StoryEditor
Rynek i trendy
16.06.2020 00:00

Nieskuteczne produkty do dezynfekcji zalewają rynek. Uważaj, co wprowadzasz na półki!

Produkty, które nie zawierają ani grama alkoholu nie zapewniają ochrony przed koronawirusem - alarmują producenci i organizacje branżowe. Rynek ma problem z nadmiarem produktów dezynfekcyjnych, a jeszcze większy z firmami, które wprowadzają do obrotu produkty nietrzymające żadnych standardów jakościowych. To poważny kłopot dla konsumentów i dla sprzedawców, którzy również ponoszą odpowiedzialność za to, co wprowadzają na półki. 

Produkcja preparatów biobójczych, dezynfekcyjnych, wykorzystywanych w profilaktyce zapobiegania COVID-19 stała się dla wielu firm sposobem na przetrwanie trudnego okresu spadku sprzedaży w innych kategoriach. Przestawienie linii produkcyjnych na ten asortyment było możliwe dzięki decyzji Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych (URPL), który w pierwszej połowie marca otworzył szybką ścieżkę rejestracji tych produktów, zawieszając na 180 dni bardzo rygorystyczne wcześniej przepisy. Pozwoliło to szybko uzupełnić rynkowe niedobory środków do dezynfekcji potrzebnych w czasie pandemii. Produkcję uruchomiły duże spółki Skarbu Państwa, a także setki innych firm, w tym kosmetycznych, ale nie tylko.

Dane URPL pokazują, że o ile pod koniec marca w rejestrach urzędu były 243 produkty biobójcze, to na początku maja ich liczba wzrosła do 1065. Jak ocenia Blanka Chmurzyńska-Brown, dyrektor generalna Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego, w czasie pandemii przybyło w Polsce ok. 500 producentów środków biobójczych. Wśród nich ok. setka to firmy kosmetyczne, dla których produkty do dezynfekcji stały się sposobem na wyrównanie spadków sprzedaży na rynku kosmetyków do pielęgnacji twarzy czy do makijażu.  

Marzec był miesiącem żniw dla firm, które posiadały w ofercie produkty biobójcze, a także preparaty o działaniu antybakteryjnym. Jednak już w kwietniu rynek nasycił się nimi. Konsumenci zużywali zapasy, a także zaczęli sami robić proste mikstury mieszając wysokoprocentowy alkohol np. z aloesowym żelem. Wielu producentów, a także dystrybutorów, zostało z zapasami niesprzedanych produktów. To jednak nie jedyny problem. Drugim jest pojawienie się produktów, które nie trzymają jakości i nie mają działania antywirusowego, choć takie deklarują.

"W konsekwencji epidemii SARS-CoV-2 w sklepach pojawiła się tzw. nowa dezynfekcja. Mowa o preparatach antybakteryjnych dostarczanych przez świeżo przebranżowionych producentów. Na rynek w ciągu ostatnich tygodni wprowadzono niesłychaną liczbę nikomu nieznanych, niegwarantujących jakości marek produktów higienicznych podszywających się pod profesjonalną dezynfekcję" – alarmuje firma Medisept specjalizująca się w produkcji preparatów dezynfekcyjnych, które dostarcza do szpitali i do profesjonalnych odbiorców, a od niedawna także na rynek detaliczny.

–  Obserwujemy to, w jaki sposób zniesienie barier legislacyjnych i wymogów jakościowych dewastuje rynek, dając krótkoterminowo efekt zaspokojonej podaży. Natomiast korzyścią wypływającą z obecnej sytuacji niewątpliwie jest podniesienie świadomości ogółu społeczeństwa na temat konieczności i znaczenia dezynfekcji również z naszym codziennym otoczeniu, w domu i pracy – mówią Przemysław Śnieżyński i Waldemar Ferschke prezesi Mediseptu

