StoryEditor
Rynek i trendy
15.03.2013 00:00

Dayli, czyli jak najdalej od Schleckera

Budowana na bazie upadłego Schleckera sieć Dayli to wyjątkowo nowatorski koncept i na polskim rynku, i w Europie. Na średniej powierzchni 200 mkw. klienci mają mieć dostęp do ponad 200 tysięcy(!) artykułów i 42 rodzajów usług. Czy tak niekonwencjonalny pomysł ma szansę wypalić nad Wisłą? Zobaczymy. Pewne już jest, że Dayli nie będzie drogerią. Oferta kosmetyczna ma stanowić tylko 25-30 proc. asortymentu.


Gdy w 2012 roku powiązana z austriackim funduszem TAP 09 Beteiligungs grupa TAP Dayli Vertriebs przejmowała majątek Schleckera w Austrii, Belgii, Luksemburgu, Włoszech i Polsce, oczekiwano, że na bazie upadłego operatora powstanie nowa sieć drogeryjna, która konkurować będzie z Rossmannem. Tymczasem na bazie 150 polskich placówek niemieckiego bankruta wykluwa się całkiem nowy koncept, którego architekci na każdym kroku odżegnują się od porównań z drogerią. – Jesteśmy zaprzeczeniem tego, czym był Schlecker, nie porównujemy się z Rossmannem. Nikt wcześniej w Polsce i na świecie nie rozwijał podobnego projektu – powtarza jak mantrę Rudolf Haberleitner, prezes TAP Dayli Vertriebs. Jedynym porównaniem, jakiego się dopuszcza, jest amerykańska sieć 7-Eleven – małych sklepów convenience, której większość placówek mieści się w tętniących życiem przez całą dobę azjatyckich metropoliach. Podobnie w Europie rozrosnąć ma się sieć Dayli, która obecnie dysponuje liczbą 1395 sklepów, a do końca 2016 roku ma mieć ich blisko 4200, z czego ponad 300 w Polsce.
W naszym kraju do końca bieżącego roku Austriacy zainwestują 15 mln euro. Tyle pochłonie przebudowa dawnych Schleckerów na Dayli oraz uruchomienie 90 nowych placówek. Od marca br. polskim oddziałem Dayli zarządza Kamil Kliniewski, prezes specjalizującej się w produkcji podpasek i pieluszek jednorazowych firmy Hygienika. Spółka nabyła
50 proc. udziałów w Dayli Polska za 3 mln euro. Kliniewski przekonuje, że Polska to idealny rynek dla rozwoju Dayli i wskazuje na potencjał tutejszej prowincji. – Dayli to nie dyskont, ale klient, który ma ograniczone środki finansowe, prędzej zrobi u nas zakupy niż pojedzie gdzieś dalej, bo przeliczy, ile kosztuje go benzyna czy bilet autobusowy. Poza tym nie jesteśmy drożsi niż Biedronka – argumentuje w rozmowie z „WK”. – Negocjujemy wyłącznie bezpośrednio z producentami, pomijając dystrybutorów. Rozmowy cały czas trwają – wyjaśnia.

