StoryEditor
Biznes
12.10.2022 00:00

Dr Adrianna Lewandowska, IBR: Nadeszła wielka fala sukcesji w polskich firmach rodzinnych

Dr Irena Eris, Ziaja, Oceanic, Delia – to tylko przykłady kosmetycznych firm rodzinnych. Jest ich w Polsce wiele – dużych, z wieloletnim doświadczeniem, o ugruntowanej pozycji, a także małych, które w ostatnich latach dynamicznie się rozwijały. To nie tylko firmy producenckie, ale także handlowe. Wszystkie one zetknęły się już, lub zetkną w przyszłości, z procesem przekazywania swojego dziedzictwa kolejnym pokoleniom. Tymczasem niewielki procent dzieci chce przejmować firmy po rodzicach, a sama sukcesja nieczęsto kończy się sukcesem. Dlaczego? O tym dla wiadomościkosmetyczne.pl pisze dr Adrianna Lewandowska, prezes Instytutu Biznesu Rodzinnego.

Firmy rodzinne w Polsce stanowią aż 36 proc. ogólnej liczby przedsiębiorstw. Szacuje się, że to właśnie przedsiębiorstwa rodzinne wytwarzają około 18 proc. polskiego PKB. To także często najwięksi pracodawcy w regionach – tacy, którzy od lat zapewniają pracę lokalnej społeczności. Pozostając w kręgu liczb i badań – sukcesję, czyli proces przekazania władzy, wiedzy, własności, wartości i wizji firmy młodszemu pokoleniu – przetrwa jedynie 30 proc. biznesów rodzinnych. 

 

Dzieci nie chcą przejmować firm po rodzicach 


Perspektywa założycieli firm rodzinnych jest zazwyczaj jasna – chcą przekazać swój biznes dzieciom, zależy im na trwaniu firmy i jej dalszym rozwoju. Natomiast perspektywa przyszłych sukcesorów, synów i córek nie jest już taka oczywista. Jedynie nieco ponad 8 proc. badanych potencjalnych sukcesorów deklaruje swoje zainteresowanie przejęciem firmy od rodziców. Raport z badania „Barometr sukcesyjny i prognozowanie ścieżki kariery dzieci z firm rodzinnych” jasno pokazuje, że dzieci z firm rodzinnych, myśląc o swojej przyszłości, stawiają bardziej na niezależność, aniżeli na bezpośrednie przejęcie firm. Chęć pozostania następcą zaraz po studiach zadeklarowało 7,2 proc. badanych. Po upływie 5 lat od ukończenia studiów jest ich mniej – już 6,3 proc. Co ciekawe, w porównaniu do innych badanych krajów, spadek ten jest charakterystyczny jedynie dla Polski. 

 

Dlaczego w  30 proc. firm rodzinnych sukcesja się udaje?

 

Przyczyn takiego stanu rzeczy można upatrywać w nałożeniu się dwóch czynników. Pierwszy z nich został przytoczony powyżej – potencjalni sukcesorzy, wychowujący się w rodzinach, które prowadziły własne biznesy, z różnych względów nie chcą ich przejmować w kontekście zarządczym. Często mają własne pomysły na rozwój w innych branżach aniżeli ta, w obrębie której prowadzony jest rodzinny interes. Czasami w grę wchodzą też wspomnienia dzieciństwa czy okresu dorastania w latach 90., które zbiegło się z intensywnym rozwojem firmy rodzinnej.

A ten obraz nie zawsze może być pozytywny – skojarzenia ze stresem, rzadkim pobytem rodziców w domu, zupełnym brakiem rozgraniczenia między życiem zawodowym a domowym. Ten czynnik swoistej niechęci do przejęcia firmy spotyka się z bardzo późnym planowaniem procesu sukcesji przez właścicieli – rodziców. Tymczasem prawidłowy proces sukcesji powinien trwać od 7 do 10 lat! Mamy zatem do czynienia z niskim stopniem ogólnej gotowości do sukcesji, co tym razem wcale nie stanowi specyfiki Polski. Sytuacja jest bardzo podobna w innych europejskich krajach. 

 

Skąd czerpać wiedzę, jak być następcą?


Potencjalnym sukcesorom trudno jest podjąć jednoznaczną decyzję, że chcą przejąć firmę po rodzicach. Nawet jeśli już od wielu lat pracują w strukturach rodzinnej firmy, brakuje im albo pewności siebie, albo nie czują się dość kompetentni, aby wyjść z cienia rodziców. Zarówno w Polsce, jak i wielu innych badanych krajach, dominuje model, w którym to ojciec rodziny jest w firmie liderem i jej głównym udziałowcem. Obawy o to, czy ja jako następczyni, następca podołam zadaniu przejęcia schedy po silnych osobowościach, są więc naturalne. 

