StoryEditor
Rynek i trendy
22.12.2020 00:00

Czy małe sklepy poradzą sobie po pandemii? [ANALIZA]

Grudzień to zdecydowanie najlepszy miesiąc dla handlu w ujęciu biznesowym. Wiele sklepów notuje corocznie rekordowe obroty ze względu na nadchodzące święta oraz Nowy Rok. Teraz jest jednak zupełnie inaczej. W wyniku niepewności związanej z koronawirusem, konsumenci kupują rzadziej, a szeroko pojęty handel przeniósł się w dużej mierze do internetu. Jaki pod tym względem będzie rok 2021? Czy mimo niesprzyjających okoliczności, małym sklepom uda się wyjść z kryzysu obronną ręką?

Jeszcze na początku bieżącego roku nic nie wskazywało na to, że handel aż tak się zmieni. Wśród głównych trendów znajdowały się konsolidacja sprzedaży detalicznej, rosnący wpływ dyskontów i nieustanny spadek liczby tradycyjnych małych sklepów. Gdy detaliści szukali sposobu na wzrost konkurencyjności, otwierając się na coraz to nowsze metody i narzędzia, świat stanął w obliczu pandemii, wymagając od nich jeszcze większej elastyczności i otwartości na zmiany – czytamy w analizie przeprowadzonej przez cyfrową platformę usług M/platform, która zrzesza  ponad 11 tys. sklepów handlu tradycyjnego na terenie całego kraju.

Według niej, po wprowadzeniu pierwszych obostrzeń w marcu, małe sklepy nieoczekiwanie zyskały na znaczeniu. Klienci doceniali lokalizację blisko domu, bezpieczeństwo i szybkość zakupów. W ciągu pierwszych czterech dni po ogłoszeniu ograniczeń, najmniejsze sklepy spożywcze zanotowały wzrost obrotów porównywalny z przedświątecznym ferworem zakupowym rok temu. Niedługo potem klienci odwiedzali sklepy coraz rzadziej i rzadziej, ale kupowali każdorazowo coraz więcej. W szczytowym okresie w kwietniu, według danych z M/platform, średnia liczba paragonów spadała nawet o 20 proc., podczas gdy średni koszyk w małych sklepach był o ponad 64 proc. wyższy niż zwykle. Tendencja umacniała się z tygodnia na tydzień po to, aby z końcem maja rozpocząć powrót do normalności, która nadeszła wraz z sezonem letnim. Jednak wraz z powrotem jesieni i kolejnej fali zachorowań na koronawirusa trend rzadszych i większych zakupów powrócił. Pierwsze sygnały pojawiły się w połowie września, kiedy to liczba paragonów zaczęła ponownie spadać, a ich średnia wartość rosnąć. Zmiany nie były już tak drastyczne jak na wiosnę, ale widoczny był taki sam trend. Na początku listopada klienci odwiedzali małe sklepy o 10 proc. rzadziej niż miesiąc wcześniej. Równocześnie rósł średni koszyk zakupowy.

– W drugim tygodniu listopada średnia wartość koszyka w małych sklepach była o 24,9 proc. wyższa niż przed pierwszą falą pandemii, a obecnie tuż przed świętami nadal utrzymuje się na tym poziomie. Jest to poziom podobny do tego z końca marca, jednak wówczas doszło do skokowego wzrostu w dwa tygodnie, a obecnie jest to skutek łagodniejszego wzrostu, który trwał sześć tygodni, a od kolejnych sześciu utrzymuje się w miarę stabilnie. Można stwierdzić, że konsumenci przekonali się, że w trudnych chwilach mogą zaufać małym sklepom i zachowują się obecnie bardziej racjonalnie niż podczas pierwszego, wiosennego lockdownu – mówi Tomasz Jasinkiewicz, wiceprezes Comp Platformy Usług, operatora M/platform.

Wielu sprzedawców nie zdoła „odrobić” przed świętami strat z poprzednich miesięcy i może zniknąć z rynku. Konsumenci mogą bowiem chcieć ograniczyć swoje wydatki na zakupy ze względu na zwiększoną skłonność do oszczędzania, wywołaną obawą o stabilność własnych przychodów.

Handel detaliczny w przyszłym roku będzie więc na pewno jeszcze bardziej wymagający niż w mijającym roku. Dla wielu sklepów wyzwaniem staje się zorganizowanie łatwego odbioru produktów dla swoich lokalnych klientów, zaproponowanie im zakupów na telefon czy wręcz zaoferowanie dowozu do domu. Po drugiej stronie łańcucha dostaw pojawiają się wyzwania związane z ciągłością zamówień od dystrybutorów i zapewnienie stabilności zaopatrzenia sklepu. Na szczęście, małe placówki szybko przystosowują się do nowych warunków i umiejętnie wykorzystują przewagi, które otwierają przed nimi nowe technologie, takie jak korzystanie z cyfrowych platform usługowych, hurtowych portali zakupowych czy aplikacji mobilnych dla konsumentów pozwalających odbierać zamówione wcześniej produkty, a nawet otrzymywać je pod drzwi, prosto z lokalnego sklepu za rogiem – czytamy w analizie M/platform.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 12:35
Guardian: Tanie perfumy podbijają brytyjski rynek – co druga osoba kupiła zapachowy „dupe”
Shutterstock

Na brytyjskim rynku perfum pojawił się nowy trend, który dynamicznie zyskuje popularność – tzw. „dupe scents”, czyli tańsze odpowiedniki znanych luksusowych zapachów. Jeden z takich zapachów przypomina perfumy Baccarat Rouge 540 warte 355 funtów, a inny – Penhaligon’s Halfeti za 215 funtów. Tymczasem ceny ich imitacji zaczynają się już od 5 funtów. Według badań aż połowa brytyjskich konsumentów przyznaje, że kupiła tego typu produkt, a 33 proc. zadeklarowało chęć ponownego zakupu.

