StoryEditor
Rynek i trendy
26.05.2021 00:00

Polacy coraz pewniej czują się w sklepach. Mija niepokój związany z COVID-19

Po nerwowym okresie wywołanym wzrostem zachorowań na przełomie marca i kwietnia oraz wprowadzeniem trzeciego lockdownu, wśród polskich konsumentów nastąpiło wyraźne uspokojenie nastrojów i obaw. Pokazuje to opracowany przez Deloitte indeks niepokoju, który w ciągu miesiąca spadł o 18 p.p. Większy spadek indeksu w Polsce odnotowano wcześniej tylko raz – w grudniu 2020 r.

Polska nadal jest dość wysoko, bo na szóstym miejscu na świecie w indeksie niepokoju opracowywanym przez Deloitte.  

– To jednak zdecydowanie lepszy wynik niż miesiąc temu, gdy przed nami były tylko Indie i Chile. W Europie bardziej od nas zaniepokojeni są Włosi. Bez wątpienia przyczyną polepszenia nastrojów jest powiększające się grono zaszczepionych i spadek liczby zachorowań. Podobny trend widać zresztą w całej Europie. Wszystkie badane przez nas kraje w regionie odnotowały spadki indeksu niepokoju. Największe Polska i Irlandia – po 18 p.p. oraz Francja – 14 p.p. – mówi Michał Tokarski, partner, lider sektora dóbr konsumenckich w Polsce, Deloitte.

W perspektywie globalnej, niezmiennie od początku badania najniższy poziom niepokoju wywołanego pandemią jest w Niemczech – -30 proc. (-4 p.p.). Na drugim końcu skali są Indie, gdzie indeks niepokoju wynosi aż 40 proc. To drugi najwyższy wynik w tym kraju i na świecie w historii badania Deloitte.

Po sporych i dość gwałtownych spadkach poczucia bezpieczeństwa w konsumenckich aktywnościach w kwietniu, maj przyniósł wyraźny odwrót tendencji, a Polacy coraz pewniej czują się w miejscach takich, jak sklep czy salon fryzjerski. Aż po 9 p.p. przybyło konsumentów, którzy nie mają obaw związanych z robieniem zakupów w sklepach stacjonarnych (56 proc.), czuliby się bezpiecznie podczas pobytu w hotelu (46 proc.) czy wizyty np. u dentysty lub fryzjera (52 proc.).

Co więcej, liczba Polaków, którzy czują się bezpiecznie korzystając właśnie z usług wymagających bezpośredniego kontaktu oraz tych, którzy bez obaw zatrzymaliby się w hotelu, jest najwyższa w historii badania polskich konsumentów.

O 5 p.p. wzrosła także liczba konsumentów, którzy czują się bezpiecznie w restauracjach (42 proc.). Prawie jedna trzecia z nas nie ma natomiast obaw przed podróżą samolotem, a ponad jedna czwarta bez obaw wybrałaby się na masowe wydarzenie, takie jak koncert czy mecz.

Od lutego eksperci Deloitte odnotowują nieznaczne wahnięcia trendu dotyczącego kupowania na zapas. W najnowszej edycji badania 40 proc. polskich respondentów przyznaje się do kupowania więcej, niż są w stanie zużyć na bieżąco, a więc o 2 p.p. mniej niż miesiąc temu. To wciąż najwyższy wynik wśród europejskich państw, niemniej Polacy przestają być europejskim liderem w tej materii, bo tak samo odpowiedziało również 40 proc. Niemców, Włochów i Holendrów.

Minimalnie spadła w ciągu miesiąca popularność tzw. trendu convenience. Eksperci zauważają prawidłowość pomiędzy liczbą chętnych do płacenia za wygody podczas zakupów, a ogólnym poziomem obaw. Razem z rosnącym poczuciem bezpieczeństwa, zmniejsza się nasza skłonność do płacenia na przykład za dostawę zakupów do domu. Dziś pośród osób decydujących się zapłacić więcej za wygody, jest po równo tych, którzy robią to z myślą o ochronie swojego zdrowia jak i tych, którzy chcą zaoszczędzić czas (po 53 proc.).

