StoryEditor
Rynek i trendy
04.12.2024 10:39

Kamilla Stańczyk, Eco & More: Potrzebujemy przejrzystych ekozasad, które będą obowiązywały WSZYSTKICH

Dlaczego w Europie zabroniono pisania nam, że coś jest biodegradowalne albo, że kosmetyk nie zawiera SLS? Zabijamy biurokracją własną produkcję, a wpuszczamy na rynek kompletnie niesprawdzone kosmetyki przez platformy bazarowe. Rynek produktów ekologicznych wymaga przejrzystych zasad, które będą obowiązywały wszystkich – mówi Kamilla Stańczyk, prezes i współtwórczyni firmy Eco & More w naszej rozmowie o produktach naturalnych i ekologicznych.

Czy Pani zdaniem to, że produkt/kosmetyk jest naturalny, jest dziś przewagą rynkową czy normą?

Myślę, że nie jest to już przewaga, to podstawa. Obecnie hasło naturalności jest stosowane przez wszystkich i wszędzie. Konsumenci tego wymagają, więc firmy tak właśnie określają swoje wyroby.

Konsumenci wymagają, ale czy wierzą w deklaracje marek?

Konsumenci wierzą w autentyczność, która jest niezwykle ważna. Uważam, że bardziej wierzą deklaracjom małych marek (lub lokalnych), wierzą właścicielom i lubią widzieć twarz konkretnych osób za produktami, lubią widzieć inicjatywy, ale nie wiedzą dokładnie, co oznacza sam kosmetyk naturalny, bio, eko, organic.

Czyli naturalny, ekologiczny to są tylko modne hasła, za którymi podążamy, ale bez większej świadomości?

To zależy. Kiedy odniosę się do konsumentów z naszej grupy odbiorczej, mogę powiedzieć, że są to osoby już wyedukowane i bardzo świadome. W naszej dystrybucji bezpośrednio do konsumenta lepiej sprzedają się produkty certyfikowane, dobrze opisane, ze szczegółami podające składy, kraj pochodzenia, certyfikaty, badania. Wcale nie sprzedają się najlepiej masowe marki.

Mamy w ofercie także tzw. naturalne produkty, ale sprawdzamy je pod względem składu, weryfikujemy, co jest w tych 2–3 proc., które według normy ISO16128 określają procent zawartość składników naturalnych. Sprawdzamy opakowania, ślad węglowy, wymagamy od naszych dostawców pełnej informacji BDO, co naprawdę czasami sprawia, że jesteśmy traktowani jak szaleńcy. Wielu producentów na świecie twierdzi, że to wymysły i jakieś lokalne polskie widzimisię.

Większość konsumentów, moim zdaniem nie tylko w Polsce, ma dość pobieżną wiedzę, a co za tym idzie, nie rozumie różnic między produktem naturalnym a ekologicznym, a ta różnica jest. Nadal ekologia jest postrzegana jako droga, skomplikowana, na dodatek wmuszana. A to, co jest z przymusu, zawsze rodzi niechęć, sprzeciw. „Robię tak, bo mi kazali albo bo zapłacę karę" – to nie jest działanie świadome wynikające ze zrozumienia potrzeby.

Szczerze mówiąc, prawdziwie ekologiczny kosmetyk... Cóż, to taki, którego nie ma. Po prostu trzeba mniej kupować, mniej wyrzucać, rozumieć konsekwencje, rozumieć relacje między ekosystemem a organizmami, czuć empatię, czuć sprawczość, być odpowiedzialnym. Same trudne rzeczy.

Jednak ciągle dostajemy badania, z których wynika, że konsumenci są gotowi zapłacić więcej za kosmetyk przyjazny planecie, ekologiczny, naturalny – tu określenia stosowane są zamiennie. Czy to tylko deklaracje?

Niewielka grupa klientów zapłaci więcej za kosmetyk ekologiczny. Tak, to prawda. Ci klienci są świadomi, wierzą certyfikatom, spróbowali może już tych jakościowych produktów albo po prostu się boją – tak jest w przypadku rodziców malutkich dzieci. Boją się, że niesprawdzony produkt za 5 złotych przyczyni się do uszczerbku na zdrowiu dziecka lub sprawi kłopot, z którego trudno będzie wyjść.