O tym, że problem produktów nietrzymających standardów istnieje wspomina raport Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego. „Obecnie jest wysoka nadprodukcja środków do dezynfekcji. Wynika to z faktu, że popyt okazał się znacznie mniejszy, niż zakładaliśmy, a jednocześnie produkcję rozpoczęło kilkaset podmiotów z innych branż, przykładowo producenci płynów motoryzacyjnych. W efekcie braku doświadczenia na rynku pojawiły się produkty niskiej jakości, albo co gorsza o zbyt małej zawartości alkoholu, które nie zapewniały ochrony przed koronawirusem” – czytamy w opracowaniu, które powstało na podstawie ankiet przeprowadzonych w ponad 100 firmach kosmetycznych.

Tyko zawartość alkoholu 60%-80% gwarantuje odpowiednią ochronę

Potwierdza to Karol Szmich, prezes firmy Delia Cosmetics. – Z jednej strony chylę czoła polskim przedsiębiorcom, że tak szybko odpowiedzieli na zapotrzebowanie. Jednakże z przykrością zauważam, że wiele produktów jest niskiej jakości. W większości przypadków jest to skutkiem braku doświadczenia producentów, ale zdarzają się również sytuacje wykorzystywania niewiedzy konsumentów – mówi.

Najczęstszym przypadkiem jest niewłaściwa zawartość alkoholu. – Tylko zawartość z przedziału 60%-80% stanowi odpowiednią ochronę, a zbyt wysoka wartość tak samo obniża skuteczność, jak za niska. Wymyka się to kontrolom organów państwowych, ale trudno się temu dziwić, skoro mają na głowie walkę z epidemią – dodaje prezes Karol Szmich

Prezes Delii Cosmetics podkreśla, że najgorszym przypadkiem są produkty, które nie zawierają ani grama alkoholu, przez co nie zapewniają absolutnie żadnej ochrony przed koronawirusem. – Producenci używają sloganu „antybakteryjny” powołując się na składniki roślinne, które wykazują tylko słabe działanie antybakteryjne, a działania antywirusowego nie wykazują wcale. Nieposiadanie odpowiednich zezwoleń, raportów bezpieczeństwa, czy błędy w etykietach produktów to przy tym drobiazg. Dla handlu może być jednak dotkliwy, gdyż jest to łatwiejsze do weryfikacji, niż rzeczywisty skład – było to już powodem nakazów wycofania produktów z rynku – przestrzega. – Dlatego ważna jest samoregulacja branży kosmetycznej. Na półkach powinny znaleźć się tylko produkty bezpieczne, pochodzące od zaufanych i doświadczonych producentów – dodaje.

Produkty biobójcze i antybakteryjne podlegają określonym wymogom prawnym

Dr Ewa Starzyk, dyrektor ds. naukowych i legislacyjnych w Polskim Związku Przemysłu Kosmetycznego przypomina, że nie ma czegoś takiego, jak „nowa dezynfekcja”. –  W handlu spotykamy czasem określenie „nowa dezynfekcja”. Nie istnieje jednak taka kategoria produktów. Zgodnie z przepisami prawa Unii Europejskiej produkty do higieny lub dezynfekcji są w większości albo produktami kosmetycznymi albo produktami biobójczymi, nieco rzadziej wyrobami medycznymi. Każdy z tych produktów powinien być przyporządkowany do jednej, konkretnej grupy i zgodny z wymaganiami prawa przewidzianymi dla tej właśnie grupy – tłumaczy.

W legalnym obrocie znajdują się dwie grupy produktów, które ułatwiają walkę z epidemią COVID-19: produkty biobójcze służące do dezynfekcji (rąk, powierzchni, urządzeń) oraz produkty kosmetyczne, służące codziennej higienie i ochronie, przede wszystkim skóry rąk. Są to mydła oraz żele do higieny, oczyszczania i odświeżania rąk o dodatkowym działaniu antybakteryjnym. Obie grupy produktów są ważne w walce z COVID-19 – mają zapewnić właściwą higienę i pomagają w ograniczaniu transmisji wirusów i innych szkodliwych mikroorganizmów – kontynuuje dr Ewa Starzyk.

