StoryEditor
Wywiady
27.02.2012 01:43

Monika Wątorek, Coty Polska: Pięknie być sobą, po prostu

Monika Wątorek, szefowa teamu trenerów marek makijażowych i zapachowych Coty Polska / fot. GM Studio
Monika Wątorek, szefowa teamu trenerów marek makijażowych i zapachowych Coty Polska. Jedna z pierwszych wizażystek w Polsce. Uczennica Sergiusza Osmańskiego z prekursorskiego zespołu, który wprowadzał na polski rynek markę Margaret Astor. Zabiera nas w osobistą podróż w przeszłość. Opowiada o swojej pasji, o zawodzie makijażysty i o tym, dlaczego czasem więcej dostaje on od ludzi, niż może im dać.

Jesteś jedną z pierwszych osób, które w Polsce profesjonalnie zajmowały się wizażem. Pod skrzydłami Sergiusza Osmańskiego, dziś dyrektora artystycznego Sephory, tworzyliście zespół makijażystów Margaret Astor. Pierwszy tego typu w Polsce. Wówczas nikt nie znał pojęcia wizażysta...

Pamiętam te czasy doskonale. Był to jeden z najwspanialszych momentów w moim życiu. Rodziło się wówczas coś zupełnie nowego, co było inspiracją dla innych i w czym mogłam czynnie brać udział. Przepiękne, naturalne, autentyczne, wypełnione masą pozytywnej energii! To było przeznaczenie, że znalazłam się w tym miejscu i w tym czasie, dziś jestem przekonana – tak się musiało stać.

Czy Sergiusz Osmański był Twoim mistrzem, ukształtował Cię zawodowo?

Oczywiście. Sergiusz mówił, że jestem samorodnym talentem. On dostrzegł we mnie to „coś” i dał mi szansę. Spotkałam się z nim po raz pierwszy 15 lat temu, kiedy przyjechałam do Warszawy ubiegać się o pracę i wziąć udział w czymś w rodzaju konkursu na wizażystę marki Margaret Astor. Byłam wtedy bardzo przestraszoną i niepewną siebie osobą, aczkolwiek czułam, że to jest właśnie ta droga, którą powinnam pójść. Więc pojechałam, mimo że pracowałam w Bydgoszczy, w zupełnie innej branży, mimo że naraziłam się na różnego rodzaju przykrości przez swoją „ucieczkę” do Warszawy. Pojechałam z pełną premedytacją i przekonaniem, że musi mi się udać. I udało się!

O Sergiuszu wcześniej czytałam tylko artykuły, widziałam jego twarz w różnych pismach i wydawał mi się postacią nieosiągalną, kimś kto jest wyjątkowy, niesamowity i na pewno inny od wielu ludzi. Tymczasem okazał się bardzo sympatycznym, bardzo fajnym człowiekiem, pełnym ciepła i chęci pomocy. Zresztą nie tylko mnie on inspirował, nie tylko mnie wypromował. W owym czasie my wszystkie, chyba kilkadziesiąt w Polsce, byłyśmy takimi jego „dziećmi”, które on wykształcił i posłał w drogę, w świat.

Wiesz jak Sergiusz wspomina pierwsze spotkanie z Tobą?... Kreatywna, odważna, twórcza a nie odtwórcza, pełna energii charakterystycznej dla samouków.

No widzisz, nie kłamałam (śmiech).

Mówi, że tą energią, otwartością, chęcią tworzenia go urzekłaś i byłaś jego „czarnym koniem” – dołączyłaś jako ostatnia do grupy najzdolniejszych dziewczyn. Co cię zainspirowało do tego, by na to spotkanie do niego pojechać? Po prostu poczułaś, że chcesz od teraz zajmować się robieniem makijaży?

Tak. Byłam zafascynowana samym sposobem upiększania poprzez make-up przede wszystkim siebie i koleżanek z najbliższego otoczenia (śmiech). Okazało się, że mam talent, lekką rękę, wyobraźnię, że umiem ze sobą łączyć kolory, a przede wszystkim, że sprawia mi to twórczą radość. Fantastyczny dla mnie w tym zawodzie był – do czego czasem tęsknię, bo już nie jestem aktywną makijażystką – krótki czas oczekiwania na efekt pracy. To jest raptem pół godziny i widzisz radość w oczach osoby, która przegląda się w lusterku i mówi: „Boże… to ja?! Nieprawdopodobne. Jak pani to uczyniła? Czy ja mogę panią wynająć na zawsze?”. To były takie momenty, które dały mi bardzo dużo radości, ale również czegoś, czego młoda kobieta potrzebuje, szczególnie taka jak ja wówczas – naprawdę w siebie nie wierzyłam, wydawało mi się, że jestem prowincjonalną dziewczyną, która niewiele potrafi – pewności siebie. Dostałam tę pewność siebie od ludzi.

Sergiusz, który wprowadzał mnie w tajniki zawodu wizażysty pozwolił mi iść za moim głosem intuicji. Nigdy nie usłyszałam od niego, że mam coś zrobić inaczej. To jest wielka sztuka – nie tworzyć kopii siebie, nie podstawiać innych ludzi do określonego wzoru. Warto dać im swobodę podjęcia własnych decyzji. Gdy pozwoli się ludziom iść zgodnie z własnym sumieniem, również w pracy zawodowej, na ogół się na nich nie zawodzi. Odwdzięczają się za to, że się w nich uwierzyło, że nikt nie chce ich zmienić na siłę.