Najnowsza edycja badania Global State of the Consumer Tracker pokazuje, że na atrakcyjności tracą lokalni producenci. Chętniej niż od innych kupuje od nich 46 proc. ankietowanych Polaków – najmniej w historii badania. Podobnie jak w przypadku firm odpowiedzialnych społecznie. Tylko 34 proc. ankietowanych wybiera produkty firm, które w ich opinii odpowiednio zareagowały na kryzys.

Badanie pokazało jednak, że Polacy znów polują na okazje.

– Prawie połowa z nas przyznaje, że jest gotowa kupić rzecz, której w danej chwili nie potrzebuje, jeśli trafi na atrakcyjną cenę. To wzrost o 4 p.p. od początku kwietnia, kiedy odpowiedziało tak najmniej polskich ankietowanych w historii badania. Do poszukiwania korzystnych cen przyznaje się tyle samo Brytyjczyków, połowa Niemców i aż 54 proc. Irlandczyków, co dowodzi, że słabości do okazyjnych cen nie można łączyć z poziomem zamożności danego kraju – podsumowuje Michał Tokarski.

Najnowsza edycja badania Global State of the Consumer Tracker była 18. globalnie i 15., w której wzięli udział konsumenci z Polski. W sumie eksperci Deloitte przebadali 18 krajów, oprócz Polski byli to mieszkańcy Australii, Kanady, Chin, Francji, Niemiec, Indii, Irlandii, Włoch, Japonii, Meksyku, Holandii, Korei Południowej, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Chile oraz RPA. Badanie zostało przeprowadzone na przełomie kwietnia i maja.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 12:35
Guardian: Tanie perfumy podbijają brytyjski rynek – co druga osoba kupiła zapachowy „dupe”
Shutterstock

Na brytyjskim rynku perfum pojawił się nowy trend, który dynamicznie zyskuje popularność – tzw. „dupe scents”, czyli tańsze odpowiedniki znanych luksusowych zapachów. Jeden z takich zapachów przypomina perfumy Baccarat Rouge 540 warte 355 funtów, a inny – Penhaligon’s Halfeti za 215 funtów. Tymczasem ceny ich imitacji zaczynają się już od 5 funtów. Według badań aż połowa brytyjskich konsumentów przyznaje, że kupiła tego typu produkt, a 33 proc. zadeklarowało chęć ponownego zakupu.

Zjawisko zyskało popularność głównie dzięki mediom społecznościowym – na TikToku hasztag #perfumedupe ma tysiące wpisów. Jednak za atrakcyjną ceną często kryją się kontrowersje prawne. Producenci oryginalnych perfum coraz częściej zwracają się do prawników o porady, jak bronić swoich formuł przed kopiowaniem. W niektórych przypadkach konkurencyjne firmy pytają nawet, jak legalnie stworzyć perfumowy „dupe”. Niestety, jak podkreślają eksperci, ochrona zapachu w świetle brytyjskiego prawa jest niemal niemożliwa – zapachów nie da się jednoznacznie opisać graficznie, a więc nie można ich zarejestrować jako znak towarowy.

Ochrony nie daje także prawo patentowe. Jak wyjaśnia Eloise Harding z kancelarii Mishcon de Reya w rozmowie z brytyjskim Guardianem, perfumy rzadko spełniają warunek „kroku wynalazczego”, niezbędnego do uzyskania patentu. Co więcej, nawet gdyby taki patent został przyznany, po 20 latach formuła staje się publiczna. Tymczasem producenci tańszych wersji perfum coraz częściej sięgają po techniki takie jak chromatografia gazowa-spektrometria mas (GCMS), by rozłożyć oryginalne zapachy na czynniki pierwsze i stworzyć ich tańsze kopie – często z użyciem mniej szlachetnych składników.