Co do osób dorosłych i ich własnej pielęgnacji, to uważam, że nie ma masowego zrozumienia, co znaczy stwierdzenie z badań konsumenckich „uwzględniać ekologię przy zakupie produktów kosmetycznych". Każdy ma swoją wizję, na czym polega ta ekologia. Potrzebujemy rozumieć konsekwencje swoich działań, a to wymaga edukacji. Nasze dzieci będą to rozumiały, my nie za bardzo.

Znam wiele osób, które powiedziały mi, że spróbowały szamponu w kostce, ale on nie działał, ciężko się mydlił, włosy były suche i brzydkie, poza tym to mydło pomyliło im się zaraz z mydłem do ciała i już nie chcą takiej ekologii. Inna osoba stwierdziła, że te ekologiczne produkty nie działają, bo nie ma efektu błyszczącej tafli włosów jak w reklamie.

Wielu konsumentów podąża za hasłami: „plastik do opakowań naszych produktów jest wydobywany z oceanu" albo „ratujemy żółwie", albo „posadziliśmy drzewa". Natomiast kiedy przychodzi do decyzji przy półce, kierują się ceną lub konkursem, w którym do wygrania jest wycieczka, na którą polecą… samolotem. To wszystko jest ludzkie, lubimy czuć się dobrze z naszymi decyzjami, nasze dobre samopoczucie to nie tylko kwestia masażu szyi czy sensualnej kąpieli, ale też potrzeba poczucia, że spełniło się dobry uczynek. A przecież spełniło się. Drzewa posadzone.

Sarkazm. Czuję i rozumiem. Jak dużym problemem dla branży kosmetycznej jest więc zjawisko greenwashingu?

Myślę, że tylko w niewielu przypadkach to celowe działanie. Naprawdę z natury nie lubimy oszukiwać innych, bo źle się z tym czujemy – w większości przypadków oczywiście. Przepisy zmieniają się tak szybko, że dość trudno za nimi nadążyć. Co właściwie uważać za greenwashing, a czego nie?

 

Dlaczego zabroniono w Europie pisania, że coś jest biodegradowalne? Jeżeli są zrobione badania, to nie rozumiem tego zakazu wprowadzonego na unijnym poziomie. Producenci chcą mieć jakieś możliwości komunikacji. Dlaczego zabroniono pisania „nie zawiera"? Konsument akurat chce to wiedzieć, a marka chce się wyróżnić.

Tak jak mówiłam wcześniej, większość producentów ma teraz „naturalne" produkty, bo tego chce rynek, więc jak wyróżnić się z szumu komunikacyjnego? Prawdziwe USP byłoby wtedy, gdyby można było napisać na opakowaniu: „nie zawiera SLS", „produkt bez oleju palmowego" – co można napisać na żywności – „składniki biodegradowalne".

Marka kosmetyczna, jak każda inna, stawia sobie jakąś misję, jakąś wizję świata, który chce kreować. I może jej wizją są produkty bez SLS? Dlaczego nie może tego zakomunikować? Dlaczego nie może powiedzieć, że używając jej szamponu na łódce, na morzu, ograniczymy wypływ substancji przyczyniających się do zanieczyszczeń, takich jak silikony będące mikroplastikiem?

Jakie obszary Pani zdaniem wymagają więc uporządkowania w kontekście produktów naturalnych, ekologicznych w formułach, opakowaniach, aby konkurencja na rynku stała się uczciwa?

W żywności jest to całkiem dobrze określone, jest „zielony listek" i są dobre standardy. Teraz opracowywane są też koncepty związane z pakowaniem zdrowej żywności i z jej cyklem życia, np. daty ważności. W kosmetykach także powinny powstać przejrzyste zasady. Ja opieram się na ekologiczności produktów z certyfikatem grupy Cosmos oraz na zrozumieniu, jak produkt powstał i co się z nim stanie po zużyciu. Uczę się cały czas.