Pamiętasz dziewczyny, z którym pracowałaś w tym pierwszym zespole wizażystów? Sergiusz podał mi parę nazwisk.

Słucham (śmiech).

Asia Waszkuć…

Do dziś mamy kontakt!

Ilona Spychalska…

Do dziś mamy kontakt!

Ela Wojtas…

Doskonale pamiętam.

Ula Iwanik…

Och, z tą dziewczyną doskonale się imprezowało! (śmiech)

Danka…

Śmigielska z Olsztyna. Pamiętam doskonale.

Wspominacie sobie razem tamte czasy?

Zawsze, gdy uda nam się spotkać. A ile jest śmiechu!

To musiała być rzeczywiście grupa pozytywnie zakręconych ludzi.

Byliśmy najlepsi.

Po prostu. Bez fałszywej skromności.

A co tam! (śmiech) Tworzyliśmy team, z którego wchodzące na rynek inne marki czerpały przykład. Byliśmy inspiracją, pierwowzorem, zespołem, który działał sprawnie i z olbrzymimi sukcesami! To były czasy potężnych zwyżek sprzedaży i promocji marki w taki sposób, że dawała poczucie luksusu, była rozpoznawana i kochana. Dzięki nam. Dzięki innym czynnikom też, ale zespół wizażystów, wtedy bardzo liczny, codziennie pracował aktywnie podczas pokazów na różnego rodzaju eventach, targach, w sklepach. Margaret Astor uczestniczyła we wszystkim, co miało wymiar medialny. Nasza praca przyczyniła się do potężnego sukcesu tej marki.

Podobno na targach kosmetycznych ustawiały się do Was ogromne kolejki, dochodziło do bójek pomiędzy mężczyznami, którzy pełnili rolę „kolejkowych” i wstawiali się za swoimi partnerkami.

Tak właśnie było (śmiech). W owych czasach wizażysta był gwiazdą i częścią kolorowego świata fleszy i VIP-ów, do którego przeciętny człowiek nie miał dostępu. Organizowaliśmy różne wydarzenia bądź w nich partycypowaliśmy i dla wszystkich, którzy w nich uczestniczyli byliśmy namiastką tego świata, przepustką do czegoś nieznanego, tajemniczego i pożądanego. Kiedy patrzyłam z perspektywy sceny, na której pracowaliśmy, widziałam kolejki ciągnące się po horyzont, a do tego miałam świadomość, że kobiety, które siadają przede mną na krzesełku przestały kilka godzin tylko po to, abym im pomalowała rzęsy i usta, żebym z nimi przez chwilę porozmawiała i wypisała „receptę” na najodpowiedniejsze kosmetyki. Ludzie się przepychali, kłócili, panowie fotografowali swoje partnerki i każdy użyty do makijażu kosmetyk. To było coś nieprawdopodobnego!

A te historie o paniach, które przychodziły, żeby im tylko coś poprawić w makijażu zrobionym przez Was dwa-trzy dni wcześniej?

Wtedy jeszcze świadomość na temat demakijażu i pielęgnacji twarzy była – delikatnie mówiąc – na średnim poziomie (śmiech). Faktycznie panie pojawiały się dzień lub dwa dni później prosząc, żeby im tylko poprawić makijaż, bo spały i troszkę się odgniotły, albo rozmazały. Pamiętam nawet kilka sławnych osób, które tak czyniły, ale nie będę przytaczać żadnych nazwisk (śmiech).

Zastanawiam się, czy dziś jesteśmy w stanie tak się czymś zachwycić, entuzjazmować jak te dziewczyny stojące w kolejce po makijaż i jak Wy – spełniający ich marzenia o wielkim świecie.

Jest inaczej, ale to nie znaczy gorzej. Jest inaczej, bo musiało się tak stać, bo wtedy gdy marka Margaret Astor wchodziła do Polski to były początki wolnego rynku, wolnych mediów, dostępności do rzeczy materialnych. Społeczeństwo było zgłodniałe wszelkich nowości. Kobiety były niedoświadczone w zakresie pielęgnacji urody. Po kilkunastu latach to się musiało zmienić. Nie wydarzył się żaden kataklizm, który mógłby zahamować ten naturalny rozwój.

Dziś Polki jako konsumentki są niezwykle świadome, wyedukowane, polemizujące, zadające trafne pytania. Mają ogromne pojęcie o kosmetykach i ich możliwościach. Trzeba być dziś świetnym specjalistą, by być dla nich autorytetem. Zadanie jest znacznie trudniejsze, niż my mieliśmy wówczas. Ale entuzjazm, o który pytasz na szczęście jest. Dzisiejsze kobiety tak samo chcą być piękne, chcą wiedzieć jak najwięcej na temat swej urody i sposobów makijażu, szczególnie gdy vis a vis mają właściwą osobę do zadawania pytań.