Obie grupy produktów, aby były skuteczne, muszą zawierać alkohol w składzie. Kosmetyki o działaniu antybakteryjnym różnią się tym od preparatów do dezynfekcji powierzchni, że są łagodniejsze dla skóry. Znajdziemy w nich dodatkowe składniki, które wpływają na to, że alkohol nie działa aż tak agresywnie na dłonie, które są nim często traktowane. 

Dr Ewa Starzyk przypomina też, że obie grupy produktów podlegają określonym wymogom prawnym. – Używane, np. jako element reklamy lub oznakowania produktu, deklaracje działania produktów powinny być zgodne z obowiązującymi przepisami. Producenci kosmetyków, którzy zamieszczają na produktach takie informacje jak „działanie biobójcze”, „zabijanie 99,99% wirusów”, „działanie dezynfekcyjne” muszą je rejestrować jako biobójcze. Jeśli produkt nie jest zarejestrowany w Urzędzie Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, a znajdują się na nim takie informacje, producent łamie prawo – podkreśla dr Ewa Starzyk.  

Sprawdzaj, co wprowadzasz na półki

Firma Medisept, w komunikacie rozesłanym do prasy alarmuje, że również na dystrybutorach i detalistach spoczywa odpowiedzialność za to, co wprowadzają do obrotu. „Hurtownicy, detaliści, drogerie, sieci franczyzowe, a nawet pojedyncze sklepy sprzedające preparaty odkażające są odpowiedzialne za oferowane produkty i ich wpływ na bezpieczeństwo kupującego i środowiska. Dystrybutorzy muszą szczegółowo weryfikować dokumentację przedstawianą przez oferentów, w tym aktualne pozwolenie na obrót produktem bójczym. Preparaty muszą być odpowiednio opakowane i oznakowane zgodnie z wymogami ustawowymi. Etykiety powinny zawierać informacje dotyczące zastosowania, sposobu użycia, składu, zagrożeń, środków ostrożności i pierwszej pomocy. Na opakowaniu należy też szukać nazwy podmiotu odpowiedzialnego i znaków CLP. Kluczową dostępną informacją musi być numer pozwolenia na obrót wydany przez Urząd Rejestracji Produktów Biobójczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Leczniczych” – informuje firma powołując się na zapisy dotyczące odpowiedzialności karnej wg Ustawy z dnia 9 października 2015 r. o produktach biobójczych (Dz.U.2018.2231): zgodnie z art. 45, 46 tejże ustawy podmiot udostępniający na rynku (producent, dystrybutor, sklep) produkt posiadający cechy biobójczego, który nie posiada pozwolenia na obrót lub prawidłowego oznakowania na etykiecie, podlega odpowiedzialności karnej włącznie z karą pozbawienia wolności do 2 lat. (Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 528/2012 z dnia 22 maja 2012 r. w sprawie udostępniania na rynku i stosowania produktów biobójczych (Dz. Urz. UE L 167 z 27.06.2012, str. 1, z późn. zm.)."

Jednak dr Ewa Starzyk doprecyzowuje: – Zgodnie z prawem Unii Europejskiej za produkt odpowiada podmiot (firma/osoba), który wprowadza ten produkt na rynek. Dystrybutor produktów kosmetycznych powinien podjąć działania, jeśli ma uzasadnione podejrzenie, że produkt nie jest zgodny z wymaganiami, ale nie jest podmiotem czy osobą odpowiedzialną i zwykle nie dysponuje wiedzą, aby tę zgodność ocenić. W przypadku wątpliwości dystrybutor powinien w pierwszej kolejności skontaktować się z osobą odpowiedzialną w danej firmie – mówi.