Lawenda z upraw ekologicznych ma inne właściwości niż lawenda z pestycydami. Wiemy coraz więcej o długofalowym wpływie substancji na nasz organizm i na przyrodę. Dogadajmy się co do standardów dla całej Unii Europejskiej, a nie działajmy w jednym kraju tak, a w drugim inaczej.

Co więcej, chrońmy nasz rynek przed napływem niesprawdzonej oferty kosmetycznej z Temu, Aliexpress itp. Nikt nie zakazuje produkcji w Chinach, Indiach, Wietnamie, Korei, ale bądźmy konsekwentni w dopuszczaniu niezbadanych kosmetyków na nasz rynek.

Zabijamy biurokracją własną produkcję czy jakościową produkcję z Wielkiej Brytanii, która jest już poza Unią Europejską, ale stosuje te same standardy, a dopuszczamy kompletnie niesprawdzone kosmetyki przez platformy bazarowe. To samo dotyczy opakowań, które powinniśmy przetwarzać, a nie tworzyć, a nadal R-pet jest droższy niż zwykły PET. Śmieci to wielki biznes i jeszcze nawet nie wiemy jak wielki.

Czy Pani zdaniem największe sieci drogeryjne mogłyby mieć swój udział w uporządkowaniu ekologicznych standardów w kosmetykach, czy wprost przeciwnie – to one wprowadzają na rynku zamieszanie poprzez nie do końca zdefiniowane swoje projekty, czy ich niejasne zasady, np. oznaczanie i promowanie produktów jako ekologicznych, naturalnych, choć takie nie są?

Drogerie już mają swój udział w kształtowaniu postrzegania przez konsumenta naturalności vs ekologiczności. Proszę wejść do którejkolwiek większej drogerii. Na pewno będzie tam półka „Produkty naturalne". A potem proszę sięgnąć po kosmetyki, które tam stoją. Na 10 marek może jedna ma certyfikat i raczej nie będzie to marka polska. Dosłownie dwa wyjątki na masowym rynku mają certyfikaty, i to na wybrane linie produktowe. I ja rozumiem to podejście, po prostu produkty ekologiczne nie sprzedają się tak dobrze na masowym rynku jak produkty tzw. naturalne, bo normalnie są droższe (chociaż patrząc na liczby, to inflacja w produktach konwencjonalnych jest wyższa niż w produktach certyfikowanych).

A nasza rozmowa jest o tym, co to właściwie znaczy to „naturalne" vs „ekologiczne". I nadal nie wiemy.

Drogerie to biznesy i nie one są od kreowania zasad na rynku, lecz ustawodawca. I tak już teraz producenci, dystrybutorzy, sieci handlowe, drogerie robią w tym temacie więcej niż rządzący, którzy nie mogą dogadać się co do butelek, a co dopiero czy lawenda powinna być z upraw eko czy nie, żeby kosmetyk nazwać ekologicznym.

Obecnie największe sieci i drogerie w swoich „formatkach" mają coraz częściej pole związane z certyfikatami. Wegańskość, grupa Cosmos, olej palmowy, kraj pochodzenia, alergie, bioplastik, niewycinanie lasów i wiele innych. To jest świetne oddolne działanie i myślę, że jako konsumenci chcemy mieć po prostu wybór i móc sobie sortować produkty nie tylko po sposobie używania, ale może też po kraju pochodzenia, certyfikacie, składnikach. To jest wielki projekt i sama próbuję go u siebie wdrożyć w sprzedaży B2C i B2B. A jednej bazy danych nie ma.

Może jest to więc plan na start-up, który zaciągałby rejestry produktów z organizacji typu Ecocert, Vegan Society i po wpisaniu kodu EAN wpinał taki filtr do platformy online? Na opakowaniu certyfikat musi być, tylko skąd wiadomo, że jest prawdziwy? Ostatnio Dominika Chirek @naturalnieproste obnażyła jedną polską firmę, która umieściła logo Ecocert, nie mając do niego prawa. Zakończę niepokojąco: Jak tu się odnaleźć w gąszczu tych obrazków?  