Wchodząc na polski rynek marka Margaret Astor pozycjonowana była wizerunkowo wyżej, niż na świecie.

W sklepach nie było nic. Kiedy Margaret Astor pojawiła się w pełnym asortymencie, za polskie złotówki, a nie dolary – wcześniej była dostępna tylko w Peweksie – a na dodatek wspierała ją rzesza wizażystów, była rzeczywiście postrzegana bardzo luksusowo. To było naturalne zjawisko, odruch rynku, który musiał się zapełnić, potrzebował marek. Ten proces trochę trwał i też oczywiste było, że po pewnym czasie to bardzo wysokie pozycjonowanie będzie się leciutko obniżało, z racji chociażby tego, że konkurencja miała równe prawo wejść na ten rynek i również postawić swoje kosmetyki obok Margaret Astor. To nie oznacza, że produkt pod marką Astor stracił na jakości, jest ona nawet lepsza – bo przecież cały czas trwa technologiczny postęp – tylko wybór jest większy. I zmieniliśmy się jako konsumenci.

Podobno, gdy te kilkanaście lat temu pojawialiście się w sklepach, by przeprowadzić pokazy makijażu, to strzelały korki od szampana.

No tak (śmiech). To były wydarzenia ogłaszane w lokalnych mediach, pojawiali się dziennikarze, lokalne telewizje, przedstawiciele rozgłośni radiowych. Postawały relacje, programy, wywiady, zdjęcia. „Spójrz na siebie okiem wizażysty”, „Poznaj swoje piękno prawdziwe” – takimi tytułami opatrywane były artykuły w prasie i nasze zdjęcia. A gdy pojawiał się Sergiusz następował prawdziwy szał. Wszędzie błyskały flesze. Sklepy były udekorowane balonikami, wykładano – i to nie jest żart – dywaniki przed wejście (śmiech). Właściciele sklepów przygotowywali się na przyjęcie ekipy wizażystów, ale przede wszystkim chodziło o to, żeby konsument miał pewność, że tego dnia, w tym miejscu, dzieje się coś absolutnie wyjątkowego.

Jak oceniasz z tamtej perspektywy dzisiejszą współpracę z właścicielami sklepów kosmetycznych?

Wciąż, po tylu latach, w sklepach jest popyt na tego rodzaju wydarzenia, choć organizuje je większość firm kosmetycznych. Przeprowadzamy je nieco inaczej, łączymy np. promocje zapachów z promocjami kosmetyków kolorowych, bo okazuje się, że jedno dopełnia drugie. Wciąż można tworzyć coś ciekawego dla konsumentów, co zarazem przynosi korzyści punktowi sprzedaży.

Organizowaliśmy i będziemy organizować szkolenia i pokazy. Chciałabym jedynie, aby właściciele sklepów mieli większą świadomość, że skoro dostają od nas tego rodzaju narzędzia, to warto z nich korzystać i kształcić personel. Bardzo mi zależy, aby również pracownicy sklepów mogli się uczyć. Wiem, że często chcą, ale nie mogą, bo nie ma zezwolenia od właścicieli lub kierownictwa sklepu. W mojej opinii jest to największy błąd i największa krzywda jaką można zrobić własnym pracownikom, bo to że ich nie będzie kilka godzin w pracy, nijak się ma do tego, jaką korzyść ich wiedza ze szkolenia przynosi temu punktowi sprzedaży. Tylko wyedukowany personel jest w stanie sprzedawać kosmetyki właściwie i zatrzymać przy sklepie klienta wdzięcznego za poradę i polecenie właściwego produktu.

Kiedyś byłaś uczennicą mistrza, dziś jesteś mistrzem dla innych. Kierujesz zespołem trenerów marek beauty – makijażowych oraz zapachowych semiselektywnych i prestiżowych z portfolio Coty. Trenerzy z kolei kształcą makijażystów i konsultantów. Co starasz się przekazać ludziom ze swojego zespołu? Kim musi być wizażysta? Sprawnym rzemieślnikiem, artystą, a może terapeutą, który leczy duszę, choć dba o ciało?

Makijażysta jest terapeutą, powiernikiem, kimś, kto staje się bardzo szybko bliskim temu drugiemu człowiekowi. Na chwilę, później to uczucie znika, ale w danym momencie jest to relacja wręcz intymna, więc można sobie wyobrazić, ile potrzeba delikatności i… dobroci mieć w sobie, żeby kilkadziesiąt osób dziennie obdarować samymi pozytywnymi wibracjami. To jeden filar, a drugi – to profesjonalizm, umiejętności stricte związane z zawodem, czyli wykonywanie odpowiednich makijaży, dzięki znajomości technik, produktów, orientacji w kolorystyce.

