StoryEditor
Rynek i trendy
12.06.2024 13:31

Dlaczego kupujecie toksyczne kosmetyki na chińskich platformach? Influencerzy zaczynają edukować konsumentów

Ceny kosmetyków oferowanych przez chińskie platformy są zachęcające. Ich stosowanie jest jednak ryzykowne - przestrzegają eksperci i obserwatorzy rynku    / wiadomoscikosmetyczne.pl
Toksyczny makeup z Temu i Shein w Europie - kto do tego dopuścił? - pyta Anna Gemma, interntowa twórczyni zajmująca się tematyką minimalizmu i etycznych wyborów. Jej materiał opublikowany na TikToku i YouTube zyskał tysiące odsłon. Być może to właśnie influencerzy, poprzez swoje zasięgi, będą w stanie przebić się do świadomości konsumentów z informacją o szkodliwości produktów oferowanych na chińskich platformach. Ale także dotrą do organów nadzoru z przekazem: dlaczego te produkty trafiają na rynek skoro są szkodliwe? Co robicie, aby chronić nas, konsumentów?

Dyskusja na temat produktów i praktyk stosowanych przez chińskie platformy, takie jak Shein i Temu trwa już od jakiegoś czasu. Ich krytycy zwracają uwagę m.in. na wykorzystywanie przez nie luk w prawie eksportowym, kradzież praw autorskich, korzystanie z niewolniczej pracy, sprzedaż niebezpiecznych produktów oraz wykorzystywanie mechanizmów hazardowych do utrzymania zaangażowania użytkowników.

W efekcie tej krytyki tematem zainteresował się resort rozwoju i technologii. Zapowiedziano wprowadzenie zmian w przepisach, które mają zaostrzyć warunki działania tych firm w Polsce. Rozważane jest wprowadzenie mechanizmów, takich jak geoblokowanie, które uniemożliwiłoby funkcjonowanie platform nieprzestrzegających regulacji, a także wzmocnienie kontroli nad ofertami naruszającymi prawa własności przemysłowej i intelektualnej. 

Czytaj też: Ministerstwo Rozwoju i Technologii bierze Shein i Temu na tapet (wiadomoscikosmetyczne.pl)

Ostatnio temat bezpieczeństwa oferowanych tam produktów wrócił za sprawą filmu nagranego przez youtuberkę Anię Gemmę, która zajmuje się tematyką minimalizmu i etycznych wyborów. Zadaje w nim pytanie, jak to się stało, że toksyczny makeup z Temu i Shein jest legalnie oferowany w Europie.

Zwraca przy okazji uwagę, że tylko kosmetyki wyprodukowane w UE gwarantują bezpieczeństwo stosowania, bo tylko tutaj obowiązuje restrykcyjne prawo dotyczące składników. Takich gwarancji nie ma nawet w Stanach Zjednoczonych, a efektem są chociażby sprawy sądowe wytaczane firmom kosmetycznym przez konsumentów pokrzywdzonych przez wieloletnie stosowanie produktów ze szkodliwymi substancjami.

Czytaj też: Nowe regulacje UE dotyczące bezpieczeństwa produktów: co się zmienia? (wiadomoscikosmetyczne.pl)

Dlatego dziwi ją popularność kosmetyków produkowanych w chińskich fabrykach, które nie przestrzegają norm bezpieczeństwa dotyczących pracowników, warunków pracy i samych produktów. Tym bardziej, że na opakowaniach nie ma – bezwzględnie obowiązującej na terenie UE – listy INCI. Zwraca uwagę, że ze względu na brak jakichkolwiek regulacji produkty oferowane przez chiński rynek zawierają m.in. toksyczny ołów. Na dowód przywołuje badanie Greenpeace, z których wynika, że na 47 przebadanych produktów aż 22 zawierało niebezpiecznie wysokie poziomy różnego rodzaju szkodliwych substancji.

Mamy więc 50-proc. ryzyko, że zamawiając kosmetyki z Chin trafimy na takie, których szkodliwość będzie znacząca dla funkcjonowania organizmu. Tymczasem zainteresowanie tymi produktami jest tak duże, że według wyliczeń Greenpeace ich używanie jest odpowiedzialne za znaczące podniesienie się ilości substancji toksycznych w wodach w Europy. Zagrażają wiec nie tylko osobom, które nierozważnie z nich korzystają, ale także wszystkim innym

– mówi autorka filmu.