Warto zdać sobie sprawę z tego, że z podobnymi wątpliwościami i wyzwaniami mierzą się teraz w Polsce setki potencjalnych sukcesorek i sukcesorów. Specyfika firm rodzinnych jako przedsiębiorstw wymaga szczególnego podejścia. Istotne jest również to, że firmy rodzinne w Polsce to nie tylko małe i średnie biznesy działające lokalnie – to również firmy zatrudniające tysiące pracowników i działające międzynarodowo. A jednocześnie nadal pozostające w rękach rodziny. Skąd zatem czerpać wiedzę? Jak przygotować się do roli sukcesora? Jak zdobyć tak unikalne doświadczenie? 

Oczywiście podstawą może być wiedza ogólna, którą można otrzymać w ramach studiów, studiów podyplomowych, kursów i szkoleń z zakresu zarządzania, finansów i innych. Niestety nawet jeśli kontekst pracy w firmach rodzinnych będzie na nich poruszony, będzie to raczej jednorazowy case study, ciekawostka, aniżeli kompleksowa wiedza. Przyszli sukcesorzy, aby rozwinąć swoje kompetencje do zarządzania firmami rodzinnymi potrzebują wiedzy, podejścia i know how z obszaru działalności firm rodzinnych w Polsce i z myślą dokładnie o nich. Dodatkowo warto poznać osoby, które są w podobnej sytuacji, znają realia funkcjonowania w rodzinach biznesowych i borykają się z podobnymi wątpliwościami. 

 

Najlepiej uczyć się od praktyków

 

Już w czasach starożytnych Konfucjusz nauczał „Powiedz mi, a zapomnę, pokaż mi, a zapamiętam, pozwól mi zrobić, a zrozumiem”. Kontynuując ten tok myślenia, warto zauważyć, że bardzo ważnym elementem zdaje się być prawdziwe i umiejętne wprowadzenie w tajniki biznesu. Wielkiego mistrza, w tym przypadku jednego z rodziców oraz jego adepta, czyli dziecka a często dorosłego z rodziny biznesowej, łączy niezwykła więź, krwi, nazwiska, tajnej wiedzy.

Właśnie kiedy mówimy o firmach rodzinnych, które chcą przetrwać w rękach rodziny przez kolejne pokolenia, warto zdać się na wiedzę i doświadczenie najlepszych, tych, którzy z sukcesem prowadzą rodzime biznesy. Czym jest sukces w firmach rodzinnych? W naszym instytucie mówimy się o przejściu do kolejnego pokolenia, ale także o prowadzeniu firmy w taki sposób, aby utrzymać schedę a nawet ją pomnażać i przekazać w takim samym stanie lub lepszym kolejnemu pokoleniu. 

Stąd pomysł, aby w rolę mentorów wcielili się właściciele i osoby zarządzające najbardziej znanymi polskimi firmami rodzinnymi. Mentorzy, którzy od ponad 30 lat prowadzą firmy niejednokrotnie z sukcesem także na rynkach międzynarodowych, dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem. 

 

Trudne wejście w nową rolę, czyli synek tatusia


Aby ustrzec się przed etykietką syn/córka właściciela, młodzi ludzie muszą sami budować swój autorytet wśród pracowników, którzy niejednokrotnie byli zatrudnieni właśnie przez ich rodziców. Nie jest to proste, z kilku względów. Jednym z kluczowych są różnice pokoleniowe między sukcesorami a starszymi pracownikami oraz mierzenie się z legendą rodzica – założyciela przedsiębiorstwa. Wśród dzieci z rodzin biznesowych, tych, które chcą pracować w firmach rodzinnych niezwykle ważne jest zaplanowanie kariery. Plan kariery powinien być szyty na miarę, tak by uwzględniać rozwój indywidualnych kompetencji i talentów, jednocześnie pozostając też w optyce family business. Daje to możliwość z jednej strony rozwoju indywidualnych predyspozycji sukcesora, a z drugiej rozwijania wiedzy i umiejętności z zakresu zarządzania przedsiębiorstwem rodzinnym, które znacząco różni się od firmy nierodzinnej. 
 
Wychowanie sukcesorów jest niezwykle istotne w procesie przeprowadzania przedsiębiorstwa przez zmianę pokoleniową. Z przyjściem dziecka na świat sukcesja zyskuje dodatkowy wymiar, a jest nim przyszły stosunek nowo narodzonego członka rodziny do przedsiębiorstwa. Odpowiednie zaplanowanie i przygotowanie młodych sukcesorów do czekającej ich w przyszłości roli może pomóc uniknąć konfliktów i spięć wynikających z ich braku gotowości do przejęcia firmy. 

