StoryEditor
Rynek i trendy
15.03.2013 00:00

Gdzie się podziali przedstawiciele handlowi? Detaliści mogą czuć się oszukani

– Poruszanie tego tematu to wsadzanie kija w mrowisko – przestrzegał jeden z naszych rozmówców. Jednak niemówienie o problemie nie spowoduje jego zniknięcia. A faktem jest, że producenci zaniedbują coraz więcej sklepów tradycyjnych i skupiają się na placówkach handlu nowoczesnego. Ubywających przedstawicieli liniowych mieli zastąpić przedstawiciele dystrybutorów, ale praktyka pokazuje, że ci mają zupełnie inne zadania. Pozostawieni sobie detaliści, bez dostępu do wiedzy i nowości, nie mają możliwości, by skutecznie walczyć o klienta.

– Rynek tradycyjny jest niedoinwestowany, kiepski i biedny. Nie ma się co dziwić, że producenci przesuwają środki do kanału nowoczesnego – mówi pragnący zachować anonimowość jeden z naszych rozmówców. Aż 80 proc. placówek handlowych jest zaniedbywanych ze względu na znikome lub zerowe dotarcie ze strony przedstawicieli danej marki – wynika z analizy przygotowanej przez firmę Peter Wild & Partners. Obsługiwane są niemal wyłącznie sieci i najlepiej zlokalizowane, niezależne placówki handlowe. Marcin Małysz, dyrektor operacyjny sieci Sekret Urody, uważa, że w przypadku drogerii odsetek ten nie jest aż tak wysoki, niemniej wciąż jest duży. – Ostatnio właściciele dwóch placówek poskarżyli się, że odwiedza ich coraz mniej przedstawicieli handlowych. Wysłałem więc do producentów maile z zapytaniem, dlaczego? Niektóre firmy nie pofatygowały się nawet, by odpowiedzieć. Odezwał się za to jeden z międzynarodowych koncernów, który przysłał tabelę obrotów, jakie robi z wspomnianymi punktami, tłumacząc, że są one zbyt małe, by wysyłać tam przedstawicieli liniowych – opisuje Marcin Małysz.
Podzwoniliśmy po drogeriach położonych w różnych częściach Polski. W większych i średnich miastach raczej nie narzekano na brak zainteresowania ze strony przedstawicieli handlowych. – Docierają do nas praktycznie wszyscy. Problemów z asortymentem i zatowarowaniem nie ma, są tylko z klientami, których ubywa – usłyszeliśmy od pani Beaty Juchnowicz, właścicielki drogerii w Bielsku Podlaskim zamieszkiwanym przez niespełna 30 tys. mieszkańców. Jednak im mniejsze i dalej położone od głównych szlaków komunikacyjnych miejscowości, tym rzadziej odwiedzali je handlowcy.
– Kiedyś wszyscy przedstawiciele przyjeżdżali regularnie co dwa tygodnie, teraz zostało ich tylko kilku i wpadają coraz rzadziej. U nas w Giżycku jest Polska B, tu handel tradycyjny pada, więc i wyniki przedstawicieli są gorsze – komentował pan Janusz prowadzący prywatną drogerię.
Ważna postać przyjeżdża coraz rzadziej
Przedstawiciele liniowi docierają do coraz mniejszej liczby sklepów przez spowolnienie gospodarcze, które zmusiło producentów do szukania oszczędności i redukcji zatrudnienia. – Chciałbym, by do naszych placówek przedstawiciele docierali częściej. Niestety jest ich niewielu, a gdy już się pojawią, nie mają czasu, by poświęcać im wystarczająco dużo uwagi – komentuje Tomasz Skrzypiec, dyrektor handlowy sieci drogerii Vica.
Kontakty z detalistami zostały przeniesione na poszczególne hurtownie. Producenci obcinają etaty ich kosztem, a przedstawiciele hurtowni mają coraz więcej pracy. Nasi rozmówcy twierdzą, że praktycznie wszystkie firmy drastycznie ograniczyły liczbę przedstawicieli liniowych, co wynika m.in. z niskiej dochodowości. – W kanale tradycyjnym jednostkowe zamówienia nie są duże i generują niewielki zysk. Jego obsługa jest za to kosztowna. Czasem zysk ten nie wystarcza nawet na utrzymanie przedstawiciela. Są więc firmy, które np. we dwie zatrudniają jednego handlowca, by prezentował ich produkty – wyjaśnia Izabela Turowska, właścicielka hurtowni kosmetycznej T&T w Bydgoszczy.
Czy można się więc dziwić producentom? Jeden z naszych rozmówców daje bardzo wymowny przykład, mówiąc, że przedstawiciel X zrobi 500 zł w niezależnej drogerii, podczas gdy Y w te same pół godziny zarobi 15 tys. zł w Tesco.
