StoryEditor
Rynek i trendy
04.12.2024 10:39

Kamilla Stańczyk, Eco & More: Potrzebujemy przejrzystych ekozasad, które będą obowiązywały WSZYSTKICH

Dlaczego w Europie zabroniono pisania nam, że coś jest biodegradowalne albo, że kosmetyk nie zawiera SLS? Zabijamy biurokracją własną produkcję, a wpuszczamy na rynek kompletnie niesprawdzone kosmetyki przez platformy bazarowe. Rynek produktów ekologicznych wymaga przejrzystych zasad, które będą obowiązywały wszystkich – mówi Kamilla Stańczyk, prezes i współtwórczyni firmy Eco & More w naszej rozmowie o produktach naturalnych i ekologicznych.

Czy Pani zdaniem to, że produkt/kosmetyk jest naturalny, jest dziś przewagą rynkową czy normą?

Myślę, że nie jest to już przewaga, to podstawa. Obecnie hasło naturalności jest stosowane przez wszystkich i wszędzie. Konsumenci tego wymagają, więc firmy tak właśnie określają swoje wyroby.

Konsumenci wymagają, ale czy wierzą w deklaracje marek?

Konsumenci wierzą w autentyczność, która jest niezwykle ważna. Uważam, że bardziej wierzą deklaracjom małych marek (lub lokalnych), wierzą właścicielom i lubią widzieć twarz konkretnych osób za produktami, lubią widzieć inicjatywy, ale nie wiedzą dokładnie, co oznacza sam kosmetyk naturalny, bio, eko, organic.

Czyli naturalny, ekologiczny to są tylko modne hasła, za którymi podążamy, ale bez większej świadomości?

To zależy. Kiedy odniosę się do konsumentów z naszej grupy odbiorczej, mogę powiedzieć, że są to osoby już wyedukowane i bardzo świadome. W naszej dystrybucji bezpośrednio do konsumenta lepiej sprzedają się produkty certyfikowane, dobrze opisane, ze szczegółami podające składy, kraj pochodzenia, certyfikaty, badania. Wcale nie sprzedają się najlepiej masowe marki.

Mamy w ofercie także tzw. naturalne produkty, ale sprawdzamy je pod względem składu, weryfikujemy, co jest w tych 2–3 proc., które według normy ISO16128 określają procent zawartość składników naturalnych. Sprawdzamy opakowania, ślad węglowy, wymagamy od naszych dostawców pełnej informacji BDO, co naprawdę czasami sprawia, że jesteśmy traktowani jak szaleńcy. Wielu producentów na świecie twierdzi, że to wymysły i jakieś lokalne polskie widzimisię.

Większość konsumentów, moim zdaniem nie tylko w Polsce, ma dość pobieżną wiedzę, a co za tym idzie, nie rozumie różnic między produktem naturalnym a ekologicznym, a ta różnica jest. Nadal ekologia jest postrzegana jako droga, skomplikowana, na dodatek wmuszana. A to, co jest z przymusu, zawsze rodzi niechęć, sprzeciw. „Robię tak, bo mi kazali albo bo zapłacę karę" – to nie jest działanie świadome wynikające ze zrozumienia potrzeby.

Szczerze mówiąc, prawdziwie ekologiczny kosmetyk... Cóż, to taki, którego nie ma. Po prostu trzeba mniej kupować, mniej wyrzucać, rozumieć konsekwencje, rozumieć relacje między ekosystemem a organizmami, czuć empatię, czuć sprawczość, być odpowiedzialnym. Same trudne rzeczy.

Jednak ciągle dostajemy badania, z których wynika, że konsumenci są gotowi zapłacić więcej za kosmetyk przyjazny planecie, ekologiczny, naturalny – tu określenia stosowane są zamiennie. Czy to tylko deklaracje?