Zjawisko zyskało popularność głównie dzięki mediom społecznościowym – na TikToku hasztag #perfumedupe ma tysiące wpisów. Jednak za atrakcyjną ceną często kryją się kontrowersje prawne. Producenci oryginalnych perfum coraz częściej zwracają się do prawników o porady, jak bronić swoich formuł przed kopiowaniem. W niektórych przypadkach konkurencyjne firmy pytają nawet, jak legalnie stworzyć perfumowy „dupe”. Niestety, jak podkreślają eksperci, ochrona zapachu w świetle brytyjskiego prawa jest niemal niemożliwa – zapachów nie da się jednoznacznie opisać graficznie, a więc nie można ich zarejestrować jako znak towarowy.

Ochrony nie daje także prawo patentowe. Jak wyjaśnia Eloise Harding z kancelarii Mishcon de Reya w rozmowie z brytyjskim Guardianem, perfumy rzadko spełniają warunek „kroku wynalazczego”, niezbędnego do uzyskania patentu. Co więcej, nawet gdyby taki patent został przyznany, po 20 latach formuła staje się publiczna. Tymczasem producenci tańszych wersji perfum coraz częściej sięgają po techniki takie jak chromatografia gazowa-spektrometria mas (GCMS), by rozłożyć oryginalne zapachy na czynniki pierwsze i stworzyć ich tańsze kopie – często z użyciem mniej szlachetnych składników.

Rynek perfum w Wielkiej Brytanii osiągnął wartość 1,74 miliarda funtów w 2024 roku, a według prognoz firmy badawczej Mintel do 2029 roku przekroczy 2 miliardy. W ankiecie przeprowadzonej wśród 1 435 osób, aż 18 proc. tych, którzy jeszcze nie kupili „dupe perfum”, przyznało, że są nimi zainteresowani. Ekspertka Mintel, Dionne Officer, zauważa, że młodsze pokolenia, wychowane w czasach kryzysów gospodarczych i wszechobecnego fast fashion, nie widzą nic złego w kupowaniu imitacji. Wręcz przeciwnie – umiejętność znalezienia okazji i tańszej wersji luksusu postrzegana jest dziś jako przejaw sprytu, a nie wstydliwego kompromisu.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 09:35
Wzrost wartości perfum wycofanych z rynku – rynek kolekcjonerski profesjonalizuje się
Valeria Boltneva via Pexels

Rynek perfum vintage i wycofanych z produkcji rozwija się dynamicznie, mimo braku oficjalnych danych dotyczących jego wielkości. Mathieu Iannarilli, paryski handlarz rzadkimi zapachami, od 2007 roku specjalizuje się w poszukiwaniu unikalnych flakonów dla klientów gotowych zapłacić od 150 euro do ponad 3 000 euro za butelkę.

Jak donosi Financial Times, osoby wierne jednemu zapachowi, po jego wycofaniu czują się „osierocone zapachowo” i są gotowe na wiele, by odzyskać swoją olfaktoryczną tożsamość. Na eBayu można znaleźć ponad 50 000 wyników po wpisaniu hasła „discontinued fragrances”, a ceny potrafią być astronomiczne – Tom Ford Amber Absolute kosztuje nawet 4 300 dolarów, a Vivienne Westwood Boudoir – 2 784 dolary.

Jednym z czynników napędzających ten rynek są tzw. „flankery”, czyli limitowane wariacje klasycznych zapachów. Dla kolekcjonerów stanowią one nie lada gratkę – np. Estée Lauder Sensuous Noir z 2008 roku osiąga na eBayu cenę 265 funtów, a Thierry Mugler A*Men Pure Malt z 2009 roku przekracza 600 funtów. Do wzrostu cen przyczyniają się również zakończenia licencji zapachowych lub bankructwa marek – ceny perfum marek takich jak Vivienne Westwood czy Stella McCartney potroiły się po ich wycofaniu z rynku perfumeryjnego.

Ceny vintage’owych zapachów są windowane również przez prestiż i historię producentów. Klasyki od marek takich jak Guerlain są poszukiwane zarówno przez osoby, które chcą je nosić, jak i kolekcjonerów. Flakon Guerlain Djedi może osiągnąć wartość ponad 3 000 euro. Co więcej, zapotrzebowanie nie ogranicza się do segmentu luksusowego – przykładem może być Ultima II Sheer Scent od Revlon, który od 1990 roku pozostaje ulubionym zapachem matki krytyka mody FT, Alexandra Fury’ego, mimo że został wycofany z produkcji już na początku lat 2000.

Zmiany w regulacjach unijnych dotyczących składników kosmetycznych również miały wpływ na rynek – od początku lat 2000 wiele zapachów zostało przeformułowanych, często ku niezadowoleniu wiernych użytkowników. W efekcie rośnie popyt na starsze wersje tych samych perfum. Aimee Majoros, kolekcjonerka zapachów z Nowego Jorku, wspomina, że jej butelka Mitsouko Guerlain z lat 70. pachnie zupełnie inaczej – i lepiej – niż obecna wersja. „Najlepszy zapach, jaki kiedykolwiek poczułam, to próbka L’Air du Temps od Nina Ricci z lat 60.” – dodaje. W społeczności miłośników perfum frustracja związana z reformulacjami jest zjawiskiem powszechnym.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
25. kwiecień 2025 16:35