Nie zawsze warto oszczędzać
Ubywających przedstawicieli liniowych mieli zastąpić handlowcy dystrybutorów – część pieniędzy zaoszczędzona przez producentów została bowiem skierowana do przedstawicieli hurtowni, którzy są wynagradzani za sprzedaż i utrzymanie asortymentu. Ale to tylko teoria. – W praktyce nie ma na to szans. Gdy przedstawiciel ma do odwiedzenia dziennie 12-15 punktów, na jeden przypada 20 minut. Czasu wystarcza tylko na zrobienie podstawowego zamówienia. To nie są przedstawiciele, ale raczej zbieracze zamówień – uważa nasz anonimowy rozmówca.
Andrzej Wilk, dyrektor handlowy w centrum dystrybucji kosmetyków Sonia, mówi wprost: – Taki przedstawiciel nie ma czasu na szkolenie personelu, prezentacje produktów 50 różnych firm czy opowiadanie o najbliższych działaniach marketingowych producenta. Magdalena Dąbrowska współwłaścicielka hurtowni kosmetycznej Temido doprecyzowuje: – Głównym zadaniem przedstawicieli dystrybutorów jest dbanie o ściąganie pieniędzy i zapewnienie, by spływały one do hurtowni. Mój przedstawiciel nie buduje półki, nie skupia się na merchandisingu, tylko uzupełnia podstawy asortyment.
Analitycy z Peter Wild & Partners twierdzą, że na przerzucaniu odpowiedzialności na dystrybutorów tracą producenci, bo hurtownie mające w ofercie większość dostępnych w obrocie produktów, nie są w stanie dodatkowo promować i pozycjonować wybranych pozycji. – Mój sprzedawca nie skupi się na sprzedaży numerycznej, taką może zrobić tylko przedstawiciel liniowy – nie ukrywa Andrzej Wilk.
Peter Wild & Partners wskazuje także na inne niebezpieczeństwo – przedstawiciele dystrybutora zaniedbują znaczną część oferowanych produktów na rzecz tych flagowych. – To normalne, że są rzeczy sprzedające się bardzo dobrze niezależnie od lokalizacji, a reszta asortymentu jest w ich cieniu i stanowi jedynie uzupełnienie oferty – mówi anonimowo jeden z przedstawicieli handlowych.
Andrzej Wilk potwierdza, że jego przedstawiciele skupiają się na najlepiej rotujących pozycjach.
– Mali producenci nie mają siły przebicia, bo nikt nie promuje ich wyrobów. A jest dużo polskich firm z dobrymi produktami – martwi się Magdalena Dąbrowska.
Całą sytuację zgrabnie podsumowuje nasz anonimowy rozmówca: – Producentom wydawało się, że 80 proc. pracy ich ludzi wykonają za dodatkowe pieniądze i premię przedstawiciele hurtowni. Okazało się, że nie. Dlatego teraz są bardzo duże spadki sprzedaży w kanale tradycyjnym. Może jednak oszczędności na przedstawicielach się nie opłacają? Według Marcina Małysza, przedstawiciel dystrybutora może zrobić nawet trzykrotnie wyższy obrót, jeśli ma wsparcie przedstawiciela liniowego. – My próbujemy mocno współpracować z producentem, bo jedziemy na tym samym wózku – opisuje obrazowo Andrzej Wilk.
Producenci strzelają sobie w stopę
Na redukcji etatów najbardziej ucierpieli niezależni detaliści. – Przedstawiciel handlowy to dla nas ważna postać. Podam prosty przykład. Niedawno zaczął mnie odwiedzać nowy człowiek jednej z firm. Naprawdę się stara, zawsze ma coś nowego i próbuje mi jakoś pomóc, przez co moja współpraca z producentem się zacieśniła. Z kolei przez innego, niezbyt kompetentnego przedstawiciela, który wyraźnie nie nadawał się do tej pracy, zerwałem współpracę z jednym z partnerów po 20 latach – opisuje pan Janusz. W podobnym tonie wypowiada się pani Joanna Ciszkiewicz prowadząca sklep kosmetyczny w Olsztynie: – Gdy byłam w sieci Eurodrogeria nie odwiedzali mnie żadni przedstawiciele. Być może mieli taki przykaz… Ale odkąd przystąpiłam do Kosmeterii, przyjeżdżają do mnie wszyscy. Pomagają ułożyć asortyment na półce, podpowiadają co zmienić, pomagają zorganizować akcję promocyjną, gdy coś stoi zbyt długo na półce. Dzięki ich wizytom pracuje mi się o wiele łatwiej, problemu nie stanowią już tak prozaiczne kwestie jak np. podmiana przeterminowanego towaru.