Niewielka grupa klientów zapłaci więcej za kosmetyk ekologiczny. Tak, to prawda. Ci klienci są świadomi, wierzą certyfikatom, spróbowali może już tych jakościowych produktów albo po prostu się boją – tak jest w przypadku rodziców malutkich dzieci. Boją się, że niesprawdzony produkt za 5 złotych przyczyni się do uszczerbku na zdrowiu dziecka lub sprawi kłopot, z którego trudno będzie wyjść.

Co do osób dorosłych i ich własnej pielęgnacji, to uważam, że nie ma masowego zrozumienia, co znaczy stwierdzenie z badań konsumenckich „uwzględniać ekologię przy zakupie produktów kosmetycznych". Każdy ma swoją wizję, na czym polega ta ekologia. Potrzebujemy rozumieć konsekwencje swoich działań, a to wymaga edukacji. Nasze dzieci będą to rozumiały, my nie za bardzo.

Znam wiele osób, które powiedziały mi, że spróbowały szamponu w kostce, ale on nie działał, ciężko się mydlił, włosy były suche i brzydkie, poza tym to mydło pomyliło im się zaraz z mydłem do ciała i już nie chcą takiej ekologii. Inna osoba stwierdziła, że te ekologiczne produkty nie działają, bo nie ma efektu błyszczącej tafli włosów jak w reklamie.

Wielu konsumentów podąża za hasłami: „plastik do opakowań naszych produktów jest wydobywany z oceanu" albo „ratujemy żółwie", albo „posadziliśmy drzewa". Natomiast kiedy przychodzi do decyzji przy półce, kierują się ceną lub konkursem, w którym do wygrania jest wycieczka, na którą polecą… samolotem. To wszystko jest ludzkie, lubimy czuć się dobrze z naszymi decyzjami, nasze dobre samopoczucie to nie tylko kwestia masażu szyi czy sensualnej kąpieli, ale też potrzeba poczucia, że spełniło się dobry uczynek. A przecież spełniło się. Drzewa posadzone.

Sarkazm. Czuję i rozumiem. Jak dużym problemem dla branży kosmetycznej jest więc zjawisko greenwashingu?

Myślę, że tylko w niewielu przypadkach to celowe działanie. Naprawdę z natury nie lubimy oszukiwać innych, bo źle się z tym czujemy – w większości przypadków oczywiście. Przepisy zmieniają się tak szybko, że dość trudno za nimi nadążyć. Co właściwie uważać za greenwashing, a czego nie?

 

Dlaczego zabroniono w Europie pisania, że coś jest biodegradowalne? Jeżeli są zrobione badania, to nie rozumiem tego zakazu wprowadzonego na unijnym poziomie. Producenci chcą mieć jakieś możliwości komunikacji. Dlaczego zabroniono pisania „nie zawiera"? Konsument akurat chce to wiedzieć, a marka chce się wyróżnić.

Tak jak mówiłam wcześniej, większość producentów ma teraz „naturalne" produkty, bo tego chce rynek, więc jak wyróżnić się z szumu komunikacyjnego? Prawdziwe USP byłoby wtedy, gdyby można było napisać na opakowaniu: „nie zawiera SLS", „produkt bez oleju palmowego" – co można napisać na żywności – „składniki biodegradowalne".

Marka kosmetyczna, jak każda inna, stawia sobie jakąś misję, jakąś wizję świata, który chce kreować. I może jej wizją są produkty bez SLS? Dlaczego nie może tego zakomunikować? Dlaczego nie może powiedzieć, że używając jej szamponu na łódce, na morzu, ograniczymy wypływ substancji przyczyniających się do zanieczyszczeń, takich jak silikony będące mikroplastikiem?

Jakie obszary Pani zdaniem wymagają więc uporządkowania w kontekście produktów naturalnych, ekologicznych w formułach, opakowaniach, aby konkurencja na rynku stała się uczciwa?

W żywności jest to całkiem dobrze określone, jest „zielony listek" i są dobre standardy. Teraz opracowywane są też koncepty związane z pakowaniem zdrowej żywności i z jej cyklem życia, np. daty ważności. W kosmetykach także powinny powstać przejrzyste zasady. Ja opieram się na ekologiczności produktów z certyfikatem grupy Cosmos oraz na zrozumieniu, jak produkt powstał i co się z nim stanie po zużyciu. Uczę się cały czas.