Czytaj także: Iwona Białas, Cosmetosafe Consulting: Potrzebna będzie elastyczność i zdolność adaptacji do nowych realiów regulacyjnych [SONDA: Prognozy 2025]

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Drogerie
31.12.2025 11:22
Rynek drogeryjny 2025: rozwinięty i mocno konkurencyjny [ROCZNIK WK 2025/26]
Otwarcie dwutysięcznej drogerii Rossmann w Polsce (od lewej: przedstawicielka AS Watson, Marcin Garbara i Raoul Rossmann)Marzena Szulc

Jaki jest rynek drogerii w Polsce? Na pewno nasycony, dobrze rozwinięty i niezwykle konkurencyjny. Lider polskiego rynku drogeryjnego, czyli Rossmann, mimo otwarcia w październiku 2025 dwutysięcznej drogerii nie zwalnia tempa i oprócz otwierania kolejnych sklepów zapowiada też metamorfozy, unowocześnianie istniejących już placówek wg nowego konceptu. Drogerie stacjonarne stopniowo tracą udziały na rzecz kanału online i dyskontów, jednak ich dominująca pozycja wydaje się być niezagrożona.

Jak zauważa Karolina Szałas, analityczka z PMR Market Experts by Hume‘s Institute, malejący udział drogerii stacjonarnych w rynku wiąże się m.in. z rozwojem strategii omnichannel – własne e-sklepy największych sieci zwiększają zasięg i wygodę zakupów, ale równocześnie częściowo kanibalizują sprzedaż w sklepach fizycznych.

Według danych PMR Market Experts by Hume‘s, wartość sprzedaży kosmetyków w drogeriach stacjonarnych w 2024 r. przekroczyła 13,9 mld zł, co oznacza wzrost o ponad 6 proc. r/r. Sklepy drogeryjno-kosmetyczne pozostają największym kanałem detalicznym w branży i odpowiadają za blisko 40 proc. wartości rynku, wyprzedzając sprzedaż internetową, która ma ponad 19 proc. udziałów. Prognozy tego instytutu wskazują również, że do 2030 roku wartość sprzedaży kosmetyków w placówkach drogeryjno-kosmetycznych w Polsce wzrośnie do ponad 17 mld zł, przy jednoczesnym spadku udziału tego kanału w rynku o ok. 1 p.proc. wobec 2024 r.

Warto podkreślić, że wszystkie największe sieci rozwijają już działalność e-commerce, a nowi gracze – tacy jak DM Drogerie Markt czy Rituals – swoją przygodę z polskim rynkiem rozpoczynają od internetu lub łączą uruchomienie sklepu internetowego z otwarciem sklepów stacjonarnych. Podkreśla to rosnące znaczenie kanału online jako kluczowego kierunku rozwoju w branży kosmetycznej – wskazuje Karolina Szałas.

Dane te potwierdzają wyniki badania zrealizowanego przez PMR Market Experts by Hume‘s Institute w 2025 roku wśród Polaków kupujących kosmetyki. Wskazują one, że we wszystkich kategoriach produktowych najchętniej wybieranym miejscem zakupu są drogerie stacjonarne. Zaopatruje się w nich (zależnie od kategorii) od 70 do 90 proc. Polaków kupujących kosmetyki. W placówkach tego typu istotnie częściej zakupy robią kobiety oraz osoby młodsze. Natomiast na perfumerie jako miejsce zakupu częściej wskazują osoby młodsze, mieszkańcy większych miast oraz konsumenci z wyższymi dochodami. Kategoriami najchętniej nabywanymi w perfumeriach stacjonarnych są produkty do makijażu oraz perfumy.

image

P-beauty Made in Poland może osiągnąć sukces [ROCZNIK WK 2025/26]

Kosmetyki przenoszą się do internetu

Perfumeria lub sklep z kosmetykami może działać z powodzeniem wyłącznie online, co udowadniają przykłady drogerii internetowych takich jak ezebra.pl czy mintishop.pl. Niektóre z nich decydują się na otwarcie jednego, dwóch punktów sprzedaży stacjonarnej. Tak jest choćby w przypadku popularnej Cocolity, która prowadzi dwa sklepy: w Krakowie i Rzeszowie. Są one nie tylko punktami odbioru zakupów zamówionych przez internet, ale też miejscami, gdzie eksponowane są bestsellery oraz produkty marek, które specjalizują się w naturalnych i wegańskich formułach. 