Rynek perfum w Wielkiej Brytanii osiągnął wartość 1,74 miliarda funtów w 2024 roku, a według prognoz firmy badawczej Mintel do 2029 roku przekroczy 2 miliardy. W ankiecie przeprowadzonej wśród 1 435 osób, aż 18 proc. tych, którzy jeszcze nie kupili „dupe perfum”, przyznało, że są nimi zainteresowani. Ekspertka Mintel, Dionne Officer, zauważa, że młodsze pokolenia, wychowane w czasach kryzysów gospodarczych i wszechobecnego fast fashion, nie widzą nic złego w kupowaniu imitacji. Wręcz przeciwnie – umiejętność znalezienia okazji i tańszej wersji luksusu postrzegana jest dziś jako przejaw sprytu, a nie wstydliwego kompromisu.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 09:35
Wzrost wartości perfum wycofanych z rynku – rynek kolekcjonerski profesjonalizuje się
Valeria Boltneva via Pexels

Rynek perfum vintage i wycofanych z produkcji rozwija się dynamicznie, mimo braku oficjalnych danych dotyczących jego wielkości. Mathieu Iannarilli, paryski handlarz rzadkimi zapachami, od 2007 roku specjalizuje się w poszukiwaniu unikalnych flakonów dla klientów gotowych zapłacić od 150 euro do ponad 3 000 euro za butelkę.

Jak donosi Financial Times, osoby wierne jednemu zapachowi, po jego wycofaniu czują się „osierocone zapachowo” i są gotowe na wiele, by odzyskać swoją olfaktoryczną tożsamość. Na eBayu można znaleźć ponad 50 000 wyników po wpisaniu hasła „discontinued fragrances”, a ceny potrafią być astronomiczne – Tom Ford Amber Absolute kosztuje nawet 4 300 dolarów, a Vivienne Westwood Boudoir – 2 784 dolary.

Jednym z czynników napędzających ten rynek są tzw. „flankery”, czyli limitowane wariacje klasycznych zapachów. Dla kolekcjonerów stanowią one nie lada gratkę – np. Estée Lauder Sensuous Noir z 2008 roku osiąga na eBayu cenę 265 funtów, a Thierry Mugler A*Men Pure Malt z 2009 roku przekracza 600 funtów. Do wzrostu cen przyczyniają się również zakończenia licencji zapachowych lub bankructwa marek – ceny perfum marek takich jak Vivienne Westwood czy Stella McCartney potroiły się po ich wycofaniu z rynku perfumeryjnego.

Ceny vintage’owych zapachów są windowane również przez prestiż i historię producentów. Klasyki od marek takich jak Guerlain są poszukiwane zarówno przez osoby, które chcą je nosić, jak i kolekcjonerów. Flakon Guerlain Djedi może osiągnąć wartość ponad 3 000 euro. Co więcej, zapotrzebowanie nie ogranicza się do segmentu luksusowego – przykładem może być Ultima II Sheer Scent od Revlon, który od 1990 roku pozostaje ulubionym zapachem matki krytyka mody FT, Alexandra Fury’ego, mimo że został wycofany z produkcji już na początku lat 2000.

Zmiany w regulacjach unijnych dotyczących składników kosmetycznych również miały wpływ na rynek – od początku lat 2000 wiele zapachów zostało przeformułowanych, często ku niezadowoleniu wiernych użytkowników. W efekcie rośnie popyt na starsze wersje tych samych perfum. Aimee Majoros, kolekcjonerka zapachów z Nowego Jorku, wspomina, że jej butelka Mitsouko Guerlain z lat 70. pachnie zupełnie inaczej – i lepiej – niż obecna wersja. „Najlepszy zapach, jaki kiedykolwiek poczułam, to próbka L’Air du Temps od Nina Ricci z lat 60.” – dodaje. W społeczności miłośników perfum frustracja związana z reformulacjami jest zjawiskiem powszechnym.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
25. kwiecień 2025 13:40