Warto już od najmłodszych lat przygotowywać dzieci do tego, co za ileś lat może stać się nie tylko ich codziennością i rzeczywistością, ale przy odrobinie szczęścia i pracy – także wielką miłością i pasją. A to, w połączeniu z wartościami rodziny, odpowiednimi kompetencjami, wytrwałością, pokorą, pracowitością oraz dobrą wolą sukcesorów z pewnością jest wspaniałym początkiem do zbudowania wielopokoleniowego rodzinnego dziedzictwa, przynoszącego radość nie tylko klientom, pracownikom czy interesariuszom, ale przede wszystkim całej rodzinie właścicielskiej. 

 

Co zanim przejmę firmę? Przejście przez wszystkie stopnie kariery


Kariera w firmie rodzinnej jest możliwa. Zachodnie przykłady firm rodzinnych pokazują, że ścieżkę tę można dokładnie zaplanować. Młodzi ludzie niejednokrotnie dostają cały szereg punktów i wymogów do spełnienia… zanim wejdą do firmy rodzinnej. Na liście oczekiwań są m.in. studia o charakterze biznesowym, staże i praktyki w innych (najlepiej) firmach rodzinnych, ugruntowana pozycja, umiejętności i wiedza poza firmą rodzinną. Tak, by w przyszłości ten kapitał wykorzystać w firmie rodzinnej. Ważne by przeszedł przez wszystkie stopnie wtajemniczenia. Od najniższego stanowiska do najwyższego. Praca u podstaw pomoże w zdobyciu wiedzy niezbędnej do zarzadzania przedsiębiorstwem w całości. 

Synem i córką można się urodzić, ale sukcesorem trzeba zostać – autorytetu się przecież nie dziedziczy. Jak zatem go zbudować? Odpowiedzią jest właśnie profesjonalizacja, ale taka, która jest ukierunkowana na zarządzanie biznesem rodzinnym, zdobywanie wiedzy i kompetencji wyspecjalizowanych dokładnie w tym kierunku. 

O Instytucie Biznesu Rodzinnego 

Instytut Biznesu Rodzinnego to centrum wiedzy i usług dla firm Rodzinnych w Polsce i za granicą. Wiodącą misją działań Instytutu jest profesjonalizacja polskich przedsiębiorstw rodzinnych poprzez doradztwo w zakresie procesu sukcesji, strategii międzypokoleniowych i Konstytucji Firm Rodzinnych, szerzenie wiedzy, dobrych praktyk, prowadzenie i publikowanie wyników badań naukowych oraz wymiana doświadczeń krajowych i zagranicznych. Instytut organizuje szereg wydarzeń́ dedykowanych firmom rodzinnym, które są platformą wymiany doświadczeń́ i okazją do nawiązania relacji biznesowych. Najbliższe – Kongres Next Generation – dla młodego pokolenia przedsiębiorców z firm rodzinnych odbędzie się już 20 października 2022 r. w Poznaniu. Wiadomości Kosmetyczne objęły patronat nad wydarzeniem. Dzięki temu na hasło "Prasa" obowiązuje zniżka 25 proc. przy rejestracji na Kongres. Czytaj więcej: Przejmujesz zarządzanie firmą rodzinną i boisz się? Nie jesteś wyjątkiem

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Prawo
18.07.2025 14:05
Rząd wspiera branżę beauty — Lex Szarlatan pomoże oddzielić profesjonalistów od oszustów. Lekarze protestują: nowelizacja jest bezzębna.
Engin Akyurt

Od momentu zasygnalizowania Lex Szarlatan na wiosnę bieżącego roku w sieci nie cichną głosy osób, których nieuczciwe lub/i nienaukowe praktyki mogą wpaść w sieć nowej legislacji. Czy jednak wszystkie głosy krytyki pochodzą od tych, których ustawa trafnie identyfikuje jako zagrożenie dla konsumentów i konsumentek — homeopatów, naturopatów i sprzedawców magicznych terapii?

16 czerwca 2025 roku na stronie Rządowego Centrum Legislacji opublikowano projekt Ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, określany jako „Lex Szarlatan”. Celem proponowanych przepisów jest uporządkowanie rynku usług zdrowotnych i eliminacja praktyk niemających podstaw naukowych. Ustawa ma przeciwdziałać działalności tzw. uzdrowicieli oraz osobom podejmującym działania zdrowotne bez posiadania kwalifikacji medycznych.