Andrzej Wilk przyznaje, że sklepy dzielą się na gorsze i lepsze i tak też są traktowane. To następstwo zasady Pareto, według której 20 proc. placówek odpowiada za 80 proc. obrotów. Producenci hołubią najlepsze sklepy, ignorując pozostałe.
– Detaliści mają prawo czuć się oszukani, bo przez wiele lat producenci budowali sobie rozpoznawalność i numerykę na plecach rynku tradycyjnego, by teraz porzucić ten kanał i skupić się na handlu nowoczesnym – komentuje nasz anonimowy rozmówca.
– Jak placówki mające gorsze wyniki mają wyjść z zapaści, skoro ogranicza się im dostęp do promocji „szytych na miarę”, które często organizował przedstawiciel producenta? – pyta Izabela Turowska. W większości miast sklepy tradycyjne znajdują się w sąsiedztwie sklepów sieciowych, które „bombardują” konsumenta różnymi, bardzo głębokimi promocjami. Przedstawiciele liniowi pomagali detalistom organizując w poszczególnych placówkach inne promocje, pozwalające drogeriom utrzymać konsumentów przy swoich drogeriach. W obecnej rzeczywistości, gdy ten kontakt z przedstawicielem jest ograniczony i gdy do sklepów nie docierają handlowcy, ich właściciele i pracownicy mają też ograniczony dostęp do promocji, informacji oraz wiedzy. Detaliści mogą szukać pomocy w sieciach, które m.in. po to powstały.
– Drogerie są przetowarowane, a kłopotem jest sprzedaż. Producenci zostawiając sklepy bez obsługi strzelają sobie w stopę, bo ich główną zmartwieniem powinno być, jak odsprzedać towar z półki. My jesteśmy nastawieni na pomoc rynkowi tradycyjnemu, chcemy udrażniać drogerie – mówi Marcin Małysz. Są to na pewno działania idące w dobrym kierunku. Także dla producentów, bo jak zauważa Magdalena Dąbrowska z Temido, praca wyłącznie z sieciami to niebezpieczeństwo: – Gdy Rossmann generuje 30 proc. obrotu firmy to dyktuje warunki i producent jest bez szans. Tradycyjny detal daje większe bezpieczeństwo i w interesie wszystkich jest, by o niego dbać.
Co jednak mają zrobić niezależne drogerie, które nie chcą przyłączać się do sieci?
Usprawnić współpracę na linii sklep-dostawca
Nasi rozmówcy mówią, że sytuacja nie jest dobra, ale nie jest też dramatyczna. – Zmniejszyła się częstotliwość odwiedzin przedstawicieli handlowych, bo kosmetyki rotują wolniej. Jeśli poprawi się koniunktura, producenci powinni powiększyć szeregi przedstawicieli liniowych – przekonuje Andrzej Wilk. Zdaniem Marcina Małysza kiedyś panował dobrobyt ponad stan, a działy handlowe były mocno przeinwestowane, aż wreszcie ktoś spojrzał na koszty.
Natomiast Izabela Turowska tłumaczy:
– Kilka lat temu było trzy razy więcej niezależnych drogerii niż jest teraz. Zmniejsza się liczba sklepów, więc i mniej ludzi musi je obsługiwać – mówi. I dodaje: – Powoli konsolidujemy handel tradycyjny, różnymi działaniami przyciągamy konsumentów do placówek tradycyjnych, staramy się pomagać sklepom w dostosowaniu standardów do potrzeb konsumentów. To idzie w dobrym kierunku.
Z pewnością sytuację detalistów polepszyłaby ściślejsza współpraca z przedstawicielami dystrybutorów.
– Nie jest to wesoła sytuacja, ale obawiam się, że w niedalekiej przyszłości hurtownie będą musiały przejąć całkowicie rolę przedstawicieli liniowych – mówi Magdalena Dąbrowska. Dlatego właściciele niezależnych drogerii i sklepików kosmetycznych powinni zrozumieć, że tylko odpowiednia współpraca na linii dostawca – sklep może zapewnić im byt.
Jest i druga strona medalu. – Nasz jeden przedstawiciel handlowy zrobił taki sam obrót w handlu tradycyjnym, jak dziesięciu z tzw. dywizji kosmetycznej pewnego dużego dystrybutora – mówi nam anonimowo właściciel pewnej firmy kosmetycznej. – Dystrybutorzy tylko wyciągają ręce po pieniądze, a co dają w zamian? Nic, żadnej gwarancji realizacji promocji, wprowadzenia nowości do sklepów. Ładnie opowiadają o potencjale sieci, a potem rozkładają ręce: „No nie udało się, my nie mamy na to wpływu”. Sieci franczyzowe to fikcja – denerwuje się nasz rozmówca. – A potem dziwią się, że producenci idą do Rossmanna, w którym wszystko chodzi jak w zegarku – dodaje.
 