Połączenie tego wszystkiego co wymieniłam daje potężną siłę, która w finale prowadzi również do sprzedaży produktu. Właściwego produktu. Tu nie chodzi o „wciskanie” czegokolwiek, tylko o to, by kupujący wyszedł ze sklepu z absolutnym przekonaniem, że jest to ten właściwy kosmetyk i cieszył się nim przez długie tygodnie, a potem wrócił po kolejny produkt i kolejną poradę. To się wydaje proste, ale jest piekielnie trudne. Do tego trzeba mieć bowiem odpowiednie uwarunkowania, pewien rys psychologiczny, skłonność do bycia otwartym wobec ludzi, do lubienia ich. Ktoś kto nie lubi ludzi nie powinien wykonywać tego zawodu, bo wcześniej czy później to wyjdzie, namnożą się problemy, będzie zmęczony i niezadowolony ze swojej pracy. Staram się rekrutować do swojego zespołu osoby, które mają odpowiednie predyspozycje. Nawet jeśli są niedoświadczone, brakuje im technicznych umiejętności, ale płynie z nich pozytywna energia, daję im szansę.

Warsztatu można się nauczyć, ale dobroć trzeba mieć w sobie...

Dokładnie tak. Nie jest łatwo oddać się w ręce drugiej, nieznajomej przecież osoby, zaufać jej. Bardzo często bliscy ludzie nie widzą nas w takim stanie au naturel, jak makijażysta. Proszę sobie to tylko wyobrazić! To jest uczucie i sytuacja porównywalna do wizyty u lekarza.

Pomyślałam o barierach związanych z dotykaniem drugiej osoby.

Słusznie. Są różni ludzie, nie zawsze z idealną cerą. Wygląd nie może ich dyskwalifikować, nie można odmówić im porady, nie wolno wytyczać żadnych granic. Pamiętam ze swojego doświadczenia sprzed wielu lat, jak przyszła do mnie pani bardzo mocno okaleczona po wypadku. Miała trwale zdeformowaną twarz, blizny po poparzeniach, trudne z punktu widzenia makijażysty do zakamuflowania. Kontakt z tą osobą to był moment mistyczny.

Myślałam: „Ona do mnie przyszła, naraziła się na moją reakcję i ludzi, którzy ją obserwują w sklepie. Przeszła samą siebie! Jaką musi mieć w sobie wielką odwagę, że udało jej się ten krok uczynić”. Była przepiękną od wewnątrz osobą, pogodzoną z pewnymi sytuacjami, które się w jej życiu wydarzyły, ale chcącą poczuć się jak inne kobiety. Chciała pomalować rzęsy, usta… Zaprzyjaźniłyśmy się i przychodziła na każdy pokaz. Chciałam ją spotykać za każdym razem. Ona dawała więcej mnie, niż ja jej. Takie momenty, emocje, pozostają w pamięci do końca życia. Są najpiękniejsze. Czy można chcieć coś więcej od zawodu, że wprowadza cię w taki stan?...

Czy masz swoją definicję piękna?

Nie. Nie ma definicji piękna. Wszyscy są piękni na swój sposób.

Zapytam inaczej. Co Cię w ludziach zachwyca?

Autentyczność, oryginalność, nietuzinkowość. Zachwyca mnie piękno, które nie podlega szablonom, nie jest nazwane, zmierzone, określone, tylko charakteryzuje się czymś wyjątkowym. To jest czasami taki drobiazg, mimika, zmrużenie powiek, rozszerzenie nozdrzy w specyficzny sposób. Fascynuje mnie właśnie ta indywidualność i odrębność. Uwielbiam to co jest inne, nieszablonowe, może nawet niepokojące. Każdy z nas ma w sobie coś takiego, co sprawia, że jest tym, kim jest. I to jest właśnie wspaniałe. Po prostu – jak pięknie być sobą! (śmiech)

Jak pięknie być sobą?

Ja pielęgnuję dziecko, które mam w sobie. Ufność, otwartość do świata i drugiego człowieka, jaką posiadają dzieci, jest najcenniejszym darem. Zapominamy o tym. W drodze dorastania, dojrzewania i zbierania doświadczeń ubieramy się w niepewność, ograniczenia, nieufność. Coraz bardziej się boimy, mniej chcemy, odgradzamy się. To nas gubi, sprowadza na manowce.

Ja...jak kocham to na zabój, tak samo jest z przyjaźniami, z pracą. Czerpię z życia, ile się da, nawet jak mnie kopie po kostkach. Zostawiam w sobie najlepsze wspomnienia, chwile, jestem o nie bogatsza. Myślę, że gdybyśmy mieli w sobie więcej dziecięcej spontaniczności, bylibyśmy dla siebie lepsi. Nie zamykajmy się tak szczelnie w tej dorosłości. Absolutna i stuprocentowa dorosłość to najgorszy stan, jaki człowiek może sam na siebie sprowadzić. 

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Wywiady
06.11.2025 12:58
Sylwia Gołębiewska, Highlander Enterprise: Obserwujemy narodziny segmentu „high-tech beauty”
Sylwia Gołębiewska, wiceprezeska zarządu Highlander Enteprise S.A.Highlander Enterprise

Grafen – materiał, który jeszcze niedawno kojarzył się z laboratoriami fizyków i przemysłem kosmicznym – coraz śmielej wkracza do branży beauty. O jego właściwościach, zastosowaniach w lakierach hybrydowych i narodzinach segmentu „high-tech beauty” opowiada Sylwia Gołębiewska, wiceprezeska zarządu Highlander Enteprise S.A.