Jak pisały Wiadomości Kosmetyczne w lutym bieżącego roku, zgodnie z zapowiedziami ministry zdrowia Izabeli Leszczyny, Rzecznik Praw Pacjenta ma zyskać kompetencje zbliżone do tych, jakie przysługują prezesowi Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Będzie uprawniony do wydawania publicznych ostrzeżeń oraz do nakazywania zaprzestania działań uznanych za pseudomedyczne. Projekt ustawy miał również wprowadzać definicję „praktyk pseudomedycznych” i zabraniać ich prowadzenia osobom bez wykształcenia medycznego, szczególnie w sytuacjach, gdy ich działalność może stanowić zagrożenie dla zdrowia pacjentów.

image

Z gabinetów beauty znikną „leczące" kryształy, olejki i suplementy? Ministra Zdrowia idzie na wojnę z szarlatanami

Projekt zakłada wprowadzenie obowiązku informowania pacjentów o braku uprawnień medycznych przez osoby oferujące usługi zdrowotne. W przypadku naruszenia przepisów Rzecznik Praw Pacjenta będzie mógł nakładać kary pieniężne w wysokości do 1 mln zł oraz blokować treści publikowane w mediach, które naruszają zasady ustawy. Nowe regulacje mają na celu nie tylko ochronę zdrowia obywateli, ale również przeciwdziałanie dezinformacji zdrowotnej. Zgodnie z informacjami przekazanymi przez Ministerstwo Zdrowia, projekt ustawy przewiduje rozszerzenie kompetencji Rzecznika Praw Pacjenta. Wśród nowych uprawnień znajdzie się prowadzenie postępowań dotyczących działań zdrowotnych podejmowanych przez osoby bez uprawnień, stosowania metod niezgodnych z aktualną wiedzą medyczną, prowadzenia nielegalnej działalności leczniczej oraz medycznej dezinformacji, jeśli ta przynosi korzyści finansowe i jest publicznie rozpowszechniana.

Postępowania w sprawach praktyk pseudomedycznych mają być prowadzone na takich samych zasadach jak obecnie obowiązujące postępowania dotyczące naruszeń zbiorowych praw pacjentów. Rzecznik będzie miał również prawo do upowszechniania orzecznictwa w tych sprawach, co ma działać prewencyjnie i edukacyjnie. Projekt ustawy przewiduje także zmiany w zakresie nakładania kar pieniężnych. Nowością będzie możliwość nałożenia kary już w decyzji stwierdzającej naruszenie, bez konieczności ponownego wykroczenia. Przewidziano również możliwość karania „recydywy” oraz kierowników podmiotów, którzy dopuścili do naruszeń. W ich przypadku kara może wynieść nawet 20-krotność przeciętnego wynagrodzenia.

image
Olejki eteryczne, zwłaszcza pochodzące od marek działających w modelu MLM, to już leitmotiv tzw. medycyny alternatywnej i często pojawiają się w salonach beauty.
Magda Ehlers via Pexels

Górne limity kar mają zostać podniesione – z obecnych 500 tys. zł do 1 mln zł (art. 68 ustawy) oraz z 50 tys. zł do 100 tys. zł (art. 69), co zostało uzasadnione inflacją. Przepisy dotyczące sankcji finansowych będą miały zastosowanie również wobec podmiotów stosujących praktyki pseudomedyczne, niezależnie od ich statusu formalnego.

Uderz w stół, a nożyce się odezwą

Wraz z opublikowaniem projektu ustawy „Lex Szarlatan” w sieci zawrzało. Możliwość uczestniczenia w konsultacjach społecznych wywołała falę komentarzy, zwłaszcza ze strony osób zawodowo związanych z praktykami alternatywnymi. W przestrzeni internetowej pojawiły się liczne głosy zaniepokojone kształtem nowelizacji i jej potencjalnymi konsekwencjami dla środowisk zajmujących się m.in. homeopatią, medycyną naturalną czy różnymi formami terapii holistycznych. Komentatorzy obawiają się, że proponowane przepisy mogą całkowicie zdelegalizować ich działalność lub znacznie ograniczyć możliwość jej prowadzenia.

Czym ta ustawa tak naprawdę jest?

Oprócz tego, że zawiera buble w stylu, że udzielanie pierwszej pomocy przez osobę bez wykształcenia medycznego może być traktowane jako przestępstwo - co kłuci [sic] się z podstawowym obowiązkiem udzielenia tej pomocy wg. Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, która wynika z z Kodeksu Karnego (art. 162 §1) jest też:

Odebraniem wolności do wyboru terapii i sposobu leczenia, przez co urzędnik ma decydować jak wolno Ci się leczyć.

Zakazywaniem przekazywania i rozpowszechniania wiedzy na temat terapii naturalnych - mniej wiesz, jesteś bardziej uzależniony od „jedynego słusznego sposobu leczenia”

Represjonowaniem ludzi, którzy wspierają innych w drodze do zdrowia - pytanie komu kto bardziej szkodzi.

Oraz przede wszystkim naruszeniem podstawowego prawa człowieka do ŻYCIA i WOLNOŚCI.