Sklep prowadzony wyłącznie w internecie to duże ułatwienie dla firmy, która redukuje w ten sposób koszty prowadzenia działalności do niezbędnego minimum. Decydując się na dropshipping, przedsiębiorca jest w stanie prowadzić sprzedaż kosmetyków i perfum online nawet bez własnego magazynu, a obsługę zamówień, pakowanie i dostarczanie produktów prosto do rąk klienta może zlecić wykwalifikowanej firmie.

Kierunek odwrotny – czyli sprzedaż wyłącznie stacjonarna, bez możliwości zrobienia zakupów online – nie ma obecnie racji bytu. Zdecydowane zmiany w tym obszarze nastąpiły po nadejściu pandemii Covid-19, gdy drogerie stacjonarne zostały "uziemione" na wiele tygodni, a klienci poszukiwali środków czystości, płynów i mydeł antybakteryjnych. Wówczas zorganizowanie (lub rozszerzenie) sprzedaży przez internet stało się "być albo nie być" dla wielu retailerów. 

W ostatnich latach sprzedaż w modelu omnichannelowym z powodzeniem rozwinęły nie tylko sieciowe drogerie (Rossmann, Hebe), ale też perfumerie, kojarzone z prowadzeniem salonów w najdroższych lokalizacjach handlowych w Polsce (Sephora, Douglas), a także sieć apteczno-drogeryjna Super-Pharm. Kosmetyki – głównie perfumy – sprzedają na swoich platformach internetowych z sukcesami także sieci, które stacjonarnie z kategorią kosmetyczną w ogóle klientom się nie kojarzą (np. Empik czy Smyk).

Rynkowe przetasowania

Z polskiego rynku znika coraz więcej sklepów z kosmetykami – najczęściej małych, działających lokalnie. Zjawisko to widoczne jest szczególnie w mniejszych miejscowościach, gdzie takich placówek, działających niezależnie lub w ramach lokalnych sieci (często franczyzowych) jest więcej, niż w metropoliach.

Rossmann, który od października ma już w Polsce 2 tysiące drogerii (z czego ponad 50 tylko w Łodzi, gdzie mieści się centrala firmy Rossmann Polska), nie myśli jeszcze o końcu ekspansji na naszym rynku. Przyznaje to prezes spółki Rossmann SDP, Marcin Garbara. Rossmann nasycił już mocno sklepami duże miasta i obecnie oplata swoją siecią coraz mniejsze miejscowości. Przy obecnym tempie ekspansji (na 2025 rok zaplanowane było ok. 160 otwarć) polski Rossmann ma szansę w niedługiej perspektywie przerosnąć niemiecką spółkę-matkę, czyli Dirk Rossmann GmbH. W Niemczech Rossmann posiada bowiem 2,3 tys. sklepów. "Przez lata Rossmann stał się synonimem drogerii. Polacy nie mówią, że idą do drogerii, tylko po prostu, że idą do Rossmanna" – twierdziła niedawno sieć w jednym ze swoich komunikatów. Deklarowała również, że marka chce być blisko ludzi na tyle, aby każdy Polak miał "swojego" Rossmanna pod domem. 

Czy ta deklaracja ma szansę się spełnić? Na pewno Rossmann jest w Polsce niekwestionowanym numerem jeden, jeśli chodzi o liczbę sklepów, klientów oraz gigantyczne, rosnące z roku na rok dochody (za 2024 r. sieć odnotowała 1,468 mld zł zysku, rok wcześniej było to 1,311 mld zł).

Walka o drogeryjne podium

Dominacja Rossmanna na polskim rynku nie podlega dyskusji – sieć wyprzedza konkurencję o kilka długości, zarówno jeśli chodzi o ilość sklepów, jak i dochody. Z danych z końca 2024 roku wynikało, że każdego dnia zakupy w Rossmannie (stacjonarnie lub online) robi ok. 1,12 mln klientów. Walka na polskim rynku drogeryjnym będzie zatem toczyć się o kolejne miejsca na podium – głównymi pretendentami do niej są należąca do Jeronimo Martins sieć Hebe (ponad 380 drogerii), odradzająca się dzięki nowemu właścicielowi i zarządowi sieć Natura (ok. 200 drogerii), a także powoli, ale w przemyślany sposób budujące swoją sieć Drogerie DM (ok. 70 placówek, głównie na zachodzie Polski).