Wielu osobom grafen nadal kojarzy się raczej z laboratoriami fizyków niż z salonem manicure, od kilku lat słyszymy, że odmieni elektronikę. Jak Pani tłumaczy, że ten „materiał przyszłości” znalazł zastosowanie w kosmetyce i akurat w lakierach do paznokci?

Rzeczywiście, grafen to zaawansowany materiał, którego własności nadal są przedmiotem badań  laboratoriów badawczych i aplikacji w świecie zaawansowanej elektroniki, czy zastosowań kosmicznych. To materiał, który naukowcy nie bez powodu określają mianem „materiału przyszłości” – jego właściwości są wyjątkowe. Grafen stanowi pojedynczą warstwę atomów węgla o strukturze plastra miodu, cechującą się niezwykłą wytrzymałością mechaniczną, elastycznością i lekkością. Jednym z jego już ugruntowanych z powodzeniem zastosowań są powłoki antykorozyjne, farby i lakiery stosowane m.in. w przemyśle samochodowym. 

To właśnie lakiery stanowią bezpośredni styk z branżą beauty. W obszarze stylizacji paznokci – stale poszukujemy innowacyjnych materiałów, które pozwalają połączyć walory estetyczne z trwałością i bezpieczeństwem. Lakier czy baza do paznokci to w swojej istocie cienka, ochronna powłoka. Na przestrzeni lat, aby uzyskać efektowne paznokcie, wykorzystywano szereg rodzajów materiałów kompozytowych na bazie akryli, polimerów, oraz różnych niejednokrotnie uczulających dla użytkowniczek i szkodliwych dla pracowników substancji. Wykorzystanie grafenu w tego typu produktach było naturalnym krokiem rozwojowym. Dzięki niemu uzyskujemy formuły bardziej  odporne na uszkodzenia, elastyczne i stabilne kolorystycznie.

image
Naukowczyni drukująca testowy tusz grafenowy w fabryce przetwarzającej grafen
Connect Images - Curated

To pokazuje, jak technologie wywodzące się z obszaru zaawansowanych badań naukowych mogą zostać skutecznie zaadaptowane w sektorze kosmetycznym, podnosząc standard i trwałość produktów codziennego użytku. Grafen jest doskonałym przykładem synergii między nauką a biznesem – technologii, która realnie przekłada się na wartość dodaną dla marek, salonów i ich klientów.

Jakie konkretne właściwości grafenu i w jaki sposób przekładają się one na trwałość, bezpieczeństwo czy komfort pracy stylistów?

Grafen charakteryzuje się wieloma wartościowymi właściwościami, które mają praktyczne znaczenie dla stylistów i ich klientek.

Po pierwsze – wytrzymałość mechaniczna i elastyczność. Grafen jest jednym z najbardziej wytrzymałych materiałów na świecie, ale też bardzo cienkim i elastycznym. W lakierach do paznokci działa jak mikrosiatka wzmacniająca – zwiększa odporność na pękanie, ścieranie i odpryski. Dzięki temu stylizacja utrzymuje się dłużej w idealnym stanie, a stylistki mogą mieć pewność, że efekt ich pracy będzie trwalszy.

Po drugie – ochrona przed promieniowaniem UV i stabilność koloru. Grafen skutecznie pochłania promieniowanie UV, dzięki czemu powłoka lakieru jest mniej podatna na blaknięcie czy żółknięcie. To ważne z perspektywy klientki, która oczekuje, że manicure pozostanie intensywny i połyskujący przez dłuższy czas.

Po trzecie – komfort i bezpieczeństwo. Przy odpowiednim przygotowaniu do użycia, grafen może być materiałem biokompatybilnym, nietoksycznym i bezpiecznym w aplikacji. Co więcej, jego struktura może wspierać ograniczenie rozwoju drobnoustrojów na powierzchni paznokcia,co zwiększa bezpieczeństwo usługi w salonie kosmetycznym. Dla stylistki oznacza to produkt, który nie tylko dobrze się rozprowadza, ale również ułatwia codzienną pracę – mniej poprawek, oraz reklamacji.

Wszystkie wymienione wcześniej właściwości grafenu zostały uwzględnione przy tworzeniu naszego nowego produktu marki 8belle – bazy hybrydowej do paznokci. Baza została opracowana tak, aby wzmacniała strukturę płytki paznokcia, zwiększała trwałość stylizacji, a jednocześnie posiadała właściwości antybakteryjne, co podkreśla zarówno aspekt wytrzymałości, jak i bezpieczeństwa.

image
Grafen wzbogacony tlenkiem żelaza, obraz HRTEM
Daniel Ramirez-Gonzalez

Dla stylistów oznacza to realną wartość: łatwiejszą aplikację, dłuższe utrzymanie manicure w idealnym stanie oraz możliwość zaoferowania klientce produktu o standardzie premium. W połączeniu z odpowiednią techniką aplikacji, grafen w tym produkcie staje się nie tylko innowacyjnym składnikiem, lecz narzędziem, które realnie podnosi jakość usługi i komfort pracy w salonie.

„Grafenowe kropki kwantowe to nanocząstki grafenu...”. Dla laika to brzmi jak magiczne zaklęcie. Czy klienci profesjonalni są gotowi zrozumieć i docenić wartość tak „technologicznego” kosmetyku, czy raczej trzeba ich edukować?