(za: Naturoterapia Joanna Bałys-Wawro)

Wśród protestujących dominują przedstawiciele takich dziedzin jak homeopatia, naturopatia, akupunktura, fitoterapia czy medycyna chińska. Wypowiadają się często jako „terapeuci”, podkreślając wieloletnie doświadczenie i grono zadowolonych klientów. Jednocześnie jednak ich argumenty niejednokrotnie potwierdzają tezy, które legły u podstaw projektowanej ustawy – mianowicie zacieranie granic między działalnością paramedyczną a usługami zdrowotnymi, które powinny być zarezerwowane wyłącznie dla osób z wykształceniem medycznym. Krytycy ustawy, często nieposiadający takich kwalifikacji, wprost przyznają, że pomagają ludziom „leczyć się” lub „przywracać równowagę organizmu”.

Paradoksalnie, wiele z tych wypowiedzi podkreśla zasadność wprowadzenia nowych przepisów. Pokazują one bowiem skalę zjawiska, które dotychczas funkcjonowało na granicy prawa – działalności opierającej się na efekcie placebo, przekonaniach czy marketingu, a nie na dowodach naukowych. Obecny kształt ustawy jasno definiuje, że tego typu praktyki, jeśli są przedstawiane jako usługi lecznicze, stanowią zagrożenie dla pacjentów i mogą prowadzić do zaniechania skutecznego leczenia. Tym samym konsultacje społeczne nie tylko ujawniają opór środowisk alternatywnych, ale również dostarczają argumentów przemawiających za koniecznością legislacyjnych zmian.

Chcesz kogoś zniesławić? Nazwij go szarlatanem, oszustem, nienaukowym szurem, foliarzem, teoretykiem spiskowym, znachorem. Mimo, że jest psychologiem, naturopatą, lekarzem medycyny chińskiej czy refleksologiem z dyplomem zaświadczającym o zakończonej edukacji. 

(za: Polskie Towarzystwo Medycyny Informacyjnej i Energetycznej PTMIE)

Alarmistyczne interpretacje projektu „Lex Szarlatan” jako rzekomego zagrożenia dla branży beauty wywołały niepokój wśród wielu profesjonalistów działających zgodnie z przepisami. Pojawiające się w mediach i internecie narracje sugerujące, że ustawa może pozbawić pracy kosmetologów, linergistów czy stylistów, wprowadzają nieuzasadnione napięcie i dezinformację. Tymczasem projekt wyraźnie rozróżnia działalność estetyczną i kosmetyczną od nielegalnego świadczenia usług medycznych przez osoby bez kwalifikacji. Obawy o utratę dochodów są w wielu przypadkach bezpodstawne – pod warunkiem, że dana działalność nie wkracza w kompetencje zarezerwowane wyłącznie dla zawodów medycznych.

Nastroje w branży beauty uległy pogorszeniu, mimo że ustawa nie zmienia przepisów dotyczących legalnie wykonywanych usług kosmetycznych. Osoby pracujące w oparciu o zdobytą w pocie czoła akademicką wiedzę, doświadczenie i zgodność z prawem obawiają się, że nowelizacja może zostać wykorzystana przeciwko nim – co nie znajduje odzwierciedlenia w zapisach projektu. W rzeczywistości „Lex Szarlatan” ma na celu eliminację ryzykownych działań podszywających się pod medycynę, a nie ograniczanie dostępu do usług z zakresu pielęgnacji urody. Rzetelni przedstawiciele branży nie tylko nie mają powodów do obaw, ale mogą zyskać na większym uporządkowaniu rynku. Na ten temat również nie brakuje głosów.

Rozumiem to tak, że kosmetolodzy i kosmetyczki nie będą mogli nawet zasugerować, że zabieg działa wspomagająco na zachowanie lub przywrócenie zdrowia skóry.

Uważam, że kosmetologia powinna zostać wpisana na listę zawodów medycznych najniższego szczebla, tak jak to jest w przypadku technika masażysty.

Kosmetolog świadczący usługi medyczne powinien podlegać pod dermatologa, tak jak technik masażu wykonujący masaże lecznicze podlega pod ortopedę - na zasadzie lekarz zleca, specjalista wykonuje. I wszyscy byliby zadowoleni.