Wg. rozporządzenia 528/2012/WE w sprawie produktów biobójczych odpowiedzialność za wprowadzenie do obrotu produktów biobójczych ponosi podmiot odpowiedzialny. W przypadku produktów kosmetycznych taka firma nazywana jest osobą odpowiedzialną i również ponosi odpowiedzialność za wprowadzenie produktu do obrotu oraz za zgodność tego produktu z wymaganiami rozporządzenia kosmetycznego 1223/2009/WE.

Ewa Starzyk dodaje też, że jeśli konsumenci lub handlowcy mają wątpliwości co do jakości lub pochodzenia produktu – znajomość danej marki lub firmy może być pewnym wskazaniem, czy można jej zaufać. – Wcześniejsze, wieloletnie doświadczenie firmy w produkcji produktów z sektora szeroko pojętej chemii – np. produktów kosmetycznych, biobójczych, chemii gospodarczej itd. – może być sygnałem, że firma stosuje standardy produkcji, kontrolę jakości produktów i dba o zgodność z wymogami prawa – stwierdza Ewa Starzyk. – Oczywiście o jakości i zgodności produktu z wymaganiami świadczą także inne cechy. W przypadku wątpliwości można skonsultować się z Państwową Inspekcją Sanitarną lub organizacją branżową, np. Polskim Związkiem Przemysłu Kosmetycznego – podpowiada.  

Czytaj także: Czym różni się produkt antybakteryjny od biobójczego

Przegląd podstawowych informacji prawnych znajdziesz w: przewodniku technicznym Rozgraniczanie pomiędzy produktami kosmetycznymi o działaniu antybakteryjnym i produktami biobójczymi do dezynfekcji

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 12:35
Guardian: Tanie perfumy podbijają brytyjski rynek – co druga osoba kupiła zapachowy „dupe”
Shutterstock

Na brytyjskim rynku perfum pojawił się nowy trend, który dynamicznie zyskuje popularność – tzw. „dupe scents”, czyli tańsze odpowiedniki znanych luksusowych zapachów. Jeden z takich zapachów przypomina perfumy Baccarat Rouge 540 warte 355 funtów, a inny – Penhaligon’s Halfeti za 215 funtów. Tymczasem ceny ich imitacji zaczynają się już od 5 funtów. Według badań aż połowa brytyjskich konsumentów przyznaje, że kupiła tego typu produkt, a 33 proc. zadeklarowało chęć ponownego zakupu.

Zjawisko zyskało popularność głównie dzięki mediom społecznościowym – na TikToku hasztag #perfumedupe ma tysiące wpisów. Jednak za atrakcyjną ceną często kryją się kontrowersje prawne. Producenci oryginalnych perfum coraz częściej zwracają się do prawników o porady, jak bronić swoich formuł przed kopiowaniem. W niektórych przypadkach konkurencyjne firmy pytają nawet, jak legalnie stworzyć perfumowy „dupe”. Niestety, jak podkreślają eksperci, ochrona zapachu w świetle brytyjskiego prawa jest niemal niemożliwa – zapachów nie da się jednoznacznie opisać graficznie, a więc nie można ich zarejestrować jako znak towarowy.

Ochrony nie daje także prawo patentowe. Jak wyjaśnia Eloise Harding z kancelarii Mishcon de Reya w rozmowie z brytyjskim Guardianem, perfumy rzadko spełniają warunek „kroku wynalazczego”, niezbędnego do uzyskania patentu. Co więcej, nawet gdyby taki patent został przyznany, po 20 latach formuła staje się publiczna. Tymczasem producenci tańszych wersji perfum coraz częściej sięgają po techniki takie jak chromatografia gazowa-spektrometria mas (GCMS), by rozłożyć oryginalne zapachy na czynniki pierwsze i stworzyć ich tańsze kopie – często z użyciem mniej szlachetnych składników.