Branża beauty, nawet ta profesjonalna, przez długi czas opierała się głównie na tradycyjnych pojęciach i składnikach – takich jak keratyna, proteiny czy witaminy. Słowa „nanocząstki” czy „kwantowe” rzeczywiście mogą brzmieć obco i budzić pewną ostrożność.

Z drugiej strony – widzimy, że coraz więcej stylistów i salonów jest otwartych na nowoczesne technologie, jeśli stoją za nimi konkretne korzyści. Wielość pochodnych akrylu i szeregu polimerów testowanych w obszarze stylistyki paznokci testowanych na przestrzeni lat pokazuje wielką otwartość branży na nowości i innowacyjne materiały.  Profesjonaliści chcą produktów, które są trwalsze, łatwiejsze w aplikacji i zapewniają klientkom lepsze efekty. Jeżeli więc tłumaczymy, że „grafen” to nie marketingowy chwyt, tylko realny składnik poprawiający właściwości lakieru – spotykamy się z dużym zainteresowaniem.

Oczywiście edukacja jest bardzo ważna. Dlatego kładziemy nacisk na jasną komunikację: tłumaczymy, jak działa grafen, pokazujemy testy laboratoryjne, porównania, a przede wszystkim – efekty. Stylistki nie muszą znać fizyki kwantowej, żeby docenić produkt, który faktycznie ułatwia im pracę i daje lepszy efekt. Wystarczy, że zobaczą różnicę w praktyce.

W jakim kierunku będzie zmierzać połączenie zaawansowanych materiałów – takich jak grafen – z produktami kosmetycznymi? Czy możemy mówić o narodzinach nowego segmentu: „high-tech beauty”?

Zdecydowanie tak – można powiedzieć, że właśnie obserwujemy narodziny segmentu „high-tech beauty”. Konsumenci coraz częściej oczekują od kosmetyków czegoś więcej niż tylko koloru czy zapachu. Szukają innowacji, realnej skuteczności i potwierdzonych efektów.

W praktyce, w branży kosmetycznej, oznacza to wprowadzanie do formuł materiałów o wyjątkowych właściwościach – takich jak grafen, nanocząstki krzemu, mikrosfery ceramiczne czy tlenki metali – które mogą poprawiać trwałość, ochronę lub sposób, w jaki produkt zachowuje się na skórze albo paznokciach. Na przykład grafen już dziś znajduje zastosowanie jako dodatkowy składnik kosmetyków. Wykazuje m.in. zdolność pochłaniania promieniowania UV, posiada bardzo dużą powierzchnię aktywną umożliwiającą wiązanie składników aktywnych oraz może być funkcjonalizowany, odgrywając rolę ich nośnika – co potwierdzają dane rynkowe i branżowe.

image
Naukowczyni pokazująca kawałek grafenu.
BONNINSTUDIO

W naszym przypadku grafen jest tylko początkiem. Wierzę, że przyszłość branży beauty to połączenie estetyki z nauką – inteligentne, bezpieczne formuły, które realnie poprawiają jakość usług w salonach i komfort użytkowania dla klientów. To kierunek, który w kolejnych latach będzie się bardzo dynamicznie rozwijał.

Dodatkowo warto podkreślić kilka aktualnych trendów i wyzwań, które będą kształtować ten segment w najbliższych latach.

Po pierwsze, koszt i skala produkcji zaawansowanych materiałów wciąż stanowią wyzwanie. Choć technologia rozwija się bardzo szybko, część innowacyjnych składników – takich jak grafen – wciąż jest w fazie wdrażania do masowej produkcji, a ich zastosowanie w kosmetyce wymaga dopracowania procesów technologicznych i optymalizacji kosztów.

Po drugie, kwestie regulacyjne i bezpieczeństwo będą miały kluczowe znaczenie. Wprowadzanie nanomateriałów czy substancji dwuwymiarowych do kosmetyków wymaga szczegółowych badań toksykologicznych i pełnej transparentności wobec konsumentów. Tylko wtedy technologie te zyskają trwałe zaufanie branży i klientów.

Po trzecie, coraz większą rolę odgrywa trend zrównoważonej innowacji. Konsumenci i producenci coraz częściej oczekują, że nowoczesne materiały będą nie tylko skuteczne, ale także przyjazne środowisku i etycznie pozyskiwane. Grafen, ze względu na możliwość jego wytwarzania z węgla pochodzenia naturalnego, dobrze wpisuje się w ten kierunek.

Wreszcie, należy pamiętać, że rodzący się segment „high-tech beauty” początkowo pozostanie niszowy, skoncentrowany głównie wśród marek premium i salonów poszukujących wyróżnika. Jednak, w miarę jak technologia stanie się bardziej dostępna, a świadomość konsumentów wzrośnie, te rozwiązania mają szansę stać się standardem w branży beauty.

Jakie podobnej klasy technologie mogą znaleźć zastosowanie w kosmetyce kolorowej i stylizacji paznokci w przyszłości? Czy mamy się spodziewać np. eyelinerów z Vantablack?