Sebastian Szczepaniak


ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
04.09.2025 14:33
UCE Research: Młodzi Polacy coraz częściej kupują w promocjach
Młodzi polują na promocję m.in. w drogeriach.Grupa Rossmann - błędy cenowe, tajemnicze promocje 99gr

Jak wynika z raportu UCE RESEARCH i Shopfully „Młodzi Polacy na zakupach. Edycja IV”, aż 32,5 proc. osób w wieku 18–25 lat deklaruje, że od 20 proc. do 40 proc. ich codziennych zakupów stanowią produkty kupione w promocjach. Najczęściej są to konsumenci z dochodami w przedziale 3000–4999 zł, ze średnim wykształceniem i mieszkający w mniejszych miejscowościach liczących od 5 do 19 tys. mieszkańców. Badani wskazują, że promocje pomagają im racjonalnie gospodarować budżetem, choć nie są jedynym wyznacznikiem decyzji zakupowych.

Drugą najliczniejszą grupą są młodzi konsumenci, którzy deklarują, że 40–60 proc. ich podstawowych zakupów odbywa się w promocjach – taką odpowiedź wskazało 26,5 proc. ankietowanych. Eksperci zwracają uwagę, że dla tej części młodych promocje nie są już dodatkiem, lecz naturalnym elementem codziennego koszyka. Często są to osoby na początku kariery zawodowej lub studenci, którzy dysponują ograniczonymi środkami i dzięki rabatom mogą kupować więcej lub produkty lepszej jakości.

Zdecydowanie mniej respondentów wskazuje skrajne wartości. Zakupy w promocjach w zakresie 60–80 proc. deklaruje 10,7 proc. badanych, a aż 80–100 proc. jedynie 4,1 proc. uczestników sondażu. Z kolei 12,6 proc. młodych konsumentów kupuje w promocji mniej niż 20 proc. produktów. 13,6 proc. respondentów nie potrafiło jednoznacznie określić, jaki odsetek ich codziennych zakupów stanowią przeceny.