(za: grupa na Facebooku Beauty Razem)

Jak mówi Piotr Misiorowski, prawnik z Kancelarii Doradczej Rafał Piotr Janiszewski, w rozmowie z Onetem, "Z zagrożeniami, jakie niosą ze sobą praktyki "szarlatanów" stykają się nie tylko chorzy w stanie terminalnym — którzy, gdy medycyna nie ma już nic do zaoferowania, chcą się chwycić każdej nadziei — ale również ci, którzy z powodzeniem mogliby się leczyć systemowo, jednak zwiodły ich pięknie brzmiące reklamy rozmaitych uzdrowicieli. Konsekwencje bywają najtragiczniejsze". Ma to szczególne znaczenie w kontekście osób przychodzących np. na masaże relaksacyjne czy rozluźniające lub inne zabiegi typu wellness, które w zaciszu gabinetu spa mogą szukać ulgi w trakcie bolesnego leczenia czy chociażby nawrotu zaburzeń nastroju. Misiorowskiemu wtóruje rzecznik praw pacjenta, Bartłomiej Chmielowiec, który w styczniu bieżącego roku wypowiedział się dla portalu Termedia: „Jeśli ktoś, nie posiadając wykształcenia medycznego i nie stosując aktualnej wiedzy potwierdzonej badaniami, wykorzystuje trudną sytuację zdrowotną do tego, aby żerować na chorobie, to trzeba nazwać go szarlatanem, a jego działanie karygodnym”.

Lekarze alarmują: Lex Szarlatan? Tak, ale po załataniu dziur w tej sieci

Jednak nowelizację ustawy krytykują nie tylko osoby, które z założenia ma ona eliminować z rynku usług beauty i zdrowotnych. Naczelna Izba Lekarska (NIL) zaproponowała istotne poprawki do projektu ustawy „Lex Szarlatan”, które mają na celu zaostrzenie przepisów wobec osób wykonujących zabiegi iniekcyjne bez uprawnień medycznych. Chodzi m.in. o stosowanie botoksu, wypełniaczy czy nici liftingujących przez kosmetyczki i kosmetologów. Zdaniem lekarzy takie praktyki niosą realne zagrożenie dla zdrowia i życia pacjentów i powinny zostać jednoznacznie zakazane.

Medycy postulują, aby za praktykę pseudomedyczną uznać wszelkie działania mające na celu zachowanie, ratowanie lub poprawę zdrowia, jeśli są one wykonywane przez osoby bez prawa do wykonywania zawodu medycznego. Co więcej, świadczenia zdrowotne nie powinny być realizowane nawet przez osoby z wykształceniem medycznym, jeśli wykraczają one poza formalne granice ich zawodu. Lekarze chcą w ten sposób ograniczyć zjawisko nieuczciwej konkurencji oraz podnieść poziom bezpieczeństwa pacjentów. Zaproponowane przepisy zakładają znaczne zaostrzenie kar. Rzecznik Praw Pacjenta (RPP) miałby możliwość nakładania na osoby i podmioty wykonujące zabiegi bez odpowiednich kwalifikacji kar finansowych sięgających nawet miliona złotych. W praktyce oznaczałoby to znaczny wzrost ryzyka prowadzenia działalności kosmetologicznej w zakresie zabiegów z pogranicza medycyny estetycznej.

image

Dr n.med. Łukasz Preibisz: Kosmetolog i lekarz działają razem. Nie ma walki pomiędzy naszymi zawodami

Nowe regulacje przewidują także obowiązek przekazywania Rzecznikowi Praw Pacjenta żądanych dokumentów i informacji, pod groźbą dodatkowej kary w wysokości do 100 tys. zł. RPP zyskałby też uprawnienia do zakazywania stosowania praktyk, które naruszają zbiorowe interesy pacjentów. Proponowane rozwiązania mają na celu zwiększenie nadzoru nad rynkiem usług estetycznych i wyeliminowanie patologii. Jak zaznacza adwokatka Karolina Seidel w wypowiedzi dla Rzeczpospolitej, uprawnienia Rzecznika mogą stać się kluczowym elementem walki ze szkodliwą dezinformacją dziejącą się np. w gabinetach masażu czy spa. „Jeśli [rzecznik] zyska prawo do nakładania nawet milionowych kar administracyjnych – z możliwością ponawiania ich, póki szkodliwy przekaz np. nie zniknie z internetu – jest wielce prawdopodobne, że przyniesie to efekt. W innych przypadkach będzie mógł też wystosować do społeczeństwa ostrzeżenie publiczne, co wcześniej obarczone było ryzykiem posądzenia o naruszenie dóbr osobistych np. danej firmy” - mówi mecenas Seidel.

Jak zauważa cytowany już mecenas Misiorowski, proponowana nowelizacja ustawy znacząco poszerza formalne uprawnienia Rzecznika Praw Pacjenta, przynajmniej w teorii. Nowe przepisy dają mu narzędzia do walki z pseudomedycyną i działalnością osób bez kwalifikacji medycznych, jednak skuteczność tych działań będzie uzależniona od rzeczywistych możliwości operacyjnych urzędu. Jak zaznacza ekspert, w obecnym stanie trudno mówić o wysokiej sprawczości – brakuje nie tylko ludzi, ale przede wszystkim technologii.