Lawenda z upraw ekologicznych ma inne właściwości niż lawenda z pestycydami. Wiemy coraz więcej o długofalowym wpływie substancji na nasz organizm i na przyrodę. Dogadajmy się co do standardów dla całej Unii Europejskiej, a nie działajmy w jednym kraju tak, a w drugim inaczej.

Co więcej, chrońmy nasz rynek przed napływem niesprawdzonej oferty kosmetycznej z Temu, Aliexpress itp. Nikt nie zakazuje produkcji w Chinach, Indiach, Wietnamie, Korei, ale bądźmy konsekwentni w dopuszczaniu niezbadanych kosmetyków na nasz rynek.

Zabijamy biurokracją własną produkcję czy jakościową produkcję z Wielkiej Brytanii, która jest już poza Unią Europejską, ale stosuje te same standardy, a dopuszczamy kompletnie niesprawdzone kosmetyki przez platformy bazarowe. To samo dotyczy opakowań, które powinniśmy przetwarzać, a nie tworzyć, a nadal R-pet jest droższy niż zwykły PET. Śmieci to wielki biznes i jeszcze nawet nie wiemy jak wielki.

Czy Pani zdaniem największe sieci drogeryjne mogłyby mieć swój udział w uporządkowaniu ekologicznych standardów w kosmetykach, czy wprost przeciwnie – to one wprowadzają na rynku zamieszanie poprzez nie do końca zdefiniowane swoje projekty, czy ich niejasne zasady, np. oznaczanie i promowanie produktów jako ekologicznych, naturalnych, choć takie nie są?

Drogerie już mają swój udział w kształtowaniu postrzegania przez konsumenta naturalności vs ekologiczności. Proszę wejść do którejkolwiek większej drogerii. Na pewno będzie tam półka „Produkty naturalne". A potem proszę sięgnąć po kosmetyki, które tam stoją. Na 10 marek może jedna ma certyfikat i raczej nie będzie to marka polska. Dosłownie dwa wyjątki na masowym rynku mają certyfikaty, i to na wybrane linie produktowe. I ja rozumiem to podejście, po prostu produkty ekologiczne nie sprzedają się tak dobrze na masowym rynku jak produkty tzw. naturalne, bo normalnie są droższe (chociaż patrząc na liczby, to inflacja w produktach konwencjonalnych jest wyższa niż w produktach certyfikowanych).

A nasza rozmowa jest o tym, co to właściwie znaczy to „naturalne" vs „ekologiczne". I nadal nie wiemy.

Drogerie to biznesy i nie one są od kreowania zasad na rynku, lecz ustawodawca. I tak już teraz producenci, dystrybutorzy, sieci handlowe, drogerie robią w tym temacie więcej niż rządzący, którzy nie mogą dogadać się co do butelek, a co dopiero czy lawenda powinna być z upraw eko czy nie, żeby kosmetyk nazwać ekologicznym.

Obecnie największe sieci i drogerie w swoich „formatkach" mają coraz częściej pole związane z certyfikatami. Wegańskość, grupa Cosmos, olej palmowy, kraj pochodzenia, alergie, bioplastik, niewycinanie lasów i wiele innych. To jest świetne oddolne działanie i myślę, że jako konsumenci chcemy mieć po prostu wybór i móc sobie sortować produkty nie tylko po sposobie używania, ale może też po kraju pochodzenia, certyfikacie, składnikach. To jest wielki projekt i sama próbuję go u siebie wdrożyć w sprzedaży B2C i B2B. A jednej bazy danych nie ma.

Może jest to więc plan na start-up, który zaciągałby rejestry produktów z organizacji typu Ecocert, Vegan Society i po wpisaniu kodu EAN wpinał taki filtr do platformy online? Na opakowaniu certyfikat musi być, tylko skąd wiadomo, że jest prawdziwy? Ostatnio Dominika Chirek @naturalnieproste obnażyła jedną polską firmę, która umieściła logo Ecocert, nie mając do niego prawa. Zakończę niepokojąco: Jak tu się odnaleźć w gąszczu tych obrazków?  