Eksperci podkreślają, że wyniki odzwierciedlają specyfikę polskiego rynku, gdzie znacząca część asortymentu – m.in. żywność, kosmetyki i środki czystości – regularnie trafia na promocje. Młodzi konsumenci, choć wyczuleni na ceny i ostrożni w wydatkach, nie zawsze mogą pozwolić sobie na czekanie na rabaty. Dlatego dominują umiarkowane wskazania w przedziale 20–40 proc., które pokazują racjonalne podejście do zakupów i oszczędzania w grupie osób o średnich dochodach.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
02.09.2025 12:54
„Tired Girl” – nowy trend makijażowy pokolenia Z
Od lewej; Gabbriette, Jenna Ortega, Hypnotique.Getty Images/Netflix/instagram.com/hypnotique

Przez dekady wizerunek zmęczenia był w kulturze piękna czymś, czego należało unikać. Korektory, kremy pod oczy czy rozświetlacze miały niwelować cienie i sprawiać, by twarz wyglądała świeżo oraz promiennie. Trend „Tired Girl”, który wywodzi się z TikToka, odwraca tę logikę – zamiast maskowania oznak braku snu, celebruje on ich widoczność. Cienie pod oczami, blada cera i nieco „niedokończony” makijaż stają się estetycznym wyborem, a nie defektem do ukrycia.

Wizerunkową twarzą nurtu jest Wednesday Addams, bohaterka serialu Tima Burtona na Netfliksie, grana przez Jennę Ortegę. Na czerwonym dywanie aktorka odtwarza makijaż z wyraźnymi cieniami pod oczami, co stanowi kontrast wobec dotychczasowych standardów. Podobne inspiracje można odnaleźć w popkulturze – od Angeliny Jolie w filmie Przerwana lekcja muzyki po Natalie Portman w Leonie Zawodowcu. Wśród współczesnych ambasadorek stylu wymienia się Lily Rose-Depp czy influencerkę Emmę Chamberlain.

Popularność „Tired Girl” w dużej mierze napędza TikTok. Od lipca 2025 r. trend funkcjonuje tam jako osobna kategoria, a instruktaże pokazujące, jak uzyskać efekt niewyspania, osiągają ponad 300 tys. wyświetleń każdy. Influencerka Lara Violetta określa tę estetykę mianem „moldy makeup” i podkreśla, że „worki pod oczami są chic, bo trzeba sobie na nie zapracować”. Makijażyści opisują ten styl jako niedbały, zadziorny i autentyczny – alternatywę dla perfekcyjnych wizerunków z Instagrama.

image

Trend makijażowy na Wednesday Addams napędza sprzedaż MAC

Eksperci trendów wskazują jednak, że „Tired Girl” nie ma tak głębokiego zakorzenienia jak subkultury lat 90. Grunge był powiązany z ruchem antysystemowym i wspólnotą, podczas gdy „Tired Girl” należy do tzw. zjawisk „core”, czyli internetowych mikroestetyk takich jak „cottagecore” czy „Barbiecore”. Są one szybkim sposobem komunikowania nastroju lub tożsamości, lecz charakteryzuje je ulotność i podatność na zastąpienie kolejnym wiralowym trendem.

Fenomen „Tired Girl” można również odczytywać jako odpowiedź na presję, z jaką mierzy się pokolenie Z. Badacze wskazują, że młodzi dorośli funkcjonują w realiach niepewnego rynku pracy, zadłużenia studenckiego czy odpowiedzialności ekologicznej, przy jednoczesnej potrzebie realizacji własnych ambicji. Publiczne eksponowanie zmęczenia i autoironiczny humor stają się strategią radzenia sobie z tym ciężarem – manifestem: „jestem wyczerpany, ale żartuję z tego i nie udaję perfekcji”.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
08. wrzesień 2025 20:04