Upiorą spodnie, załatwią nianię
Podobnie jak 7-Eleven, Dayli to sklepy działające jak najbliżej klienta, który może w kilkanaście minut dojść spacerem na zakupy. W zasięgu oddziaływania jednej placówki ma być 5 tys. klientów (w przypadku Rossmanna jest ich 25 tys., a przeciętnego centrum handlowego – 50 tys.). Projekt jest tak pomyślany, by – jak nazwa wskazuje (po angielsku „day” to „dzień”) – klienci odwiedzali Dayli codziennie. Pomóc ma w tym zróżnicowany asortyment i mocno rozbudowane usługi. Jak stwierdził Haberleitner w rozmowie z „WK”, tych ostatnich sieć ma oferować aż 42 rodzajów, począwszy od zakupów na telefon, przez dostawę towaru do domu, usługi ubezpieczeniowe, finansowe, pocztowe, a skończywszy na biurowych (faks, ksero) i fotograficznych, a nawet wynajęciu niani do dziecka czy wypożyczeniu samochodu. Przy sklepach mają też działać punkty przyjmujące odzież do prania. Rudolf Haberleitner jest przekonany, że ten uniwersalny koncept sprawdzi się w całej Europie – od Ukrainy, przez Szwajcarię, po Włochy. Do końca 2016 roku fundusz chce prowadzić Dayli w 21 krajach, wszędzie oferując identyczne standardy.
Dayli niejedno ma imię
Właściciel Dayli zamierza rozwijać kilka formatów sklepów. Typowe placówki przejęte od Schleckera mają powierzchnię sprzedaży około 250 mkw. – takich sieć ma najwięcej, bo około 70 proc. Mniejsze, roboczo określane jako Baby Dayli, mają do 200 mkw. powierzchni. Przypada na nie 10 proc. punktów. – Nie planujemy z nich rezygnować. Koszty prowadzenia działalności i obsługi w małych lokalach są niższe, a to przekłada się na ich rentowność – mówi nam Rudolf Haberleitner. Kolejny format to Dayli Markt, sklepy powyżej 800 mkw. (w Polsce sieć nie ma na razie takich lokali). Ciekawym konceptem jest Dayli Thek – placówki zlokalizowane w prestiżowych lokalizacjach dużych miast, oferujące wyszukaną ofertę gastronomiczną. Obecnie sieć ma trzy takie sklepy w Wiedniu, działają one również w Monachium czy w Mediolanie, a w Polsce spółka rozgląda się za odpowiednim lokalem w Krakowie. Jeśli chodzi o klasyczny format Dayli, to Kamil Kliniewski, pytany przez nas, gdzie widziałby taki sklep, odpowiada, że mogłoby to być Miasteczko Wilanów – zamożne warszawskie osiedle, zamieszkałe przez rodziny z dziećmi. – Nie wejdziemy za to na Dworzec Centralny – podkreśla prezes Dayli Polska.
Centrum handlowe w sklepie
Dayli ma być czymś więcej niż zwykłym sklepem – docelowo będzie to coś w rodzaju centrum zakupów i spotkań lokalnej społeczności. Na Zachodzie proces przebudowy placówek już trwa (w Niemczech właściciel Dayli uruchomił już 400 sklepów), w Polsce ruszy lada moment. Pierwsze efekty zobaczymy już za dwa miesiące. Na razie sieć nie ma w planach rozwijania franczyzy, ale wróci do tematu, gdy nabierze wiatru w żagle.
W każdym punkcie będzie kącik gastronomiczny (tzw. bistro), piec do odpieku pieczywa oraz około 12 tys. artykułów, na które składać się będą produkty żywnościowe (nieco ponad 1000 SKU – wystarczy, by kupić składniki na śniadanie, obiad i kolację, ma być też alkohol), kosmetyki pielęgnacyjne i kolorowe, odzież, sprzęt elektroniczny, gospodarstwa domowego, biurowy. Znana z drogerii Schlecker oferta kosmetyczna ma zostać okrojona – na artykuły pielęgnacyjne i kolorowe przypadać będzie 25-30 proc. asortymentu. Z kosmetyków kolorowych w każdym sklepie stać będą szafy trzech marek: Maybelline, Essence i Basic. Znacząco zwiększy się oferta produktów marki własnej (z obecnych 10 do około 30 proc.), oferowanych pod marką Dayli i subbrandami (Pet, Clean czy Home).
Hygienika rusza na podbój Europy
Asortyment fizycznie dostępny na półkach to tylko część oferty sieci. W każdym sklepie stanie urządzenie stanowiące coś w rodzaju wirtualnego centrum zakupów. – Klienci, którzy z różnych powodów nie chcą kupować przez Internet, np. nie mają komputera lub boją się płacić kartą kredytową online, będą mogli tu zamówić towary niedostępne w sklepie. Oferować będziemy w ten sposób około 200 tys. artykułów. Centra handlowe nie mają szerszej oferty – mówi nam Rudolf Haberleitner. Typowy Dayli ma być wyposażony w dwie kasy, pracować ma w nim 5 osób. To więcej niż wynosiła średnia liczba zatrudnionych w drogeriach Schleckera (3,7). W tym roku Dayli Polska planuje zatrudnić około 400 nowych pracowników. Sklepy obsługiwać będzie magazyn centralny w Piotrkowie Trybunalskim, którego wydajność jest obliczona na maksymalnie 1000 placówek.
Zarządzający Hygieniką Kamil Kliniewski nie ukrywa, że mariaż z Dayli to dla jego firmy możliwość wypłynięcia na szerokie europejskie wody. Firma ma zaopatrywać europejskie placówki w produkowane przez siebie pieluchy, wkładki czy podpaski. – Dayli to tylko jedno z naszych przedsięwzięć. Główną działalnością Hygieniki pozostanie produkcja, i to się nie zmieni – podkreśla świeżo powołany prezes Dayli Polska.
 Anna Krężlewicz-Terlecka


ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
25.04.2024 15:53
Neo Make Up, Neonail: Burgund kolorem sezonu
Patrycja Jewsienia, nail artist, ambasadorka Neonail, mówiła jak wykorzystać bordowy kolor w stylizacjach paznokciwiadomoscikosmetyczne.pl
Burgund w tym sezonie zastępuje klasyczną czerwień – przekonują styliści marek Neonail i Neo Make UP. Jak może być wykorzystywany w manicure i w makijażu?