Jednym z kluczowych wyzwań będzie monitorowanie internetu, gdzie działalność „szarlatanów” kwitnie w postaci reklam, fałszywych obietnic i medycznej dezinformacji. Do skutecznego wyłapywania takich treści potrzebne są zaawansowane narzędzia analityczne i wyspecjalizowane zespoły, których urząd Rzecznika obecnie nie posiada. Skala zadania jest ogromna i nie do udźwignięcia przez pojedynczą instytucję, jeśli nie zostanie ona realnie wzmocniona kadrowo i technologicznie.

image
Tablica przedstawiająca rzekome właściwości lecznicze olejków eterycznych.
Aromark, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

Dodatkowym zagrożeniem są zapowiadane konflikty prawne z przedstawicielami środowisk medycyny alternatywnej. Już teraz wiele osób z tego sektora otwarcie deklaruje, że w przypadku działań Rzecznika podejmą walkę w sądzie, a jednocześnie będą próbować zyskać poparcie opinii publicznej. Może to skutecznie spowolnić lub zablokować działania instytucji, jeśli nie będzie ona odpowiednio przygotowana na spory prawne i medialne.

Lekarze zwracają też uwagę na kolejny problem – brak legalnego dostępu gabinetów kosmetycznych do produktów medycznych zarejestrowanych w UE. W praktyce oznacza to, że preparaty są nabywane nielegalnie, m.in. z Azji lub przez portale społecznościowe. Budzi to poważne wątpliwości co do jakości i bezpieczeństwa stosowanych środków, szczególnie przy zabiegach iniekcyjnych.

 

image

Pielęgniarki dokonują eksodusu do branży beauty. Jak to wpłynie na standardy i przyszłość polskiego sektora urodowego?

NIL jednocześnie krytykuje działania rządu, który – zdaniem samorządu lekarskiego – podważa sens ustawy „Lex Szarlatan” poprzez dopuszczenie do urzędowej klasyfikacji usług tzw. medycyny alternatywnej. Chodzi o nowe pozycje w Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU), gdzie pod numerami od 86.96 do 86.96.00.0 ujęto usługi m.in. z zakresu homeopatii, akupunktury czy irydologii. W opinii Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej umieszczanie takich praktyk w oficjalnych rejestrach państwowych legitymizuje działania pseudomedyczne i wprowadza pacjentów w błąd. Lekarze alarmują, że posługiwanie się terminem „medycyna” w kontekście działań nieopartych na dowodach naukowych może sugerować ich rzekomą skuteczność i bezpieczeństwo. 

Podobne zastrzeżenia środowiska lekarskiego budzi także obowiązujący od 1 stycznia 2025 roku nowy kod PKD 86.96.Z, który formalnie obejmuje działalność z zakresu medycyny tradycyjnej, uzupełniającej i alternatywnej. NIL domaga się jego usunięcia, wskazując, że tego typu działania nie powinny być objęte oficjalną klasyfikacją, jeśli ich efekty zdrowotne nie zostały potwierdzone metodami naukowymi.

Quo vadis, kosmetologio?

W nadchodzących tygodniach można spodziewać się nasilenia działań lobbingowych, których celem będzie osłabienie przepisów zawartych w projekcie „Lex Szarlatan” i wyłamanie i tak wątpliwej pod kątem efektywności nowelizacji ustawy kolejnych zębów. Grupy interesu, którym zależy na utrzymaniu obecnego stanu rzeczy, mogą próbować wywalczyć wyłączenia spod przepisów praktyk, które – choć podszywają się pod usługi wellness lub beauty – w rzeczywistości wprowadzają klientów w błąd, sugerując działanie lecznicze. W efekcie wciąż możliwa byłaby sprzedaż olejków eterycznych jako remedium na choroby czy wykonywanie „terapeutycznych” masaży mających rzekomo wpływ na czakry i zdrowie psychofizyczne.

Warto zauważyć, że alarmistyczne reakcje nie są przypadkowe – mają odwrócić uwagę od istoty problemu. Nie chodzi bowiem o walkę z kosmetologią czy legalnie działającymi salonami, lecz o wyeliminowanie z rynku osób, które wykorzystują nieświadomość konsumentów, prezentując się jako eksperci, choć nie mają ku temu kwalifikacji. To właśnie oni narażają pacjentów na ryzyko zdrowotne i jednocześnie podważają zaufanie do całej branży usług estetycznych. Próba przedstawienia ustawy jako ataku na sektor beauty to strategia odwracania uwagi od własnej nieetycznej działalności.