A co z Naturą? Przypomnijmy, że w styczniu 2025 na stanowisko prezesa spółki tej sieci powołany został Adam Kołodziejczyk, a zmiany w zarządzie to efekt przejęcia 100 proc. udziałów firmy przez niemiecki fundusz inwestycyjny Mutares. Celem jest wprowadzenie nowej strategii, dostosowanej do "dynamicznie zmieniającego się rynku kosmetycznego", a w efekcie – zapewnienie stabilnego rozwoju i szybki powrót sieci do rentowności. Czy Naturze uda się zrealizować te ambitne zapowiedzi i wyjść na prostą? Jeżeli ktoś jest w stanie tego dokonać, to właśnie tak doświadczony menadżer jak Adam Kołodziejczyk, były prezes Super-Pharm Poland – uważają eksperci z  branży. 

image

Adam Kołodziejczyk, Natura: Konkurencja na polskim rynku drogeryjnym jest mocna [FBK 2025]

Co o preferencjach klientów mówią ich listy zakupów?

Analiza list zakupowych z okresu wrzesień 2024-sierpień 2025 pokazuje, że w kategorii artykułów drogeryjnych niekwestionowanym liderem pozostaje Rossmann – potwierdza Magdalena Garus, PR manager, Listonic. – W przypadku produktów, w których konsumenci wskazywali, że kupią je w konkretnej sieci, aż 65-70 proc. odwoływało się właśnie do Rossmanna. To nie dziwi, biorąc pod uwagę, że w rankingu sieci handlowych, który cyklicznie przygotowujemy Rosmann od lat zajmuje pierwsze miejsce w kategorii drogerii, a w ostatnim (za 2024 rok) udział tej sieci w nazwach list zakupowych przekroczył 90 proc. – dodaje Magdalena Garus.

Klienci doceniają przede wszystkim szeroki asortyment Rossmanna – na listach zakupów realizowanych w tej sieci pojawiają się nie tylko kosmetyki czy chemia domowa, lecz także produkty spożywcze (np. mleka roślinne, musy owocowe, suszone owoce czy batoniki). To pokazuje, że Rossmann skutecznie buduje wizerunek sklepu, którego oferta wykracza poza tradycyjny asortyment kosmetyczno-higieniczny.

Magdalena Garus podkreśla przy tym, że walka o drugą i trzecią pozycję na rynku drogeryjnym jest bardzo zacięta – w rankingach tworzonych przez Listonic zamiennie zajmują je sieci Hebe oraz DM. Co istotne, obydwie te sieci przyjęły całkiem odmienne strategie sprzedażowe. Hebe skupia się na atrakcyjności cenowej, podkreślanej dzięki licznym promocjom – standardem są rabaty w granicach 40-60 proc., niekiedy sięgając nawet 80 proc. Dodatkowo sieć rozwija ofertę marek premium i koreańskich, co przyciąga klientki poszukujące nowości. Z kolei DM konsekwentnie realizuje strategię "stałej, uczciwej ceny" – gazetki promocyjne tej sieci są krótsze, a komunikacja opiera się na hasłach w rodzaju "kupuj sprytniej, niż w promocji". Mocną stroną DM pozostaje też rozbudowana oferta marki własnej.To podejście buduje zaufanie, choć nie daje konsumentom tak silnych bodźców zakupowych, jak widowiskowe promocje Hebe – podkreśla ekspertka z Listonic.

Rossmann, mimo swojej silnej pozycji, nie pozostaje bierny. Poza różnorodnymi działaniami promocyjnymi coraz intensywniej rozwija aktywności w swojej mobilnej aplikacji zakupowej. Do znanego "kuponu za uśmiech" dołączyły ostatnio akcje takie jak "ukryty drop" czy interaktywna zabawa "zdmuchnij pianę". To pokazuje, że sieć buduje zaangażowanie poprzez element rywalizacji i atrakcyjnych mechanizmów online, coraz wyraźniej kierując swoje działania marketingowe w stronę konsumentów najmłodszych generacji.