Burgund jest kolorem ponadczasowym – taki pierwszy wniosek przekazują styliści marek Neonail i Neo Make Up.

– Wielu projektantów i wiele gwiazd w tym sezonie postawiło na ten kolor i widać, że przebija on się w dodatkach, total lookach, na wybiegach.  Jest ponadczasowy i elegancki i nawet gdy za 20 lat spojrzymy na zdjęcia nie będziemy się czuły jak ofiara chwilowej mody. W stylizacji paznokci można traktować go jako monokolor, ale może być też dodatkiem, np. jako french, może pojawić się w bardzo modnych dziś wzorach panterki i węża czy w metalicznej odsłonie – podawała przykłady Patrycja Jewsienia, ambasadorka Neonail, nail artist, podczas spotkania dla mediów, które odbyło się 17 kwietnia w Warszawie, w restauracji Poranki i Wieczory nad Wisłą.

Kinga Kowalska, make up artist Neo Make Up, zdradziła kilka trików makijażowych, które pozwolą być w burgundowym trendzie.

Rozsmużony eyeliner w kolorze bordo? Nie musicie mieć kolejnej kredki do oczu w tym odcieniu. Taki efekt uzyskacie przy pomocy burgundowej pomadki – najlepiej żeby była zastygająca, matowa – i płaskiego pędzelka, którym rozetrzecie odrobinę pomadki na linii rzęs. Tak samo uzyskacie modny odcień burgundowych rzęs nakładając czystą szczoteczką troszkę pomadki na już pomalowane maskarą rzęsy – podpowiedziała. – Usta mogą być matowe lub błyszczące, w chłodnym burgundowym odcieniu idącym w stronę wina lub w nieco cieplejszym wiśniowym. Dobry odcień to taki, w którym czujesz się dobrze – mówiła Kinga Kowalska.

image
Kinga Kowalska, make up artist Neo Make Up opowiadała o trendach w makijażu i prowadziła nas przez zabawę w tworzenie własnej pomadki
wiadomoscikosmetyczne.pl

Na spotkaniu dla dziennikarzy i internetowych twórców marki zaprezentowały swoje nowości – w tym czarną pomadkę, która zmienia odcień pod wpływem pH skóry – oraz gamę lakierów, w tym burgundowy i jego warianty kolorystyczne. Ciekawym doświadczeniem była możliwość zrobienia własnej pomadki – mogłyśmy ją skomponować na matowej lub błyszczącej bazie i z wykorzystaniem czystych pigmentów w wielu odcieniach. Hitem okazały się burgund i wariacje na temat – od zgaszonych nudziaków po intensywne róże.

  

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
23.04.2024 13:53
Produkty zapachowe do okolic intymnych: szkodliwy trend czy szansa biznesowa?
Dezodoranty i mgiełki intymne budzą słuszne kontrowersje.DALL-E 2024
Mgiełki zapachowe i inne perfumowane produkty do pielęgnacji okolic intymnych stają się coraz bardziej popularne na rynku. Jednak pomimo ich rosnącej obecności, istnieją poważne kontrowersje i wątpliwości dotyczące ich stosowania. Te produkty, choć kuszące swoim zapachem i obietnicą świeżości, niosą ze sobą ryzyko zdrowotne i psychologiczne, o których warto mówić otwarcie.

Zacznijmy od kulturowego aspektu problemu. Współczesne społeczeństwo narzuca wiele standardów dotyczących wyglądu, higieny i zapachu ciała. W szczególności kobiety są poddawane silnej presji, aby ich ciała były nie tylko czyste, ale i pozbawione naturalnych zapachów. Perfumowane produkty do pielęgnacji intymnej są sprzedawane jako rozwiązanie, które zapewnia uczucie świeżości i czystości. Tymczasem, promują one nienaturalne i tworzone sztucznie przez kulturę standardy, które wzmacniają poczucie dyskomfortu związanego z naturalnym zapachem czystego ciała ludzkiego.

Kobiety żyją w kulturze, która poddaje ciągłej patologizacji ich ciała oraz naturalne, niechorobowe zjawiska z nimi związane. Doskonałym przykładem jest cellulit, który dotyka prawie 90% populacji kobiet, a mimo to jest traktowany jak objaw chorobowy, a nawet dowód na zaniedbanie czy brak ruchu. Ta kulturowa narracja o „wadach” ciała nie kończy się na cellulicie. Oferowanie produktów, które sprawiają, że organy płciowe zaczynają pachnieć jak kwiaty czy owoce, a nie jak zdrowe organy płciowe, to nie tylko przejaw tej patologizacji, ale i działanie mogące mieć daleko idące konsekwencje zdrowotne i psychologiczne. Podkreśla to, jak głęboko zakorzenione są nienaturalne oczekiwania względem ciała kobiet, skłaniając je do ciągłego modyfikowania swojej naturalności w pogoni za nierealistycznymi standardami piękna.