Czytaj także: Iwona Białas, Cosmetosafe Consulting: Potrzebna będzie elastyczność i zdolność adaptacji do nowych realiów regulacyjnych [SONDA: Prognozy 2025]

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
17.11.2025 10:37
Japońscy pracodawcy łagodzą przepisy: pracownicy mogą już farbować włosy i malować paznokcie
Najnowsze zmiany dotyczące koloru włosów, lakieru do paznokci i dodatków dotyczą głównie mniejszych firm, które borykają się z poważniejszymi niedoborami kadrowymiShutterstock

Coraz więcej japońskich firm łagodzi przepisy w obliczu kryzysu demograficznego na rynku pracy – opisuje Reuters. Sieć dyskontów spożywczo-przemysłowo-drogeryjnych Don Quijote już trzy lata temu złagodziła przepisy, dotyczące zakazu farbowania włosów i zdobienia paznokci przez pracowników. Efekt? Obecnie prawie jedna czwarta pracowników sieci ma już kolorowe włosy, a ponad połowa (55 proc.) ma włosy inne niż czarne.

Inny przykład to sieć drogerii Fuji Yakuhin, która zniosła wiele obostrzeń wobec  pracowników, nie będących farmaceutami. Teraz zezwala ona na dowolny kolor włosów, zdobienie paznokci, mocny makijaż, a także wszelkiego rodzaju pierścionki, podczas gdy wcześniej dozwolone były wyłącznie obrączki ślubne. Podobnie operator supermarketów Tokyu Store złagodził ograniczenia dotyczące kolorów włosów, fryzur, akcesoriów, lakierów do paznokci i piercingu.

Najnowsze zmiany dotyczące koloru włosów, lakieru do paznokci i dodatków dotyczą głównie mniejszych firm, które borykają się z poważniejszymi niedoborami kadrowymi niż większe przedsiębiorstwa i nie mają tak dużego pola manewru w oferowaniu konkurencyjnych wynagrodzeń.

Również niektóre duże firmy giełdowe złagodziły w tym roku zasady ubioru. W zeszłym tygodniu Japan Airlines dołączyły do ​​operatora metra Tokyo Metro i krajowych tanich linii lotniczych Skymark Airlines, zezwalając pracownikom na noszenie obuwia sportowego w pracy.

Z danych OECD wynika, że Japonia – kraj szybko starzejący się, z ograniczoną imigracją – odnotowała spadek liczby ludności w wieku produkcyjnym o 16 proc. od 1995 roku. To wywołało ostrą walkę o pracowników.

Dwie trzecie japońskich firm potwierdziło, że niedobór siły roboczej ma poważny wpływ na funkcjonowanie biznesu – było to głównym powodem bankructw w Japonii w okresie kwiecień-wrzesień, a liczba upadłości w pierwszym półroczu osiągnęła najwyższy poziom od 12 lat (wg danych Tokyo Shoko Research).

To z kolei daje młodym ludziom większą swobodę, szczególnie w odniesieniu do pracy w niepełnym wymiarze godzin. Dwie trzecie studentów uważa, że ​​powinni mieć możliwość decydowania o swoim wyglądzie przy pracy w niepełnym wymiarze godzin. Jedna trzecia natomiast stwierdziła, że ​​wycofała aplikacje o pracę z powodu dress code‘u, obowiązującego u potencjalnych pracodawców.

Mimo częściowego poluzowania dotychczasowych zasad, dotyczących dress code’u pracowników w Japonii, to niektóre aspekty wyglądu, które stały się powszechne na Zachodzie (np. liczne kolczyki, piercing twarzy) wciąż stanowią dla wielu firm zbyt trudny tematy. Pracownicy z tatuażami – sztuką tradycyjnie kojarzoną w Japonii z yakuzą – są zazwyczaj proszeni o ich zakrywanie, aby nie onieśmielać klientów.