Trudno dokładnie przewidzieć, co przyniesie przyszłość, ale jedno jest pewne – technologia coraz śmielej wkracza do branży beauty. Już dziś trwają prace nad tzw. inteligentnymi powłokami, które potrafią samoczynnie naprawiać mikrouszkodzenia lub reagować na światło i temperaturę, zmieniając kolor bądź połysk.

W obszarze stylizacji paznokci możemy spodziewać się jeszcze trwalszych baz i topów, wykorzystujących nanokompozyty oraz materiały samoutwardzalne. Coraz większe zainteresowanie budzą również pigmenty strukturalne – nie zawierają one tradycyjnych barwników, lecz tworzą kolor dzięki mikroskopijnej strukturze powierzchni.

image
Grafenowe kropki kwantowe
Tayfun Ruzgar

Jeśli chodzi o słynny Vantablack – najczarniejszy materiał świata – jego praktyczne zastosowanie to wciąż przyszłość, nawet w takich obszarach jak obronność czy sektor kosmiczny. Inspiracje nim w kosmetyce są już jednak widoczne, choć pełnią raczej rolę metafory niż faktycznego składnika formulacji. 

Wierzę, że w najbliższych latach pojawią się kosmetyczne odpowiedniki tego efektu – ultraczarne, głęboko matowe produkty inspirowane nanotechnologią, ale bez konieczności stosowania tak ekstremalnych materiałów. Podobnie było zresztą dotychczas z grafenem –  do haseł takich jak „żelazna, karbonowa czy diamentowa powłoka”, dołączył kilka lat temu grafen jako metafora wyrażająca marzenie o wyjątkowej trwałości, jednak było to wyłącznie hasłem reklamowym. Rozwój technologii  umożliwił mam materializacje tego pragnienia w bazie marki 8belle. 

Podsumowując – kosmetyka przyszłości będzie coraz bardziej oparta na nauce, a jednocześnie bardziej przyjazna dla człowieka. Technologia ma służyć nie efektownym eksperymentom, lecz realnemu podnoszeniu jakości, trwałości i bezpieczeństwa produktów.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Wywiady
09.10.2025 12:47
Isabelle Tambue, Essence: Reagowanie na trendy mamy wpisane w DNA marki
”Nasze strategie marketingowe i kampanie zawsze dostosowujemy do potrzeb i zachowań konsumentów w danym regionie.”Cosnova

W czasach, gdy TikTok potrafi stworzyć bestseller w kilka godzin, a konsumenci coraz częściej wybierają marki zrównoważone i przystępne cenowo, Essence konsekwentnie udowadnia, że można połączyć wszystkie te elementy. Isabelle Tambue, Chief Brand Officer marki, w rozmowie z Wiadomościami Kosmetycznymi zdradza, jak Essence zarządza globalnymi trendami, ogranicza ślad węglowy i dlaczego Polska jest jednym z jej najbardziej ekscytujących rynków w Europie.

Essence od lat pozostaje marką bardzo przystępną cenowo. Jak udaje się utrzymać niskie ceny przy rosnących kosztach produkcji i regulacjach związanych z ESG oraz opakowaniami?

W Cosnova naszą filozofią od zawsze było demokratyzowanie piękna — oferowanie wysokiej jakości produktów w cenach dostępnych dla każdego. Osiągamy to dzięki wyjątkowo efektywnym procesom, szczupłym strukturom organizacyjnym oraz silnemu naciskowi na komunikację w modelu „digital-first”. Duże wolumeny produkcji oraz bliska współpraca z dostawcami pozwalają nam utrzymywać koszty pod kontrolą. Jednocześnie w pełni realizujemy wymogi ESG i regulacje dotyczące opakowań – stale inwestujemy w materiały zrównoważone, rozwiązania nadające się do recyklingu oraz innowacyjne koncepcje, dbając o to, aby nasi konsumenci nie musieli rezygnować ani z atrakcyjnej ceny, ani z jakości.

Jakie znaczenie dla Essence mają tradycyjne drogerie stacjonarne w porównaniu do sprzedaży online i platform e-commerce na polskim rynku? Czy obserwujecie przesunięcia w preferencjach konsumentów?

Essence jest marką silnie napędzaną impulsem — wielu naszych klientów uwielbia odkrywać produkty podczas przeglądania oferty w sklepie. Dlatego tradycyjne drogerie są kluczowym elementem doświadczenia marki. Jednocześnie obserwujemy dynamiczny wzrost sprzedaży online, szczególnie napędzany przez viralowe trendy na TikToku i Instagramie, gdzie droga od inspiracji do zakupu jest bardzo krótka. W Polsce widzimy zachowania hybrydowe — zwłaszcza młodsi konsumenci często szukają informacji w internecie, ale nadal chętnie kupują w sklepach stacjonarnych. Naszą strategią jest obecność wszędzie tam, gdzie jest nasza społeczność — zarówno offline, jak i online.

Marka intensywnie działa w trendach (np. limitowane edycje, produkty viralowe na TikToku). Jak wygląda proces decydowania, które trendy warto szybko wdrożyć do oferty, a które odrzucić?