Rynek perfum w Wielkiej Brytanii osiągnął wartość 1,74 miliarda funtów w 2024 roku, a według prognoz firmy badawczej Mintel do 2029 roku przekroczy 2 miliardy. W ankiecie przeprowadzonej wśród 1 435 osób, aż 18 proc. tych, którzy jeszcze nie kupili „dupe perfum”, przyznało, że są nimi zainteresowani. Ekspertka Mintel, Dionne Officer, zauważa, że młodsze pokolenia, wychowane w czasach kryzysów gospodarczych i wszechobecnego fast fashion, nie widzą nic złego w kupowaniu imitacji. Wręcz przeciwnie – umiejętność znalezienia okazji i tańszej wersji luksusu postrzegana jest dziś jako przejaw sprytu, a nie wstydliwego kompromisu.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 09:35
Wzrost wartości perfum wycofanych z rynku – rynek kolekcjonerski profesjonalizuje się
Valeria Boltneva via Pexels

Rynek perfum vintage i wycofanych z produkcji rozwija się dynamicznie, mimo braku oficjalnych danych dotyczących jego wielkości. Mathieu Iannarilli, paryski handlarz rzadkimi zapachami, od 2007 roku specjalizuje się w poszukiwaniu unikalnych flakonów dla klientów gotowych zapłacić od 150 euro do ponad 3 000 euro za butelkę.

Jak donosi Financial Times, osoby wierne jednemu zapachowi, po jego wycofaniu czują się „osierocone zapachowo” i są gotowe na wiele, by odzyskać swoją olfaktoryczną tożsamość. Na eBayu można znaleźć ponad 50 000 wyników po wpisaniu hasła „discontinued fragrances”, a ceny potrafią być astronomiczne – Tom Ford Amber Absolute kosztuje nawet 4 300 dolarów, a Vivienne Westwood Boudoir – 2 784 dolary.

Jednym z czynników napędzających ten rynek są tzw. „flankery”, czyli limitowane wariacje klasycznych zapachów. Dla kolekcjonerów stanowią one nie lada gratkę – np. Estée Lauder Sensuous Noir z 2008 roku osiąga na eBayu cenę 265 funtów, a Thierry Mugler A*Men Pure Malt z 2009 roku przekracza 600 funtów. Do wzrostu cen przyczyniają się również zakończenia licencji zapachowych lub bankructwa marek – ceny perfum marek takich jak Vivienne Westwood czy Stella McCartney potroiły się po ich wycofaniu z rynku perfumeryjnego.

Ceny vintage’owych zapachów są windowane również przez prestiż i historię producentów. Klasyki od marek takich jak Guerlain są poszukiwane zarówno przez osoby, które chcą je nosić, jak i kolekcjonerów. Flakon Guerlain Djedi może osiągnąć wartość ponad 3 000 euro. Co więcej, zapotrzebowanie nie ogranicza się do segmentu luksusowego – przykładem może być Ultima II Sheer Scent od Revlon, który od 1990 roku pozostaje ulubionym zapachem matki krytyka mody FT, Alexandra Fury’ego, mimo że został wycofany z produkcji już na początku lat 2000.

Zmiany w regulacjach unijnych dotyczących składników kosmetycznych również miały wpływ na rynek – od początku lat 2000 wiele zapachów zostało przeformułowanych, często ku niezadowoleniu wiernych użytkowników. W efekcie rośnie popyt na starsze wersje tych samych perfum. Aimee Majoros, kolekcjonerka zapachów z Nowego Jorku, wspomina, że jej butelka Mitsouko Guerlain z lat 70. pachnie zupełnie inaczej – i lepiej – niż obecna wersja. „Najlepszy zapach, jaki kiedykolwiek poczułam, to próbka L’Air du Temps od Nina Ricci z lat 60.” – dodaje. W społeczności miłośników perfum frustracja związana z reformulacjami jest zjawiskiem powszechnym.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
25. kwiecień 2025 13:24