Kluczowe jest, aby profesjonaliści – kosmetolodzy, linergistki, stylistki rzęs i inni – nie dali się wciągnąć w tę narrację. Projekt ustawy nie ma na celu ograniczania ich pracy, lecz właśnie ochronę ich reputacji i wyeliminowanie z rynku tych, którzy psują wizerunek całej branży. To moment, w którym środowisko powinno jasno opowiedzieć się po stronie etyki, profesjonalizmu i uczciwej konkurencji. Tylko wtedy możliwe będzie oczyszczenie rynku z praktyk, które nie mają nic wspólnego z rzetelną kosmetologią, a jedynie żerują na ludzkiej naiwności i potrzebie pomocy, co w rezultacie zaowocuje podniesieniem prestiżu całej branży i społecznym zaufaniem do jej przedstawicieli i przedstawicielek.

Silne emocje wokół nowelizacji ustawy wynikają między innymi z niezrozumienia ich celu: bezpieczeństwa klienta oraz gwarancji jakości usług beauty. Coraz częściej słyszymy o przypadkach błędów w zabiegach z dziedziny kosmetologii i medycyny estetycznej, wynikających wyłącznie z niekompetencji osoby wykonującej zabieg. Należy przeciwdziałać kolejnym takim sytuacjom. Szeroki wachlarz usług w branży beauty nadal nie będzie wymagał uprawnień medycznych, dlatego zamiast narzekać na zmiany warto przemyśleć i zaktualizować swoją ofertę usług.

Katarzyna Kramnik, stylistka fryzur i makijażystka

Bo chociaż wiele osób zastrzega, że one tylko wykonują usługi podane w cenniku, wyjęte z kategorii działań medycznych, to mecenas Misiorowski trafnie w rozmowie z Onetem podsumowuje, o kogo w Lex Szarlatan chodzi: „Rzecz nie jest wcale jednoznaczna, jasna i oczywista, bo kimże jest ów szarlatan, z którym Rzecznik Praw Pacjenta będzie walczył? W wielkim skrócie jest to każdy, kto podejmuje się leczenia, a nie posiada ku temu kwalifikacji [...] przecież bywa tak, że dane działanie w momencie jego rozpoczynania leczeniem nie jest, ale stać się może, np. gdy zapisujemy się na relaksacyjny masaż, a wykonująca go osoba stwierdzi: "Tu potrzeba czegoś więcej!" i wykona masaż stricte medyczny. Aby to zrobić, musi mieć odpowiednie uprawnienia.”

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Producenci
18.07.2025 11:55
Puig: sprzedaż kosmetyków znowu wzrasta – we wszystkich kategoriach i regionach
Uriage jest największą marką w segmencie kosmetyków do pielęgnacji skóry w portfolio Puig IG Uriage

Koncern Puig odnotował w pierwszej połowie bieżącego roku 7,6-procentowy wzrost przychodów (2,299 mld euro). Jak podkreśla firma, wzrosty nastąpiły we wszystkich segmentach. Właściciel takich marek jak Byredo i Charlotte Tilbury odnotował wzrosty przychodów we wszystkich regionach: o 10,9 proc. w obu Amerykach, 16,5 proc. w regionie Azji i Pacyfiku oraz 3,6 proc.w regionie Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki (EMEA).

W segmencie mody i perfum Puig odnotował wzrost sprzedaży o 8,6 proc. like-for-like, co stanowi 73 proc. całkowitych przychodów koncernu.

Kategoria kosmetyków powróciła do fazy wzrostu, osiągając przychód netto w wysokości 339 mln euro i wzrost o 2 proc. Stanowiło to w pierwszej połowie 2025 roku 15 proc. przychodów dla Puig. To ożywienie było napędzane synergią kluczowych premier oraz poszerzania kanałów sprzedaży oraz zasięgu geograficznego.

Kategoria pielęgnacji skóry nadal dawała solidne przychody, rosnące o  8,1 proc. (do 276 mln euro). Ta kategoria odpowiadała za 12 proc. całkowitych przychodów Puig. Wzrost napędzany był dwucyfrowymi wynikami, osiąganymi przez markę Uriage – największą w tym segmencie, dodatkowo wspieranymi wynikami kosmetyków pielęgnacyjnych marki Charlotte Tilbury.

Jeśli chodzi o prognozy na 2025 rok, Puig uważa za realny wzrost przychodów o 6-8 proc. oraz dalszy wzrostu skorygowanej marży EBITDA.

Osiągnęliśmy solidne wyniki we wszystkich naszych segmentach i regionach, co odzwierciedla kondycję i odporność naszego portfolio na rozwijającym się globalnym rynku kosmetycznym. Jesteśmy przekonani o naszej zdolności do dalszego wzrostu na rynku kosmetyków premium i podtrzymujemy naszą prognozę na cały rok – komentuje Marc Puig, prezes i dyrektor generalny hiszpańskiego koncernu.

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
19. lipiec 2025 01:18