Jakie zmiany na horyzoncie? 

Promocjami na kosmetyki i chemię domową walczą o portfele i uwagę klientów nie tylko drogerie – bardzo aktywne na tym polu są także sieci spożywcze, szczególnie dyskontowe. Biedronka regularnie organizuje akcje promocyjne na ten asortyment (np. "1+1 gratis" na wszystkie kosmetyki do makijażu" czy "drugi 70% taniej" w przypadku wszystkich kosmetyków danej marki), a dodatkowo wprowadza limitowane kolekcje produktów, tworzone we współpracy z influencerami (przykładem jest linia perfum, sygnowana przez Marysię Jeleniewską).

Obserwując krajobraz polskiego rynku drogeryjnego widać, że pierwsza pozycja Rossmanna jest niezagrożona. Daleko za jego plecami walczy konkurencja – graczy (online i offline) nadal jest wielu i prawdopodobnie tylko kwestią czasu będą konsolidacje. Mimo że klienci dokonują zakupów coraz rozważniej, to kategoria kosmetyków pod względem sprzedaży ma się lepiej, niż wiele innych. Dla sieci drogeryjnych bardzo ważne stało się śledzenie trendów (i tu kłaniają się social media z TikTokiem na czele) – czego efektem jest jak najszybsze dostarczanie na sklepowe półki produktów popularnych w social mediach.

Widać też wyraźnie, że sieci szukają dla siebie nowych dróg i nowych pomysłów: dyskonty chętnie stawiają na półkach kosmetyki i chemię gospodarczą, z kolei drogerie rozbudowują kategorię spożywczą (najczęściej o zdrowe przekąski, żywność wege i bio), suplementy diety, witaminy i leki OTC. Możliwości wciąż jest wiele.

Powyższy tekst został opublikowany w roczniku Wiadomości Kosmetycznych 2025/26.

Ten 160-stronicowy magazyn z okładką autorstwa uznanej graficzki Oli Niepsuj można można nabyć tutaj 

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
31.12.2025 09:28
Hiperkonsumpcja, slow beauty czy skinimalizm? [ROCZNIK WK 2025/26]
Jeśli gdzieś hiperkonsumpcja ma się nadal dobrze, to w kategorii zapachów - pokazują dane sprzedażoweWK

W 2025 roku w branży kosmetycznej obserwowaliśmy cały kalejdoskop różnorodnych trendów i zjawisk. Z jednej strony overconsumption (hiperkonsumpcja), czyli częste premiery, limitowane kolekcje i pogoń za nowościami; z drugiej – underconsumption (hipokonsumpcja), czyli oszczędzanie, świadome ograniczanie zakupów, rosnący udział marek „best value”. Pomiędzy nimi rozpycha się slow beauty: czyli mniej, ale lepiej, funkcjonalnie, z myśleniem o długim cyklu życia produktu i realnej pielęgnacji skóry oraz włosów. Tak można opisać trendy, którymi rządzi się obecnie rynek beauty. Co je napędzało? I które z nich przetrwają na rynku na dłużej?

Konsumenci trzymają rękę na portfelu

Globalnie dynamika na rynku beauty nieco spada. McKinsey prognozuje, że do 2030 roku wartość rynku kosmetycznego będzie rosła średnio o 5 proc. rocznie (po spektakularnych ok. 7 proc. w latach 2022-2024, napędzanych m.in. wzrostami cen i wolumenu sprzedaży). Oznacza to normalizację wzrostu i konieczność dowożenia wartości nie samą promocją, lecz skutecznością i doświadczeniem, związanym z zakupem i używaniem produktów danej marki. 

W badaniu Beauty Executive Survey 54 proc. menedżerów wskazało niepewny apetyt konsumentów oraz ograniczanie wydatków jako największe ryzyko dla wzrostu.