Reagowanie na trendy mamy wpisane w DNA marki. Nasz dedykowany zespół Trend Research & Innovation nieustannie monitoruje globalne trendy w branży beauty, modzie i mediach społecznościowych. Przy podejmowaniu decyzji kierujemy się trzema czynnikami: szybkością wprowadzenia produktu na rynek, jego znaczeniem dla naszej grupy docelowej oraz dopasowaniem do wizerunku Essence jako marki zabawnej, dostępnej i innowacyjnej. Wykorzystujemy też feedback od naszej społeczności oraz narzędzia social listening, aby odróżnić krótkotrwałe mikrotrendy od tych, które mają potencjał długofalowy.

Coraz więcej konsumentów oczekuje ekologicznych rozwiązań. Jak Essence godzi szybkie wprowadzanie nowości i kolekcji limitowanych z potrzebą ograniczania śladu węglowego i zużycia opakowań?

Zrównoważony rozwój jest jednym z filarów naszej strategii produktowej. Limitowane edycje wciąż cieszą się ogromną popularnością, ale produkujemy je w mniejszych, dostosowanych do popytu ilościach, aby uniknąć nadprodukcji. Jednocześnie mamy pełną świadomość naszej odpowiedzialności — dla nas stosowanie materiałów z recyklingu, opakowań nadających się do ponownego przetworzenia oraz bardziej zrównoważonych koncepcji nie jest opcją, lecz koniecznością. W branży beauty sukces polega na umiejętnym połączeniu ekologii z atrakcyjnością produktu i właśnie tę równowagę staramy się osiągać przy każdej nowej premierze.

Historycznie Essence miało w swojej ofercie wiele bardzo intrygujących kolekcji limitowanych, w tym np. inspirowaną wampirami. Czy moglibyście Państwo uchylić rąbka tajemnicy, która z tych kolekcji była największym hitem na polskim rynku, a która spowodowała największy zawód, i jakie wnioski z tego wyciągnęliście?

Na polskim rynku największą popularnością cieszyły się kolekcje inspirowane sezonowymi nastrojami lub trendami z mediów społecznościowych. Niektóre edycje lepiej sprawdziły się w innych krajach, co pokazuje, jak ważne są lokalne insighty konsumenckie. Każde takie doświadczenie traktujemy jako lekcję — pozwala nam to zachować elastyczność, testować nowe pomysły i szybko się adaptować. Niezmiennie najważniejsze jest dla nas słuchanie naszej społeczności — to ona najlepiej wskazuje kierunek przyszłych premier.

Największym hitem w Polsce była tegoroczna kolekcja Trend Edition Essence × Polly Pocket™. Połączyła ona silny motyw nostalgii lat 90. z wyjątkowymi produktami, takimi jak róż zmieniający kolor czy kolekcjonerskie pomadki.

Posiadanie jednego „hero” produktu stworzonego z myślą o TikToku, czy Instagramie — z efektem specjalnym, gadżetem lub kolekcjonerskim charakterem — znacząco zwiększa liczbę treści tworzonych przez użytkowników (UGC) i konwersję sprzedaży. Kluczowe jest też szybkie i widoczne wdrożenie omnichannel, obejmujące kanały online oraz wiodących polskich detalistów, aby zbudować odpowiedni impet dla edycji limitowanej.

Jak różnią się strategie marketingowe i portfolio produktów między Europą a np. rynkami azjatyckimi czy amerykańskimi? Czym z punktu widzenia marki charakteryzuje się polski rynek?

Nasze strategie marketingowe i kampanie zawsze dostosowujemy do potrzeb i zachowań konsumentów w danym regionie. W Europie kluczowe jest połączenie silnej obecności w sklepach stacjonarnych z intensywnym zaangażowaniem w kanałach cyfrowych. W Ameryce Północnej jeszcze większą rolę odgrywają media społecznościowe, zwłaszcza TikTok, a świadomość marki budują tam przede wszystkim współprace z influencerami. W Azji szczególnie istotne są innowacje inspirowane pielęgnacją skóry oraz tekstury w stylu K-beauty.

Różnice widać także w komunikacji na miejscu sprzedaży — w zależności od rynku zmienia się język, dobór modeli, czy liczba materiałów wizualnych. W poszczególnych regionach różną rolę odgrywają też kategorie produktowe, co wpływa na ich udział w ekspozycji.

Polski rynek wyróżnia się bardzo dynamicznym połączeniem — konsumenci chętnie sięgają po marki międzynarodowe, ale jednocześnie mocno wspierają lokalnych producentów. W kategorii makijażu szczególnie silne są produkty do twarzy i oczu, a obecnie rośnie znaczenie kategorii ust. Ważnym czynnikiem dla polskich klientów jest dostępność bardzo jasnych odcieni korektorów i podkładów — dlatego dopasowanie asortymentu ma kluczowe znaczenie.

Przede wszystkim jednak Polska wyróżnia się świadomymi, otwartymi na trendy konsumentami, którzy łączą zakupy w drogeriach stacjonarnych z inspiracjami z mediów społecznościowych. To właśnie ta kombinacja sprawia, że polski rynek jest tak dynamiczny i ekscytujący dla marki Essence.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
09. listopad 2025 00:51