Ania Gemma w swoim materiale relacjonuje także:

W całej tej sytuacji ważne też jest pytanie, które bardzo często pojawia się w komentarz pod moimi filmami. Dla wielu osób nie do końca jest bowiem jasne, jak to możliwe, że firmom produkującym w innych regionach świata udaje się wysyłać do Polski produkty które nie są zgodne z naszymi regulacjami i które tak naprawdę są po prostu dla nas szkodliwe

Dalej wyjaśnia więc, jak Shein i Temu wykorzystują luki w prawie eksportowym.

Zamawiamy te produkty w prywatnych paczkach. Ich choć w sumie składają się one na ogromne  ilości eksportowe, to nie są traktowane tak, jak zbiorowe zamówienie wysyłane w kontenerach. W związku z tym nie podlegają kontroli celnej, a cały proceder nie jest traktowany jako wprowadzenie produktu na rynek – nie obowiązują tu zatem zasady dotyczące oznakowania opakowań czy dopuszczalnej zawartości rozmaitych składników w kosmetykach.

"W Polsce jest tyle super naturalnych kosmetyków w dobrej cenie i dostępności. W ogóle nie widzę potrzeby sięgać po produkty z tych platform” - komentują internauci pod jej fimem.

Kolejna osoba zauważa, że nawet mając ograniczony budżet można  stosować bezpieczne kosmetyki: „Nie rozumiem po co kupować takie coś. Isana z Rossmanna czy Cien z Lidla są tanie i produkowane zgodnie z normami. Brak pieniędzy nie usprawiedliwia więc nierozsądnych wyborów". Jeszcze inna pisze: „Zainspirowałaś mnie do odinstalowania aplikacji sklepów fast fashion. Mam problem z impulsywnymi zakupami, ale Twoje filmy otwierają mi oczy na wiele aspektów.

Nad problemem pochylają się też safety assessorzy pracujący w firmach kosmetycznych. Anna Kotłowska z Serpol-Cosmetics napisała na swoim profilu w mediach społecznościowych:

Tanie produkty z chińskich platform zakupowych, takie jak Shein czy Temu, przyciągają konsumentów niską ceną, ale warto zastanowić się, czy ta oszczędność nie wiąże się z ryzykiem dla naszego zdrowia.

Zwróciła uwagę, że na produktach często brakuje dokładnych informacji o składnikach.

Niektóre mogą zawierać substancje szkodliwe dla człowieka. Przed zakupem zawsze warto sprawdzić etykiety i unikać produktów, których skład jest niejasny. 

– napisała Anna Kotłowska na swoim profulu na Linkedin.

Przypomniała, że w Europie kosmetyki muszą być produkowane zgodnie z obowiązującymi normami, które zapewniają konsumentowi pewność, że produkt wprowadzony na rynek jest bezpieczny. Tymczasem produkty dostarczane z chińskich platform budzą obawy.

Ryzyko nakładania produktów o wątpliwym pochodzeniu na skórę lub okolice oka jest ogromne. To nie tylko kwestia oszczędności, ale wręcz ludzkiej nieroztropności, która może zagrozić zdrowiu. Warto zastanowić się, czy warto ryzykować własnym zdrowiem dla niższej ceny.

 – podsumowała safety assessorka. 

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 12:35
Guardian: Tanie perfumy podbijają brytyjski rynek – co druga osoba kupiła zapachowy „dupe”
Shutterstock

Na brytyjskim rynku perfum pojawił się nowy trend, który dynamicznie zyskuje popularność – tzw. „dupe scents”, czyli tańsze odpowiedniki znanych luksusowych zapachów. Jeden z takich zapachów przypomina perfumy Baccarat Rouge 540 warte 355 funtów, a inny – Penhaligon’s Halfeti za 215 funtów. Tymczasem ceny ich imitacji zaczynają się już od 5 funtów. Według badań aż połowa brytyjskich konsumentów przyznaje, że kupiła tego typu produkt, a 33 proc. zadeklarowało chęć ponownego zakupu.

Zjawisko zyskało popularność głównie dzięki mediom społecznościowym – na TikToku hasztag #perfumedupe ma tysiące wpisów. Jednak za atrakcyjną ceną często kryją się kontrowersje prawne. Producenci oryginalnych perfum coraz częściej zwracają się do prawników o porady, jak bronić swoich formuł przed kopiowaniem. W niektórych przypadkach konkurencyjne firmy pytają nawet, jak legalnie stworzyć perfumowy „dupe”. Niestety, jak podkreślają eksperci, ochrona zapachu w świetle brytyjskiego prawa jest niemal niemożliwa – zapachów nie da się jednoznacznie opisać graficznie, a więc nie można ich zarejestrować jako znak towarowy.