W tle przemeblowuje się geografia sprzedaży. Dane Circany pokazują, że w USA w 2024 roku rynek kosmetyków premium urósł o 7 proc. r/r do 33,9 mld dol., ale w pierwszej połowie 2025 dynamika wyraźnie przygasła: ich sprzedaż wzrosła o 2 proc. do 16 mld dol., podczas gdy sprzedaż kosmetyków masowych zwiększyła o 4 proc. do 34,6 mld dol. Co więcej, pierwszy kwartał 2025 roku był pierwszym od lat, w którym segment kosmetyków masowych wyprzedził segment premium pod względem tempa wzrostu (sprzedaż pierwszych wzrosła o 3 proc. r/r, drugich pozostała constans). To ważny spadku konsumpcji i poszukiwania best value.

image

Rocznik „Wiadomości Kosmetycznych” – kompendium wiedzy o rynku beauty na 2025 i dalej

Czym pachnie przyszłość?

Jeśli gdzieś hiperkonsumpcja ma się nadal dobrze, to w kategorii zapachów. Rok 2024 był dla wielu domów perfumeryjnych rekordowy – przykładowo Puig zanotował wzrost sprzedaży o 10,9 proc. do 4,7 mld euro, co było napędzane przez boom na kosmetyki zapachowe w regionie EMEA (Europa, Bliski Wschód, Afryka) i USA. 

Jednocześnie czuć pierwsze oznaki wyhamowania rozwoju segmentu kosmetyków premium, co dla ich producentów oznacza konieczność precyzyjniejszego zarządzania popytem i ceną. Również L‘Oréal w drugim kwartale 2025 zanotował umiarkowane 2,4 proc. wzrostu sprzedaży LfL do 10,7 mld euro, z osłabieniem w segmencie kosmetyków premium i wolniejszą dynamiką sprzedaży w Europie, ale odbiciem w Ameryce Północnej i na rynkach rozwijających się, co nie oznacza końca popytu, a raczej jego relokację.

NIQ raportuje, że globalny rynek urody w 2024 roku zwiększył wartość o 7,2 proc. w 69 krajach – ale trend na 2025 to równowaga oznaczająca balans między innowacją a tradycją, luksusem a dostępnością, personalizacją a inkluzywnością. Tu właśnie mieści się mechanika overconsumption 2.0 – konsumenci nadal lubią nowości, ale oczekują, że będą one sensowne – z dowodami działania, naukowymi podstawami i funkcjonalnością.

Co wypadnie z koszyka?

Underconsumption w przypadku kosmetyków rzadko oznacza rezygnację z kategorii – częściej to po prostu optymalizacja rozmiaru kupowanego wariantu produktu. Wspomniane dane Circany z pierwszego kwartału 2025 roku sygnalizują, że klienci przenoszą część wydatków w dół drabinki cenowej i na znaczeniu zyskują marki postrzegane jako best value (wysoka skuteczność w rozsądnej cenie), a także bardziej ekonomiczne formaty opakowań.

Presja budżetowa jest widoczna także w Europie. Wspomniany spadek konsumpcji prywatnej i nastrojów konsumenckich w takich krajach jak Niemcy to bezpośrednie wektory ograniczania impulsywnych zakupów i zawężania ich do marek/SKU o sprawdzonym ROI. To, co działa, jest warte inwestycji i zostaje w koszyku zakupowym. To, co jest tylko ładne – z niego wypada.

Ważna korekta dotyczy rutyn: choć skinimalizm bywa chwytliwym hasłem, realne zachowania są bardziej zniuansowane. BCG wskazywało już pod koniec 2024 r., że 30 proc. konsumentów używało więcej produktów do ciała niż rok wcześniej, a 40 proc. – ponad pięciu produktów do włosów. Innymi słowy, nie każdy tnie liczbę kroków; wielu konsumentów świadomie przenosi wydatki na produkty i zabiegi, które przynoszą faktyczną poprawę kondycji skóry czy włosów. To underconsumption selektywne: mniejsze wydatki na to, co daje efekt powierzchowny, a większe na to, co daje efekt pielęgnacyjny.

Powyższe fragmenty pochodzą z artykułu, opublikowanego w roczniku Wiadomości Kosmetycznych 2025/26.

Ten 160-stronicowy magazyn z okładką autorstwa uznanej graficzki Oli Niepsuj można można nabyć tutaj 

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
31. grudzień 2025 13:22