Zdrowie kosztem zapachu

Co więcej, użycie tych produktów może prowadzić do poważniejszych konsekwencji zdrowotnych niż tylko poczucie zawstydzenia naturalnym zapachem. Okolice intymne są wyjątkowo wrażliwe i mają swoje naturalne mechanizmy obronne, które mogą być zakłócone przez stosowanie silnie perfumowanych produktów. Składniki chemiczne zawarte w mgiełkach i innych podobnych kosmetykach mogą prowadzić do podrażnień, suchości, a nawet infekcji poprzez zaburzenie równowagi pH i mikroflory bakteryjnej oraz drożdżakowej, która utrzymuje okolice wulwy w zdrowiu. Zaszkodzenie populacji choćby jednego z tych gatunków mikroorganizmów może sprawić, że okolice intymne staną się hotelem dla szkodliwych drobnoustrojów.

Niestety, maskowanie naturalnego zapachu może również utrudnić wczesne wykrycie i diagnozę infekcji, które często mają swoje charakterystyczne wonie. Symptomy te są naturalnymi wskaźnikami, które informują nas o ewentualnych problemach zdrowotnych, więc ich maskowanie może opóźnić podjęcie odpowiednich działań leczniczych. Sformułowania takie jak "skutecznie neutralizuje bakterie odpowiedzialne za powstawanie nieprzyjemnego zapachu" czy "przywraca poczucie komfortu którego pozbawia nieprzyjemna woń" są zwodnicze, ponieważ nieprzyjemny zapach w tym rejonie ciała powstaje z dwóch różnych powodów; chorobowych, w którym to wypadku rozwiązaniem jest wizyta u lekarza, albo z powodu higienicznego, i wtedy następnym krokiem powinien być prysznic. Ani jeden, ani drugi kazus nie powoduje, że zapachowa mgiełka staje się produktem niezbędnym, ani nawet potrzebnym.

Problem ten jest szczególnie ważny, gdy zauważymy, że rynek produktów do higieny intymnej jest coraz bogatszy w różnorodne kosmetyki, które obiecują nie tylko świeżość, ale także lepsze samopoczucie. Jednak zamiast korzystać z takich produktów, warto zwrócić uwagę na odpowiednią higienę i naturalne metody dbania o delikatne okolice ciała. Używanie łagodnych, nieperfumowanych mydeł czy specjalnych emulsji do higieny intymnej, które są dostosowane do pH tej strefy, może być zdrowszą i bezpieczniejszą alternatywą.

Czy warto wchodzić w ten biznes?

Dla wielu przedsiębiorców i firm kosmetycznych, produkty perfumowane do okolic intymnych mogą wydawać się atrakcyjną szansą biznesową. Na rynku, który coraz częściej docenia specjalizację i personalizację oferty, takie produkty wydają się obiecującym dodatkiem do asortymentu. Niewątpliwie, są one postrzegane jako sposób na zaspokojenie potrzeb klientów, którzy poszukują nowości oraz indywidualizacji swojej codziennej higieny. Jednak za potencjalnymi korzyściami kryją się poważne wyzwania etyczne i odpowiedzialność, które muszą być starannie rozważone przez producentów tych towarów.

Podejmując działania związane z badaniami i rozwojem (R&D) produktów zapachowych do pielęgnacji intymnej, firmy muszą być świadome, że wkraczają na teren pełen delikatnych tematów oraz pajęczej sieci powiązań psychologicznych i kulturowych. Wprowadzenie na rynek produktów, które wpływają na sposób, w jaki kobiety postrzegają własne ciało, może łatwo zaburzyć ich samopoczucie i zdrowie psychiczne, zwłaszcza młodych kobiet, które wciąż uczą się asertywności i akceptacji własnej naturalności. Należy pamiętać, że tego rodzaju innowacje mogą nie tylko oddziaływać na indywidualne przekonania i praktyki, ale również na szersze społeczne dyskursy dotyczące zdrowia i cielesności. Dlatego też, każda decyzja w obszarze R&D powinna być podejmowana z pełną świadomością potencjalnych konsekwencji, aby nie wyrządzić niechcący krzywdy zarówno na poziomie fizycznym, jak i psychicznym.

Czytaj także: Dawid Gzyl, Angry Beards: nic nie było i jakoś się żyło, ale my zapełniamy tą niszę.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
29. kwiecień 2024 11:57