Ochrony nie daje także prawo patentowe. Jak wyjaśnia Eloise Harding z kancelarii Mishcon de Reya w rozmowie z brytyjskim Guardianem, perfumy rzadko spełniają warunek „kroku wynalazczego”, niezbędnego do uzyskania patentu. Co więcej, nawet gdyby taki patent został przyznany, po 20 latach formuła staje się publiczna. Tymczasem producenci tańszych wersji perfum coraz częściej sięgają po techniki takie jak chromatografia gazowa-spektrometria mas (GCMS), by rozłożyć oryginalne zapachy na czynniki pierwsze i stworzyć ich tańsze kopie – często z użyciem mniej szlachetnych składników.

Rynek perfum w Wielkiej Brytanii osiągnął wartość 1,74 miliarda funtów w 2024 roku, a według prognoz firmy badawczej Mintel do 2029 roku przekroczy 2 miliardy. W ankiecie przeprowadzonej wśród 1 435 osób, aż 18 proc. tych, którzy jeszcze nie kupili „dupe perfum”, przyznało, że są nimi zainteresowani. Ekspertka Mintel, Dionne Officer, zauważa, że młodsze pokolenia, wychowane w czasach kryzysów gospodarczych i wszechobecnego fast fashion, nie widzą nic złego w kupowaniu imitacji. Wręcz przeciwnie – umiejętność znalezienia okazji i tańszej wersji luksusu postrzegana jest dziś jako przejaw sprytu, a nie wstydliwego kompromisu.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
22.04.2025 09:35
Wzrost wartości perfum wycofanych z rynku – rynek kolekcjonerski profesjonalizuje się
Valeria Boltneva via Pexels

Rynek perfum vintage i wycofanych z produkcji rozwija się dynamicznie, mimo braku oficjalnych danych dotyczących jego wielkości. Mathieu Iannarilli, paryski handlarz rzadkimi zapachami, od 2007 roku specjalizuje się w poszukiwaniu unikalnych flakonów dla klientów gotowych zapłacić od 150 euro do ponad 3 000 euro za butelkę.

Jak donosi Financial Times, osoby wierne jednemu zapachowi, po jego wycofaniu czują się „osierocone zapachowo” i są gotowe na wiele, by odzyskać swoją olfaktoryczną tożsamość. Na eBayu można znaleźć ponad 50 000 wyników po wpisaniu hasła „discontinued fragrances”, a ceny potrafią być astronomiczne – Tom Ford Amber Absolute kosztuje nawet 4 300 dolarów, a Vivienne Westwood Boudoir – 2 784 dolary.

Jednym z czynników napędzających ten rynek są tzw. „flankery”, czyli limitowane wariacje klasycznych zapachów. Dla kolekcjonerów stanowią one nie lada gratkę – np. Estée Lauder Sensuous Noir z 2008 roku osiąga na eBayu cenę 265 funtów, a Thierry Mugler A*Men Pure Malt z 2009 roku przekracza 600 funtów. Do wzrostu cen przyczyniają się również zakończenia licencji zapachowych lub bankructwa marek – ceny perfum marek takich jak Vivienne Westwood czy Stella McCartney potroiły się po ich wycofaniu z rynku perfumeryjnego.

Ceny vintage’owych zapachów są windowane również przez prestiż i historię producentów. Klasyki od marek takich jak Guerlain są poszukiwane zarówno przez osoby, które chcą je nosić, jak i kolekcjonerów. Flakon Guerlain Djedi może osiągnąć wartość ponad 3 000 euro. Co więcej, zapotrzebowanie nie ogranicza się do segmentu luksusowego – przykładem może być Ultima II Sheer Scent od Revlon, który od 1990 roku pozostaje ulubionym zapachem matki krytyka mody FT, Alexandra Fury’ego, mimo że został wycofany z produkcji już na początku lat 2000.

Zmiany w regulacjach unijnych dotyczących składników kosmetycznych również miały wpływ na rynek – od początku lat 2000 wiele zapachów zostało przeformułowanych, często ku niezadowoleniu wiernych użytkowników. W efekcie rośnie popyt na starsze wersje tych samych perfum. Aimee Majoros, kolekcjonerka zapachów z Nowego Jorku, wspomina, że jej butelka Mitsouko Guerlain z lat 70. pachnie zupełnie inaczej – i lepiej – niż obecna wersja. „Najlepszy zapach, jaki kiedykolwiek poczułam, to próbka L’Air du Temps od Nina Ricci z lat 60.” – dodaje. W społeczności miłośników perfum frustracja związana z reformulacjami jest zjawiskiem powszechnym.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
25. kwiecień 2025 05:41