Najnowsze zmiany nie dotarły też jeszcze do wielu tradycyjnych, dużych japońskich firm, takich jak banki – mimo że nie ma tam polityki dotyczącej farbowania włosów czy używania lakieru do paznokci, wśród pracowników panuje przekonanie, że ich wygląd nie powinien wzbudzać sensacji i przyciągać uwagi.

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
12.11.2025 10:33
Zakupy online najważniejszym powodem korzystania z internetu – wyniki badania „Internet marzeń”
W tym, jak obecnie funkcjonują e-zakupy, nie widzimy wielu wad. Tylko 11 proc. internautów dostrzega tu pole do poprawy. Tak pozytywna ocena zakupów online jest w dużym kontraście z powodem zajmującym drugie miejsce — czyli z dostępem do aktualnych wiadomości — twierdzi Karol Chilimoniuk z World.Karolina Grabowska Kaboompics

Ponad połowa Polaków korzysta z internetu głównie po to, aby robić zakupy online – wynika z badania „Internet marzeń” przeprowadzonego przez SW Research na zlecenie World w dniach 8–14 października 2025 r. Dla 53 proc. respondentów e-zakupy są najważniejszym powodem korzystania z sieci. Kolejne miejsca zajmują dostęp do aktualnych wiadomości (47 proc.) oraz narzędzia ułatwiające organizację codziennych obowiązków (43 proc.). Badanie objęło 1020 dorosłych Polaków i zostało zrealizowane metodą CAWI.

Wyniki wskazują, że internet postrzegany jest przede wszystkim jako narzędzie praktyczne, a nie społecznościowe. Tylko 10 proc. badanych deklaruje chęć wyrażania siebie w sieci, przy czym odsetek ten jest wyższy wśród kobiet (10,4 proc.) niż mężczyzn (8,6 proc.). Jeszcze rzadziej internauci wskazują na potrzebę wchodzenia w interakcje z innymi użytkownikami – jedynie 13 proc. respondentów postrzega internet jako przestrzeń relacyjnego kontaktu.

E-zakupy oceniane są przez Polaków wyjątkowo pozytywnie. Jedynie 11 proc. internautów widzi w tym obszarze elementy wymagające pilnej poprawy. Dla porównania, aż 38 proc. dorosłych Polaków wskazuje na konieczność poprawy jakości i wiarygodności informacji w sieci. Do sieci zaglądamy, by zrobić zakupy i nasze doświadczenie jest tu z gruntu pozytywne. Zaglądamy też, by poczytać newsy, ale te oceniamy jako niskiej jakości i niewiarygodne, jak podsumowuje wyniki Karol Chilimoniuk z World.

Pozytywne oceny e-commerce dominują wśród respondentów – 66 proc. deklaruje, że zakupy online działają dobrze lub bardzo dobrze. Lepiej postrzegają je kobiety (69 proc.) niż mężczyźni (61 proc.), a także osoby starsze (70 proc. w grupie 60+ wobec 58 proc. w wieku 18–29 lat). Zidentyfikowane obszary wymagające poprawy dotyczą m.in. przeciwdziałania fałszywym informacjom, które wskazało 18 proc. badanych.

Rosnące zagrożenia dla wiarygodności e-commerce wiążą się przede wszystkim z manipulacją opiniami. Obecnie 98 proc. konsumentów czyta recenzje produktów przed zakupem, a 88 proc. ufa im na poziomie osobistych rekomendacji. Jednocześnie około 40 proc. polskich internautów zetknęło się z fałszywymi recenzjami. Do wyzwań należą również działania zautomatyzowanych systemów wykupujących bilety lub limitowane kolekcje. Rozwiązaniem tych problemów może być wdrażanie technologii proof-of-human, która umożliwia wystawianie opinii i dokonywanie zakupów tylko prawdziwym użytkownikom, jak wskazuje Chilimoniuk.

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
18. listopad 2025 12:09