Head & Shoulders, obniżył swoją prognozę sprzedaży na bieżący rok. Firma szacuje, że skutki wojny handlowej oraz spowolnienia konsumpcji z powodu niepewności gospodarczej mogą kosztować ją od 1 do 1,5 miliarda dolarów.
Jak poinformował dyrektor finansowy P&G, Andre Schulten, w rozmowie o wynikach finansowych za trzeci kwartał, przedsiębiorstwo będzie zmuszone sięgnąć po wszystkie dostępne środki, by ograniczyć wpływ taryf na strukturę kosztów i wynik finansowy. Najbardziej prawdopodobnymi działaniami są podwyżki cen oraz cięcia kosztów, choć rozważane jest również modyfikowanie składu produktów lub zmiana źródeł surowców spoza Chin. Schulten zaznaczył jednak, że zmiana dostawców będzie trudna do szybkiego wdrożenia.
Obecnie około 90 proc. produktów sprzedawanych przez P&G w Stanach Zjednoczonych jest wytwarzanych lokalnie, jednak firma importuje z Chin surowce, opakowania oraz część gotowych produktów. Mimo że Chiny odpowiadają za jedynie 10 proc. importu, P&G spodziewa się obciążenia kosztowego w wysokości 1,5 miliarda dolarów. Taryfy na towary eksportowane z Chin do USA sięgają nawet 145 proc. Dyrektor generalny P&G, Jon Moeller, przyznał w rozmowie z CNBC, że podwyżki cen będą zależały od konkretnej marki i mogą zostać wprowadzone w nowym roku fiskalnym rozpoczynającym się w lipcu.
W ciągu trzech miesięcy do marca 2025 roku sprzedaż netto P&G spadła o 2 proc. rok do roku, osiągając poziom 19,8 miliarda dolarów, co było poniżej oczekiwań analityków. Sprzedaż organiczna, wyłączająca wpływ kursów walut i zmian w portfelu marek, wzrosła o 1 proc., głównie dzięki wyższym cenom. Wzrost sprzedaży odnotowano w segmencie kosmetyków (2 proc.) oraz produktów do pielęgnacji osobistej (wysokie jednocyfrowe wzrosty), natomiast sprzedaż pielęgnacji skóry spadła o 3 proc., a sprzedaż produktów zdrowotnych o 4 proc. Pomimo trudnego otoczenia rynkowego, P&G utrzymuje inwestycje w innowacje i prognozuje, że roczna sprzedaż będzie na poziomie zbliżonym do wyniku z 2024 roku, podczas gdy wcześniej spodziewano się wzrostu o 2–4 proc.
Hiszpańska firma Eurofragrance zamknęła rok finansowy 2024 z przychodem na poziomie 180 milionów euro. Wzrost sprzedaży o 27 proc. w porównaniu do roku 2023 obejmował wszystkie regiony i kategorie produktowe, co firma przypisuje rosnącemu zainteresowaniu perfumami luksusowymi oraz ekspansji na rynkach Indii, Bliskiego Wschodu i Afryki.
W segmencie perfum luksusowych sprzedaż wzrosła aż o 28 proc., natomiast produkty do pielęgnacji domu i ciała zanotowały 20 proc. wzrostu. Jak podkreślił dyrektor finansowy Eurofragrance, Juan Ramón López Gil, osiągnięcie poziomu 180 milionów euro jest efektem zaangażowania zespołów oraz skutecznej realizacji przyjętych strategii finansowych i operacyjnych.
Największy wzrost firma zanotowała w regionach Indii, Bliskiego Wschodu i Afryki – o 30 proc., z najsilniejszymi wynikami w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Arabii Saudyjskiej. Eurofragrance korzysta tam z dynamicznego rozwoju sektora detalicznego produktów beauty, wspieranego przez znaczące inwestycje w regionie. Dodatkowo, rosnące dochody rozporządzalne w Indiach, Indonezji i Turcji napędzają dalsze wzrosty sprzedaży.
Prezes firmy, Laurent Mercier, podkreślił, że kluczowe znaczenie dla sukcesu miało konsekwentne podejście do rozwoju i strategiczne inwestycje. Zapowiedział też dalsze inwestycje w innowacje, które mają zapewnić Eurofragrance stabilny wzrost i utrzymanie pozycji wiodącego gracza na rynku perfumeryjnym w kolejnych latach.